Myśl to forma odczuwania. Susan Sontag
tego typu spójniki ze swojego słownictwa i wyrażać się twierdząco, bo za każdym razem kiedy mówisz „ale”, zaczynasz się wikłać w niejasności i wyrażasz „nie”. Musisz umieć tak mówić, by nigdy nie używać konstrukcji „z jednej strony jest tak, ale z drugiej strony inaczej”. Lecz sama natura myślenia opiera się na „ale”.
Lub „albo”.
Tak – „ale”, „albo”.
Usłyszałem kiedyś anegdotkę – nie wiem, czy prawdziwą – o człowieku, który tak bardzo sprzeciwiał się myśleniu w kategoriach „albo-albo”, że kazał się nazywać I/lub.
Takie triki są odpowiednikiem lobotomii. To metody utwierdzania się w egoizmie, by można było łatwo się skupić na własnych przyjemnościach i zignorować potrzeby innych, bo gdy człowiek staje przed wyborem „ty czy ja”, zawsze wybiera „ja”. W ten sposób ludzie zyskują poczucie wyższości albo bezpieczeństwa, lecz to bardzo prostacka metoda. Jak wspomniałam, choroby mają swoje fizyczne przyczyny. Nie będzie to jednak żadnym argumentem dla wyznawcy Stowarzyszenia Chrześcijańskiej Nauki, który powie: „Ja nie wierzę w istnienie chorób i śmierci”. Takie poglądy na temat tej czy innej choroby rozkwitają, kiedy nauka nie podaje przekonującego wyjaśnienia jej przyczyn i, co ważniejsze, nie potrafi jej skutecznie leczyć.
Szczególnie interesujący jest przypadek gruźlicy, ponieważ jej przyczynę poznano w 1882 roku, lecz lekarstwo wynaleziono dopiero w 1944 roku. Wysłanie do sanatorium nijak choremu nie pomagało. Mity i fantazje o gruźlicy – na przykład gruźlica jako stłumiona miłość w Czarodziejskiej górze lub jako choroba psychiczna schodząca do ciała u Kafki – zaczęły zanikać, kiedy ludzie niemal przestali na tę chorobę umierać. Jeśli odkryjemy, co powoduje raka, lecz nie będziemy umieli go wyleczyć, rozpowszechni się mitologia raka.
W twojej książce metafora gruźlicy jest tak doniosła i sugestywna, że trudno ją posądzać o samo zło. Wykazujesz na przykład, że w romantyzacji tej metafory odzwierciedlała się koncepcja „ja” jako obrazu, która stanowiła podstawę literackich oraz erotycznych wizji „romantycznej agonii” i „uszlachetniała” ludzi dotkniętych chorobą, obdarzała ich twórczymi mocami, a nawet dodawała im modnego sznytu. Natomiast metafora raka nie ma dobrych stron – to jest samo zło.
Rak to bardzo pojemna metafora i faktycznie jednobiegunowa – symbolizuje czyste zło i nie ma w niej pozytywnego komponentu, a przy tym bardzo mocno oddziałuje na wyobraźnię. Często, gdy człowiek mówi o czymś, czego naprawdę nie znosi, boi się albo chce to potępić – jakby brakowało mu słów na opisanie zła – metafora staje się najporęczniejszą i najatrakcyjniejszą metodą wyrażenia poczucia katastrofy, czegoś, co należy odrzucić.
Chciałbym cię spytać o ilustrację, jaką wybrałaś na okładkę. To piętnastowieczna rycina ze szkoły Mantegny ukazująca Herkulesa walczącego z Hydrą. W mitologii greckiej Herkules musiał wykonać dwanaście prac w ramach kary za zabicie swej żony i dzieci. Drugim z jego zadań było pokonanie jadowitego, wielogłowego wodnego gada. Zgodnie z jedną z symbolicznych interpretacji mitu każda praca Herkulesa odpowiada jednemu znakowi zodiaku, w związku z czym Herkules jest bohaterem solarnym, Hydrę natomiast kojarzy się ze znakiem Raka. Kiedy o tym przeczytałem i przypomniałem sobie okładkę twojej książki, niezwykle mnie to zaskoczyło.
Mnie także, bo nie miałam pojęcia o symbolice prac Herkulesa.
Postanowiłam samodzielnie wybrać grafikę okładkową, w związku z czym przejrzałam mnóstwo materiałów, w tym wszystkie, które nasuwały się w sposób oczywisty, na przykład Vesaliusa [siedmiotomowy szesnastowieczny podręcznik ludzkiej anatomii De Humani Corporis Fabrica], ryciny medyczne i mnóstwo kolorowych zdjęć z własnego archiwum, przedstawiających woskowe figury anatomiczne z muzeum medycyny w Bolonii. Szukałam, szukałam, szukałam… i nagle trafiłam na ten obraz – dosłownie wyskoczył do mnie ze strony. Nie dowiadywałam się nic więcej na jego temat i nie przyszło mi do głowy, żeby dociekać, co właściwie przedstawia – nie wiedziałam nawet, że to jedna z dwunastu prac Herkulesa. Wybrałam go zupełnie intuicyjnie i arbitralnie – po prostu wiedziałam, że tak będzie wyglądać okładka mojej książki.
Dlaczego do ciebie przemówił?
Po pierwsze, uznałam, że wyobrażona na nim męska postać ma w sobie pewne zmysłowe piękno. Sądzę, że naszymi reakcjami w dużym stopniu kierują zmysły i poczucie ruchu. Jest coś niezwykle poruszającego w przedstawieniu człowieka, którego ramię jest uniesione na wysokość głowy albo wyżej – jest wówczas pokazany jako istota narażona na ciosy, pełna pasji i silna zarazem. Spostrzegłam, że ilekroć widzę rysunek, na którym jest człowiek z opuszczoną głową i uniesionym ramieniem, niemal czuję ból. Robi też na mnie wrażenie zarys szaty, otwartych ust, skrót perspektywiczny ciała. Herkules jest bardzo młody i wygląda, jakby był zaspany… Z jego twarzy emanuje erotyka – można sobie wyobrazić, że to grymas mężczyzny podczas orgazmu. Nie wiadomo, na co patrzą jego oczy – być może są zwrócone do wnętrza. Jest mnóstwo obrazów świętego Jerzego zabijającego smoka. Święty zawsze stoi na nich w sztywnej, wojskowej pozycji i w uniesionej ręce trzyma miecz, którym zaraz uderzy bestię. Natomiast choć Herkules też trzyma broń, wydaje się, że to nie on atakuje Hydrę, lecz Hydra jego, i że nie zdąży zadać ciosu, zanim gad wgryzie mu się w bok. Widzę w tym obrazie wielki ładunek bezbronności i pasji.
To ciekawe, że obraz, który pod wpływem impulsu wybrałaś na okładkę, ma astrologiczne odniesienia, a ponadto symbolicznie odnosi się do Herkulesa próbującego się wyzwolić i zyskać nieśmiertelność.
Wydaje mi się, że idee na temat raka są jak Hydry – odrąbujesz jedną głowę, wyrasta kolejna. To chyba jedyne skojarzenie związane z tym gadem, które przyszło mi wówczas do głowy.
Twoje słowa przywodzą mi na myśl ukute przez Rolanda Barthes’a pojęcie „metafora bez przerw”.
Trafne skojarzenie. Powiem ci także, że kiedy kończyłam Chorobę jako metaforę, nagle zdałam sobie sprawę, że wracam do idei zawartych w eseju Przeciw interpretacji, gdyż w pewnym sensie o tym właśnie napisałam: nie interpretujcie choroby. Nie zmieniajcie jednej rzeczy w inną. Nie chodziło mi o to, że nie warto starać się wyjaśnić czy zrozumieć jakiegoś zjawiska, lecz o to, by nie mówić, że prawdziwym znaczeniem x jest y. Nie wolno porzucać danej rzeczy jako takiej, bo ona naprawdę istnieje. Choroba to choroba.
A przy okazji, istnieje pewna metafora, której nie włączyłam do książki. W nowych czasach wartości kojarzone z gruźlicą podzieliły się: te dobre i romantyczne skojarzono z chorobą psychiczną, te złe – z rakiem. Istnieje jednak metafora pośrednia, która miała karierę równie fascynującą jak gruźlica i tak jak ona ma pozytywną stronę – to syfilis. Syfilis nie tylko obciążał poczuciem winy – kojarzono go z rozwiązłością seksualną, bano się i postrzegano w kategoriach moralnych – lecz wiązał się również z chorobą psychiczną. Jest to w jakimś sensie brakujące ogniwo pomiędzy gruźlicą i obecnym stanem podziału na chorobę psychiczną z jednej strony i raka z drugiej.
U schyłku dziewiętnastego i na początku dwudziestego wieku o człowieku zachowującym się bardzo dziwnie i mającym ataki euforii – po francusku takie zachowanie określano jako exalté – twierdzono, że ma syfilis. Rodzice wysyłali dwudziestojednoletnich synów do lekarza, by sprawdził, czy nie są chorzy na syfilis, jeśli zaczynali szybciej mówić, nie mogli spać, przepełniała ich aktywność i mieli fantastyczne pomysły.
To brzmi jak działanie amfy.
Tak, coś w tym rodzaju. Uważano, że takie zachowanie jest typowe dla syfilityka. W Doktorze Faustusie Thomasa Manna odnajdujemy pogląd, że syfilis to cena, którą trzeba zapłacić za geniusz. Syfilis przejmuje część cech przypisywanych gruźlicy. Powoduje co prawda szaleństwo, cierpienie i wreszcie śmierć, ale nim do niej dojdzie, z chorym dzieje się coś