Dziecko ognia. S.K. Tremayne
Przez chwilę czuję się rozkojarzona i rozglądam siędookoła.
Po piasku przy Long Rock idzie jakiś samotny mężczyzna. Wędruje bezcelu, zataczając kręgi. Jakby się zgubił. Albo jakby szukał czegoś,czego pewnie nigdy nie znajdzie. Nagle się odwraca i patrzy w mojąstronę, jakby wyczuł, że go obserwuję. Ogarnia mnie dziwna panika, nagłeuczucie lęku.
Uspokajam się. To pozostałości z dawnych czasów. Znów skupiam się nawydruku i czytam dalej. Muszę poznać każdy szczegół, wyryć to sobie w pamięci.
Idea morderstwa z początku pociągała dziennikarzy. Tuż po śmierci Ninygazety doprawiały swoje artykuły smakowitą możliwością popełnieniaprzestępstwa.
Pytań nigdy nie zadano wprost, ale ewidentnie wisiały w powietrzu.
Spójrzcie tylko na to. Czy David Kerthen nie jest trochę za przystojny,trochę za bogaty? Czy nie chcecie nienawidzić tego potencjalnegomordercy swojej pięknej żony?
Gdy wszystko to wykluczono na wczesnym etapie śledztwa, ogólnokrajowegazety dały za wygraną, miejscowi dziennikarze zaś z niejakim pesymizmemskłonili się ku spekulacjom o samobójstwie. Kto zbliżałby się po ciemkudo szybu kopalni? Po co podejmować tak głupie ryzyko w zimny, świątecznywieczór?
Orzeczenie lekarza sądowego brzmiało jednak prozaicznie.
Popijając zimną kawę, przeglądam je po raz trzeci.
Była jasna, księżycowa noc, dwudziestego ósmego grudnia. Juliet Kerthen,matka Davida, widziała Ninę, jak szła doliną, a potem po klifach, w pobliżu kominów kopalni. Robiła to czasami, by zebrać myśli. Tamtej nocypiła z rodziną alkohol.
W jej zachowaniu nie było nic niezwykłego: spod budynków kopalniroztacza się spektakularny widok. Rozszalałe morze, miotające się u stópskalistych klifów w dole. Zwłaszcza w jasną, księżycową noc.
Ale gdy Nina nie wróciła, wszczęto alarm. Z początku podejrzewano, że poprostu się zgubiła, że po ciemku wybrała niewłaściwą ścieżkę. Gdy jejnieobecność zaczęła się przedłużać, spekulacje stały się bardziejpesymistyczne. Być może spadła z któregoś klifu. Z Bosigran. Albo z ZawnHanna. Nikomu nie przyszło do głowy, że mogła wpaść do SzybuJerozolimskiego. Świetnie zdawała sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Alewtedy, w całym tym zamieszaniu, przemówiła Juliet. Zasugerowała: przeszukajcie Morvellan. Bądź co bądź to tam po raz ostatni widzianoNinę idącą w stronę budynków kopalni.
Wcześniej przez kilka dni intensywnie padało. A budynki kopalni byłyniezadaszone. Nina była w butach na wysokim obcasie.
Mała grupa poszukiwawcza – David i Cassie – wyruszyła do budynkunadszybia. Stwierdzili, że drzwi są uchylone. David poświecił latarką w głąb szybu. Nie znaleziono zwłok, ale istotny, melancholijny dowód. Nawodzie unosił się płaszcz przeciwdeszczowy Niny. Miała go na sobie, gdywychodziła z domu. Z pewnością wpadła do szybu i zrzuciła płaszcz,próbując się ratować. W końcu jednak się poddała. W lodowatej wodzieczłowiek szybko się wychładza i opada na dno.
Ten płaszcz przeciwdeszczowy był wstępnym i kluczowym dowodem. Dwa dnipo wypadku płetwonurkowie znaleźli ślady krwi i połamane paznokcie namurze szybu, tuż nad powierzchnią czarnej wody. Znaleźli też kosmykiwłosów. DNA było zgodne: to była krew Niny Kerthen, jej połamanepaznokcie, jej włosy. Dowody wskazywały na desperackie próby wydostaniasię z szybu, na walkę skazaną na klęskę. Tych dowodów nie można byłosfałszować ani podrzucić.
W zestawieniu z relacją naocznego świadka, Juliet Kerthen, sprawawydawała się rozstrzygnięta. Lekarz sądowy wydał orzeczenie o śmierciwskutek nieszczęśliwego wypadku. Nina Kerthen była pijana, nie potrafiłatrzeźwo ocenić sytuacji i dlatego wpadła do Szybu Jerozolimskiegokopalni Morvellan i utonęła. Jej ciało pochłonęła lodowata woda i prawdopodobnie nigdy nie zostanie ono odnalezione: zniknęło w którymś z niezliczonych tuneli i sztolni, niesione nieprzewidywalnymi pływami i prądami. Na zawsze uwięzione pod Carnhallow i Morvellan.
Przeszywa mnie dreszcz. Wiatr od zatoki się nasila, niesie zapowiedźdeszczu. Muszę załatwić swoje sprawy i wracać do domu. Rzucam do koszapusty kubek, idę na dół zrobić zakupy i jestem gotowa w siedemnaścieminut. Przynajmniej tyle mam z oszczędności, której nauczyło mnie życiew biedzie. To pozostałość Rachel Daly z południowo-wschodniego Londynu.Rzadko daję się ponieść w supermarkecie.
Wjeżdżając na główną drogę, ostatni raz spoglądam na St Michael’s Mount,gdzie promienie wrześniowego słońca oświetlają tropikalny ogród StLevanów, rodu o pięćset lat młodszego niż Kerthenowie.
A potem chmury się rozstępują i słońce świeci na nas wszystkich. Towtedy uświadamiam sobie, co muszę zrobić. Wierzę w to, co powiedział miDavid, ale to nie zmienia faktu, że Jamie potrzebuje pomocy. Mójprzybrany syn budzi we mnie lęk i muszę to wyjaśnić: muszę go wyczuć,rozszyfrować, zrozumieć. Może David nie musi wiedzieć więcej. Ale jatak.
102 dni przed Bożym Narodzeniem
Popołudnie
Minął tydzień, nim zebrałam się na odwagę, by tutaj wejść. Do gabinetuDavida. Może tu dowiem się więcej o Jamiem. Mój mąż wrócił z Londynu i znów wyjechał, mijały coraz krótsze dni, odwoziłam Jamiego do szkoły,rozmawiałam z ogrodnikiem i czytałam książki o intarsjach, stolarce i kamieniarstwie. I wahałam się kilkanaście razy na progu tychimponujących drzwi.
W domu nikogo nie ma. Jamie wciąż jest w szkole, Cassie pojechała nazakupy. Juliet spotyka się dziś z przyjaciółkami w St Ives. A więc muszęzrobić to teraz. Wiem, że robię to za plecami Davida, ale żałoba w tymdomu jest zbyt przytłaczająca, bym dalej zadawała pytania wprost. Tozbyt bolesne dla wszystkich. Muszę więc robić to subtelniej.Dyskretniej.
Ukośne promienie jesiennego słońca tworzą bursztynową plamę światła nalśniących deskach podłogi. Deskach, które skrzypią, gdy się zbliżam i otwieram drzwi.
Byłam w tym przestronnym, pachnącym cedrowym drewnem pokoju zaledwiekilka razy i zawsze w obecności Davida. Teraz rozglądam się po nim z podziwem i respektem. Na pokrytych boazerią ścianach wisi kilka starychportretów. Nieudolne, toporne portrety patriarchów rodu Kerthenów: bogatych mężczyzn, którzy mogli wynająć tylko bardzo prowincjonalnychmalarzy.
Wiem, że największy i najmroczniejszy z tych portretów ukazuje JagoKerthena, człowieka, który w latach dwudziestych osiemnastego wiekukazał wykopać Szyb Jerozolimski. Według Davida uchodził za surowego,wręcz brutalnego. Skazywał na śmierć swoje oddziały chętnychKornwalijczyków z łojowymi świeczkami przyklejonymi do kapeluszy,posyłając ich w ryzykowne rejony kopalń i nie dając im wytchnienia ani w dzień, ani w nocy. Na oprawionym w złote ramy portrecie bladoniebieskieoczy Jago Kerthena błyszczą chciwością; może i malarz był nieudolny, aleudało mu się dobrze uchwycić to spojrzenie. Niemniej to właśnieprzerażająca zachłanność Jago Kerthena na początku osiemnastego wiekupozwoliła zamienić rodzinie tysiące w miliony.
David powiesił portret w taki sposób, że Jago spogląda przez strzelisteokna na dolinę Carnhallow i ledwie widoczne czarne kształty kopalniMorvellan. I dalej, gdzieś na połyskujący bezmiar morza. Chciwy i porywczy Jago Kerthen spogląda na tę samą kopalnię, którą kazał wykuć w granicie.
Nie mam żadnych wątpliwości, że umieszczenie tego obrazu w tym miejscunie jest przypadkowe.
Reszta gabinetu też bardzo pasuje do Davida. Kilka abstrakcji, chybanawet jeden Mondrian. Na podłodze leżą miękkie azerskie dywany, któremój mąż tak lubi, ponoć lepsze od tureckich czy perskich. Gdy na niespoglądam, słyszę niemal, jak David beztrosko wyjaśnia: „Ach, te dywany.Kupiłem je w Baku”.
Dominującym elementem w gabinecie jest wielkie solidne biurko,ewidentnie bardzo stare. Podchodzę bliżej, tłumiąc poczucie, że robięcoś niewłaściwego, że nie powinno mnie tutaj