Pierwsza Spowiedniczka. Terry Goodkind

Pierwsza Spowiedniczka - Terry  Goodkind


Скачать книгу
metalu. Błyski z palenisk i pieców miejscami podświetlały żółtawo i pomarańczowo mgiełkę z dymu i pary wiszącą nieruchomo w ogromnym korytarzu.

      Praca trwała pomimo wypadku. Szalała wojna. Nieprzyjaciel co dzień był bliżej. Ludzie wiedzieli, że nie wolno im zwolnić tempa.

      Zagrażające im niebezpieczeństwo było niemal namacalne.

      ROZDZIAŁ 21

      Kiedy dotarły do końca długiego korytarza, Magda się rozejrzała, upewniając się, że ludzie zajmują się swoimi sprawami i nie zwracają na nie uwagi. Uspokojona, wśliznęła się razem z Tilly w przejście.

      Chociaż stylem zbliżone do wielu paradnych miejsc w Wieży, w przeciwieństwie do innych to było dość małe i skromne. Po obu stronach ciemnej wnęki stały kanelowane kolumny z wapienia. Niewiele wyższe od Magdy, były zwieńczone długim belkowaniem podtrzymującym łuki ozdobione zawile rzeźbionymi kamiennymi profilami, otaczającymi ciemne płytki ułożone w geometryczne wzory. Ustawione po obu stronach ławy przyozdobiono tak, żeby harmonizowały z surową architekturą wejścia.

      Ławy sugerowały, by ludzie przysiedli i przemyśleli sprawę, zanim pójdą dalej. Lub żeby się zatrzymali, przytłoczeni troskami, i zebrali siły przed dalszą drogą.

      Wewnętrznego krańca smoliście czarnego przejścia strzegły nadnaturalnego wzrostu kamienne postaci, ponure i powykręcane, sygnalizujące beznadzieję i dramatyzm tego, co znajduje się dalej.

      I z ważkiego powodu. Posępne wizerunki przy wejściu miały wszystkim mówić, że nie należy tu wchodzić pochopnie.

      Był to przedsionek świata zmarłych.

      Tilly, nie przystając, by się namyślić lub odetchnąć, zniknęła w mroku. Magda szybko poszła w jej ślady. Ich latarnie – oraz te zawieszone w równych odstępach na ścianach – oświetlały kamienne stopnie schodzące w czerń. Schody były wystarczająco szerokie, żeby kobiety mogły iść obok siebie.

      – Często tam chodzisz? – zapytała Magda.

      – Nie, pani. Tylko kiedy czarodziejka albo czarodziej poproszą, żebym posprzątała jakieś pomieszczenie. Niektórzy lubią porządek. Ale większość nie lubi, jak ktoś wchodzi tam, gdzie pracują. Służba ma przydział do wspólnych pomieszczeń tu na dole, podobnie jak do tych na górze.

      Magda spojrzała na starannie wyczyszczoną i wypolerowaną kamienną poręcz. Sądziła, że to z szacunku dla zmarłych dba się tu o porządek.

      Z marmurowymi schodami nadającymi korytarzowi pewną majestatyczność kontrastowały ściany i strop z litej skały. Każdy ciąg schodów kończący się podestem, od którego odchodził kolejny, stanowił część głębokiego szybu. Po drodze nie było żadnych pomieszczeń ani bocznych korytarzy czy ław, na których można by odpocząć.

      Magdę zaskoczyło, jak głęboko musiały zejść, zanim wreszcie dotarły do obszernej pieczary. Pieczarę, jak i szyb ze schodami, wykuto w litej skale. Na ścianach wciąż było widać ślady po narzędziach i otwory po wiertłach. Tylko podłogę wykończono, układając koliście jasne i ciemne płytki. Pośrodku pieczary ustawiono stół z drewna orzechowego, a na nim wazon z białymi liliami.

      W ścianach w równych odstępach wykuto przejścia prowadzące w mrok. Każde wyglądało jak wlot jaskini. Żadne z dziewięciu wejść nie było wygładzone czy ozdobione; nad każdym wyrzeźbiono jedynie w kamieniu symbol.

      Tilly bez zwłoki weszła w dziewiąte wejście. Cyfra ta, jak Magda wiedziała od Baraccusa, miała wielkie znaczenie w magii.

      Ściany korytarza, tak jak i te w głównym pomieszczeniu, były z nieobrobionego kamienia. Magda i Tilly niemal od razu natrafiły na schody, tyle że te były wykute w skale. Stopnie miały nierówną powierzchnię, więc Magda musiała uważać, żeby nie upaść.

      Znowu schodziły wijącym się tunelem. Nagle skała się zmieniła. Kiedy tunel zaczął prowadzić poziomo, znalazły się w żyle miększego piaskowca. Po bokach odchodziły nieoświetlone korytarze, lecz Tilly prowadziła tym głównym, najszerszym. Wkrótce po obu stronach zaczęły się pojawiać wykute w piaskowcu pomieszczenia.

      Magda niemal od razu zaczęła widzieć zmarłych.

      Kiedy mijały pomieszczenie za pomieszczeniem, ich latarnie oświetlały wykute w ścianach wnęki. W każdej złożono co najmniej jedno ciało, a w większości po kilka. W niektórych spoczywały chyba całe rodziny.

      Magda zwolniła, żeby lepiej się przyjrzeć sektorowi po prawej stronie. Przekonała się, że miejscami wykuto w pionie po sześć komór grobowych, jedna nad drugą. Do najwyższych można się było dostać wyłącznie po drabinie. Większość ciał złożonych w tych niszach okrywały całuny tak stare i zakurzone, że wyglądały, jakby były z tego samego brązowego piaskowca, co komory grobowe. W niektórych komorach stały kamienne sarkofagi, przeważnie ozdobione płaskorzeźbami; wszystkie były zakurzone i oplecione pajęczynami.

      Dalej napotkały komory wypełnione kośćmi. Każda nisza była do samej góry wypełniona równo ułożonymi zakurzonymi kośćmi, posortowanymi wedle rodzaju. W niektórych komorach były tylko czaszki. Wyglądało na to, że do tych miejsc nie zaglądano od dziesięcioleci, a może i stuleci. Tylko nieliczne sprawiały wrażenie zadbanych.

      – To są najstarsze groby – powiedziała Tilly. – Potrzebowano więcej miejsca, więc najstarsze kości przeniesiono i złożono tutaj. Z czasem katakumby musiano wykuwać coraz głębiej, żeby robić miejsce dla nowych zmarłych. Robi się to do dziś. Wielu żyjących na górze kiedyś skończy tu na dole.

      Ponad wieloma komorami grobowymi wciąż widać było wyblakłe rodowe nazwiska lub imię i tytuł zmarłego. Obrzeża niektórych nisz ozdabiały niezgrabne rzeźbienia, prawdopodobnie dzieło członków rodziny.

      Sporo osób wolało chować członków rodziny, żeby móc ich odwiedzać. Inni, zwłaszcza krewni sławniejszych ludzi, woleli kremować ciała bliskich, niż pozwalać, by stały się one widowiskiem lub żeby mogli na nie pluć ich przeciwnicy.

      Magda zdecydowała, by cielesną powłokę Baraccusa strawił ogień, jako że niektórzy twierdzili, że ducha należy przed podróżą w zaświaty oczyścić z ziemskich osłon. Niektórzy nie mogli znieść myśli, iż ukochani zmienią się w popiół. Magda nie widziała w pustej powłoce swego ukochanego. Jej ukochany odszedł do dobrych duchów. Kazano jej zdecydować, więc postanowiła, że lepiej zamienić jego ziemską powłokę w popiół, niż pozwolić, żeby gniła.

      Korytarz zrobił się szerszy i znowu mogły iść obok siebie. Schodziły z jednego poziomu na drugi, mijając tysiące umarłych, i wreszcie dotarły do nowszych katakumb. Ciał w białych całunach nie pokrywał pył wieków.

      W tych sektorach płonęły pochodnie tkwiące w pordzewiałych uchwytach i latarnie już nie były im potrzebne. Tilly zdmuchnęła płomień w swojej latarni.

      – Tu nie tylko spoczywają umarli, ale i pracują czarodzieje – wyjaśniła Magdzie.

      Chociaż jej przewodniczka o tym nie wspomniała, Magda przypomniała sobie, że Tilly jej mówiła, iż niektórzy czarodzieje pracują ze zmarłymi. Nie podobało jej się to i ze wszystkich sił starała się sobie nie wyobrażać, z czym taka praca może się wiązać.

      Wkrótce zaczęła słyszeć rozmowy. Zaczęły się natykać na ludzi wychodzących z bocznych korytarzy. Niektórzy spieszyli w przeciwnym kierunku. Większość szła w pojedynkę, lecz Magda widziała też cztero lub pięcioosobowe grupki cicho rozmawiających ludzi, pogrążonych w dyskusji o formułach lub zaleceniach proroctwa.

      Wreszcie zobaczyła pomieszczenia niebędące komorami grobowymi. Wyglądały jak wykute w piaskowcu


Скачать книгу