Arabska żona. Tanya Valko

Arabska żona - Tanya Valko


Скачать книгу
Ula zaczyna inwigilację.

      – Pamiętacie moje urodziny? Jak olaliście mnie i zniknęliście w tłumie? – pytam z przekąsem.

      – To tam, w pubie? – dziwią się. – W takim razie jeszcze powinnaś nam podziękować, a nie wściekać się. Dzięki nam wyrwałaś sobie gościa. W końcu.

      – Dobra, dobra. Zmieńmy może temat. Głodna jestem, kiedy będzie można coś przekąsić?

      – Kto to wie – wzdychają. – Jeszcze czekają nas przemówienia, polonez, a później, jak już ludzie zaczną mdleć z głodu, łaskawie pozwolą nam coś zjeść.

      – Nuuudy – jęczymy zgodnie.

      Przebrnęliśmy przez część oficjalną i w końcu można zacząć się bawić. Rodzice i pedagodzy zaszywają się w pokoju nauczycielskim, dając nam trochę swobody. Młodzież nie tyle rzuca się na jedzenie, ile na alkohol. Jest go oczywiście pełno.

      – Mówiłaś, że nie wolno? – zaskoczony Ahmed wskazuje głową młodych ludzi pijących wódkę z plastikowych kubków.

      – Czy nie widzisz, że są mocno spragnieni, muszą się napić – kpiąco się uśmiecham.

      – Ale przecież zaraz będą pijani w sztok. I łamią zakaz, to się może dla nich źle skończyć.

      – Tak to już u nas jest. Bez wódy nie ma zabawy.

      – Wy Polacy! – Ahmed z niedowierzaniem kręci głową. – Wóda i łamanie przepisów! Czy wiesz, że jesteście z tego znani na całym świecie? To taka wasza wizytówka.

      – Czy chcesz kogoś tutaj obrazić? – pytam wściekła. – Mnie się to również nie podoba. A czy wiesz, z czego znani są Arabowie? Na całym szerokim świecie? – docinam mu.

      – Lepiej zmieńmy temat – mówi chłodno, unikając mojego wzroku. – Kiedy będzie można już wyjść? Źle się tutaj czuję.

      – Chodź, znajdziemy płaszcze i zmywamy się. – Robię niezadowoloną, obrażoną minę.

      Ani nie potańczyliśmy, ani nie pogadaliśmy z ludźmi, ani nic nie zjedliśmy. Co to za bal?!

      – Nie chcę robić ci przykrości. – Ahmed zawraca mnie w pół drogi. – Idziemy potańczyć.

      Na środku sali gimnastycznej, na dzisiejszy wieczór przerobionej na taneczną, podskakują jakieś łyse oszołomy. Oni chyba zaczęli pić już dużo wcześniej, bo ledwo trzymają się na nogach.

      – Ojej! – mówimy jednocześnie, patrzymy na siebie i wybuchamy śmiechem.

      – Co wam tak wesoło? – Podchodzi do nas grupa potężnie zbudowanych chłopaków. Znam ich jedynie z widzenia, są z sąsiedniej klasy. Wszyscy w szkole się ich boją, włącznie z nauczycielami.

      – Jesteśmy w końcu na imprezie – odpowiada Ahmed, spinając się w sobie.

      – To musimy za to wypić – mówi jeden z nich, wyciągając flaszkę najpodlejszej wódki. Chłopak wygląda strasznie, jak Bruce Banner po transformacji w Hulka; mięśnie wyhodowane zapewne na sterydach rozsadzają mu marynarkę, twarz ma pokancerowaną, nad jedną brwią długi, nierówny szew, oczy zapuchnięte i nieprzytomne. Strach dosłownie mnie paraliżuje.

      – Dziękuję, ja wódki nie piję – próbuje się wykręcić słabym głosem Ahmed.

      – Może nie chcesz z nami? Co?! – groźnie podnosi głos mięśniak. – Nie jesteśmy wystarczająco dobrzy dla jaśnie pana brudasa.

      – Słuchajcie, dajcie mu spokój – interweniuję. – On jest muzułmaninem, a tacy alkoholu nie piją – tłumaczę.

      Trzymając się za ręce, zaczynamy się wycofywać. W końcu za plecami mamy już tylko ścianę.

      – Ty, puszczalska, nie bądź taka mądra! – Jeden z nich, ten najgorszy, bierze mnie pod brodę i podnosi ją do góry. – Nieraz widziałem Arabusa uchlanego jak meserszmit. Takie fałszywe gnoje, udają wstrzemięźliwość, a po cichu golą wódę, ile wlezie. Może potem bomby łatwiej się podkłada? – Wszyscy wybuchają śmiechem.

      – Co tam się dzieje? – słyszę głos nauczycielki i oddycham z ulgą.

      – Pani profesor! – krzyczę w jej stronę. – Proszę tutaj przyjść!

      – O co chodzi? – pyta niezadowolona, stając pomiędzy nami i taksując wzrokiem Ahmeda. – Chcielibyśmy pójść na górę coś zjeść – kłamię, bo boję się odwetu. – Czy można już zaczynać? – pytam jak idiotka, bo przecież stoły stoją na środku korytarza i idąc tutaj, musiałam je minąć. Były oblężone przez wygłodniałych balowiczów.

      – Chyba całkiem już jesteś pijana. – Nauczycielka obraca się na pięcie i prawie wybiega z sali, a my za nią. Uff, uratowani! Grupa osiłków śmieje się głośno.

      – Ty, blondyna, jeszcze się spotkamy! – krzyczy w naszym kierunku ich lider, na pożegnanie machając ręką.

      Wpadamy na pierwsze piętro i wtapiamy się w tłum przy stołach.

      – Zjedzmy coś zatem. – Pobladły Ahmed mocno trzyma mnie za spoconą z nerwów rękę. – A potem zaraz się zmywamy. Nie chcę tutaj zostawać ani chwili dłużej, tym razem naprawdę już mam dość.

      – To może od razu chodźmy na kolację do restauracji? – proponuję.

      – Bez przesady! Będziemy wyrzucać pieniądze, jak tutaj jest takie pyszne domowe jedzenie? Nonsens.

      Bierzemy talerze i nakładamy sobie z górką. Jestem przewodnikiem Ahmeda i mówię mu, gdzie jest wieprzowina, a co może bezpiecznie zjeść.

      – Hej, jak się bawicie? – Podchodzi do nas grupka dziewcząt i chłopców z mojej klasy.

      – Dzięki, w porzo – odpowiadam z pełnymi ustami.

      – A macie co pić?

      – Tak, pepsi i soków jest w bród.

      – Nie żartuj sobie, dalej chcesz być dzieckiem, nawet na studniówce? – kpią ze mnie.

      – Ale mnie to odpowiada – zaczynam się jeżyć.

      – Może twojemu orientalnemu panu marzy się coś innego? – Jeden z kolegów wyciąga flaszkę z wewnętrznej kieszeni marynarki.

      – Bardzo dziękuję, ja nie piję – ponownie tłumaczy się Ahmed.

      – Abstynent czy zaszyty? – Znów zaczynają się kpinki.

      – Chłopaki, naprawdę dzięki, chcielibyśmy w spokoju zjeść – staram się ich spławić, bo zaczynają mi działać na nerwy.

      Robi się jakieś zamieszanie, lecz cały widok zasłania nam otaczająca nas grupka.

      – Potrzymaj na chwilę. – Koleżanka z klasy, ławka pod oknem, wciska Ahmedowi do ręki plastikowy kubek wypełniony cuchnącą alkoholową miksturą.

      W tym momencie wszyscy obracają się do nas plecami i rozstępują na boki, my zaś stoimy oko w oko z dyrektorem szkoły i nauczycielką od matematyki. Są tam także moja matka i wychowawczyni.

      – Co pan tutaj sobie sączy? – pyta dyrektor z niezdrowymi wypiekami na twarzy.

      – To nie moje, jakaś dziewczyna dała mi do potrzymania – tłumaczy mocno zaniepokojony Ahmed.

      – W takim razie niech pan mi to odda. – Dyrektor wyrywa mu kubek z ręki i wącha zawartość. – Wie pan, że pańskie tłumaczenie jest żałosne? Nie moje! Ha! – wykrzykuje, a dookoła nas zaczyna się gromadzić tłum ciekawskich nastolatków.

      – Ale tak jest, nie muszę zmyślać! – Ahmed oponuje zdecydowanym głosem.

      – Łamie


Скачать книгу