.
może u nich nic kupić. Jedynie poogląda, podotyka i pomarzy. Taki stosunek do klienta zawsze wyprowadza mnie z równowagi. Zaczynam wybierać rzeczy, nie patrząc na cenę.
– Polecamy taki delikatny gorsecik. – Jedyna w tym sklepie miła młoda dziewczyna przynosi gumowe majtki z podniesionym pasem. – Będziesz się czuła bardziej komfortowo ze spłaszczonym brzuchem. Przez pół godziny można wytrzymać.
– Hej, patrzcie! – impulsywnie krzyczę w stronę Ahmeda i mamy. – Jak znalazł na maturę!
Dopiero teraz gryzę się w język, ale jak zawsze za późno. Sprzedawczynie śmieją się w kułak, a mama zalewa bordowym rumieńcem.
– Oj Dociu, Dociu – jęczy zawstydzona.
Wszystko kupujemy w jednym miejscu. Począwszy od sukni i garnituru, a skończywszy na zaproszeniach i dekoracjach na stół. Po dwóch godzinach wytaczamy się, objuczeni paczkami. Wrzucamy je do samochodu Ahmeda i w świetnych humorach ruszamy w miasto. Mój narzeczony jest naprawdę cudowny. Wie, że mamy nie stać na żadną elegancką kreację, więc zaciąga nas do butiku i funduje jej szykowny kostium. Do tego oczywiście buty i torebkę.
– Nie trzeba było, Ahmed, naprawdę nie trzeba. – Mama czuje się niezręcznie, ale widzę, że jest zadowolona.
Jestem taka szczęśliwa…
– Hmeda, Hmeda! – słyszymy wołanie tuż za plecami.
Ahmed wzdraga się, lecz idzie dalej, nie zwalniając kroku.
– Hmeda, do cholery, kumpli nie poznajesz?! – Śniady elegancik zabiega nam w końcu drogę. – No co ty? Kupę czasu, gdzie się podziewałeś? – Klepie Ahmeda po plecach i rzuca mu się w ramiona.
– Ahlan, ahlan wa sahlan.
– W końcu wymieniają grzeczności i zarzucają się pytaniami.
– A co to za piękna blondyna jest z tobą? – Nieznany mi osobnik zwraca się w końcu w moją stronę.
– To moja narzeczona – tłumaczy Ahmed, dziwnie wbijając wzrok w chodnik.
– Tanija, Hmeda, ty to masz fart! – Mężczyzna zaśmiewa się i klepie z uciechy po udach.
– Nie Tania, tylko Dorota – tłumaczę, mocno już zaniepokojona.
W tym momencie wybuchają niepohamowanym śmiechem, choć ja nie widzę w tej sytuacji nic zabawnego.
– To takie słówko po arabsku, nie imię dziewczyny – tłumaczy mi Ahmed. – Poznaj Mahdiego, po przyjeździe do Polski trzymaliśmy się razem , dawne czasy…
– Nie takie dawne – prostuje tamten, jednocześnie całując mnie w dłoń.
– Ale co to znaczy? – pytam wcale nie uspokojona.
– A… co mianowicie? – Ahmed nie ma ochoty bawić się w tłumacza. – To zależy od połączenia z innym wyrazem… Wiesz, arabski jest dość skomplikowany.
– Musimy się spotkać i powspominać. – Mahdi klepie go po plecach. – A może teraz gdzieś wpadniemy?
– Sorry, mamy inne plany – wymiguje się Ahmed. – Marra tanija – mówi na koniec.
Milcząc, udajemy się do eleganckiej restauracji w centrum, ale dobry nastrój prysł i jakieś złe myśli zaczynają krążyć mi po głowie.
– Co znaczy po arabsku marra – pytam przy wyśmienitym drugim daniu, które jednakowoż staje mi w gardle.
– Ma wiele znaczeń, ale przeważnie tłumaczy się jako raz.
– To marra tanija? – indaguję, próbując uśpić jego czujność.
– Aaa… Ty spryciulo, chcesz się uczyć – mówi zadowolony. – Następnym razem, marra tanija znaczy następnym razem.
– Więc tanija to następny lub następna? – Patrzę na niego z pogardą, a on dopiero teraz się orientuje, o co tak naprawdę mi chodzi. Pięknie go podeszłam.
– Dociu… – Pokornie pochyla się w moją stronę.
Mama sznuruje usta i boleśnie kopie mnie pod stołem, co zapewne ma oznaczać: „Daj spokój, idiotko”!
– Cóż. – Macham ręką, zadowolona ze swojego dochodzenia. – Przecież nie będziemy żyć przeszłością, było – minęło, nieprawdaż?
– Proszę mamę. – Ahmed jest bardzo poważny i stanowczy. – Do tego nie dam się namówić, nie ma mowy.
– Ależ… – nie rezygnuje mama.
– To nie podlega dyskusji. W tej kwestii proszę nie liczyć na żadne ustępstwa.
– Parę flaszeczek to nie grzech!
– Mamo – interweniuję, bo widzę, że nie dojdą do porozumienia. – To nasze wesele i bardzo cię proszę, zrezygnuj z tego pomysłu. Ahmed sobie tego nie życzy, ja go w pełni popieram i tak będzie.
– Toż to polskie wesele! – wykrzykuje matka. – Wstyd przed ludźmi! To taka tradycja, a ty przecież mówiłeś, że u was tradycja to świętość – łapie się ostatniej deski ratunku, uderzając w jego czuły punkt.
– Droga pani mamo. – Ahmed unosi brwi, nie mogąc się nadziwić jej sprytowi. – Jeśli u was panuje zwyczaj zalewania się na weselach w trupa, to ja, z łaski swojej, pozwolisz, nie będę tego akceptował.
– Ale…
– Kupię dobre białe i czerwone wino, będzie szampan, ale żadnej wódki. Upieram się przy tym i nie odpuszczę.
Matka wychodzi do kuchni i tłucze garnkami. Chce zamanifestować swoje niezadowolenie, ale przede wszystkim chyba rozładować wściekłość. Coś nie zostało zrobione po jej myśli, z czymś się nie zgadzamy, a to już dla niej jest nie do pomyślenia. Wiem, że nie należy dać się zwieść jej pobłażliwości, łagodności i wspaniałomyślności okazywanym w ostatnim czasie. Znam dobrze jej charakter. Zawsze musi postawić na swoim, nie wolno z nią dyskutować, należy wykonywać. Należało mnie wydać za mąż, już obojętnie za kogo, i dlatego matka schowała pazurki i perfekcyjnie do tego doprowadziła. Teraz jeszcze tylko musi przełknąć nasze fanaberie, naszą samowolę, ale jak klamka zapadnie, to… aż się boję.
Przed ceremonią ślubną denerwuję się bardziej niż przed egzaminem maturalnym. Ten przeszedł gładko i bezstresowo, bo nie zależało mi na ocenach. Nie wybieram się na wyższą uczelnię czy do policealnego studium i należało jedynie go zdać, co mi się zresztą udało. Chciałam mieć to z głowy, a ślub i wesele pragnę na długo zachować w pamięci. Muszą być perfekcyjne.
Mamy piękną słoneczną pogodę – lato w tym roku przyszło w maju. Rano temperatura wynosi ponad dwadzieścia pięć stopni i rośnie. Niebo jest czyste i błękitne i nie ma szans na najmniejszy nawet podmuch wiatru. Od rana w dniu uroczystości mama chodzi nadęta i niezadowolona. Sądzi, że Ahmed w końcu zmięknie, ale on całkowicie lekceważy jej zachowanie. Zajmuje się mną i naszymi przyjaciółmi, którzy wcześniej przychodzą do mieszkania mamy, aby pomóc nam w ostatnich przygotowaniach. Nie wiem jakim cudem, ale uzbierało się ponad dwadzieścia zaproszonych osób, więc będzie to największe przyjęcie, jakie do tej pory z mamą wydawałyśmy. Nagle słyszymy dzwonek do drzwi. Patrzymy po sobie, bo nikogo więcej się nie spodziewamy. Małe lokum już pęka w szwach i ledwo można się minąć, przechodząc z salonu do mojego pokoju czy kuchni lub łazienki.
– Nie przeszkadzam? – słychać głos zza uchylonych przez Ahmeda drzwi. Wysoki mężczyzna w średnim wieku, w ciemnym garniturze z białym goździkiem w klapie przestępuje niepewnie z nogi na nogę.
– Pan do kogo? – pyta zdziwiony Ahmed, rozglądając się dookoła, lecz nikt nie ma zamiaru go oświecić, bo wszyscy są zajęci.
– Do