Dziecko ognia. S.K. Tremayne
też.
Pragnę powiedzieć coś bardziej konstruktywnego, ale nasze nowe życiejest, jakie jest: David wyjeżdża do Londynu w każdy poniedziałek rano i wraca w piątek wieczorem. Lata samolotem z lotniska w Newquay. Pędzi dodomu swoim srebrnym mercedesem po A30, pokonuje ostatnie mile krętymidróżkami przez wrzosowiska.
To bardzo męczący harmonogram, lecz te długie dojazdy co tydzień tojedyny sposób, by David mógł utrzymać swoją lukratywną pracę w Londyniei równocześnie mieszkać z rodziną w Carnhallow, na co jest całkowiciezdecydowany. Bo Kerthenowie mieszkają w Carnhallow od tysiąca lat.
Jamie się nie odzywa. Dojazd krętymi drogami zajmuje nam dwadzieściapięć minut. W końcu jesteśmy w słonecznym Carnhallow i mój przybrany synapatycznie wysiada z mini, wlokąc za sobą torbę. Znów czuję, że powinnamcoś powiedzieć. Dalej próbować. W końcu pojawi się między nami więź. A więc paplam, szukając kluczy:
– Może opowiesz mi coś jeszcze o meczu? Moją drużyną była Millwall, tamsię wychowałam, nigdy nie byli za dobrzy… – Nagle się waham. Jamiemarszczy brwi. – O co chodzi, Jamie?
– O nic – odpowiada chłopiec. – To nic takiego.
Przekręcam klucz i popycham ogromne drzwi. Ale Jamie znów wpatruje sięwe mnie z tym samym oszołomieniem, jakby z niedowierzaniem. Jakbym byłaupiorną postacią z książki z obrazkami, która w jakiś niewytłumaczalnysposób ożyła.
– W sumie to muszę ci coś powiedzieć.
– Co takiego, Jamie?
– Dziś w nocy miałem naprawdę dziwny sen.
Kiwam głową, znów próbuję się uśmiechnąć.
– Ach tak?
– Tak. O tobie. Byłaś…
Urywa. Ale nie mogę do tego dopuścić. Sny są ważne, zwłaszcza te z dzieciństwa. To podświadome lęki, które wypływają na powierzchnię.Pamiętam własne. O ucieczce, desperackiej ucieczce przedniebezpieczeństwem.
– Jamie, o czym był ten sen?
Zakłopotany, przestępuje z nogi na nogę. Jak ktoś, kogo przyłapano nakłamstwie.
Ale oczywiście to nie jest żadne kłamstwo.
– Był okropny. Ten sen. Byłaś tam i… i… – waha się, potem kręci głową,wbija wzrok w płytki podłogi. – I miałaś krew na rękach. Krew. I był tamzając. Zając, taki zwierzak, i krew, cała byłaś we krwi. Cała. Wszędziekrew. Trzęsłaś się i krztusiłaś.
Podnosi głowę i na mnie patrzy. Jego twarz jest napięta, pełna emocji.Ale to nie łzy. Bardziej wygląda to jak złość albo nawet nienawiść. Niewiem, co powiedzieć. A on nie daje mi nawet szansy. Bez słowa znika w głębi domu. Zostaję na progu Carnhallow. Kompletnie zbita z tropu.
W oddali słyszę brutalne morze uderzające o skały pod Morvellan, powoliburzące klify i kopalnie. Jak okrucieństwo, które nigdy się nie kończy.
149 dni przed Bożym Narodzeniem
Pora lunchu
– Verdejo, proszę pana?
David Kerthen kiwa kelnerowi. Czemu nie miałby się napić? Był piątek,pora lunchu, a on wracał już do domu, choć raz wcześnie skończył pracę,zamiast o dziesiątej wieczorem. A więc mógł się dzisiaj napić. Zanimsamolot wyląduje w Newquay, zdąży wytrzeźwieć. I tak szanse na to, bypolicja zatrzymała go na A30, były bardzo nikłe. Kornwalijska policjapotrafiła być wyjątkowo nieudolna.
A może alkohol pozwoli mu zapomnieć. Wczoraj trzecią noc z rzędu śniłomu się Carnhallow. Tym razem widział Ninę, jak sama, naga, wędrowała popokojach.
Często to robiła: chodziła nago po domu. Dla obojga było to erotyczne: kontrast jej bladej skóry z monastycznym kamieniem albo z azerskimidywanami.
Popijając verdejo, David przypomina sobie tę noc, gdy wrócili pomiesiącu miodowym. Zrzuciła ubranie i tańczyli: ona naga, on w garniturze, sącząc piekielnie zimnego szampana. Zwinęli dywany w NowejSali, żeby było im łatwiej tańczyć, objął ramieniem jej szczupłą talię,spletli palce. A potem wyśliznęła się z jego objęć i uciekła,podniecająca i kryjąca się w cieniu, znikła w półmrokach korytarzy,zamazana plama młodzieńczej nagości.
Te wspomnienia go dobiły. Ich wczesne szczęście było aż nazbyt wielkie.Seks był fascynujący, impulsywny. Wciąż miewał z tego powodu złe sny,pełne tragicznego pożądania albo dziecinnej tęsknoty, po których zawszeprzychodził żal.
Zerknął na zegarek: pierwsza trzydzieści. Oliver się spóźniał. Tylko onsiedział przy ich stoliku, choć mroczna japońska restauracja dlaplutokratów była pełna gości.
David rozpiął marynarkę i rozejrzał się, chłonąc atmosferę Mayfair,wczuwając się w Londyn. Zamożność współczesnego Londynu była zmysłowa: miasto przetykane sukcesem. Można było poczuć zapach tego przesytu, i nie zawsze było to miłe. Ale uderzało do głowy i było koniecznością.Ponieważ David sam korzystał na komercyjnym triumfie Londynu. Jakowzięty członek palestry zawsze miał miejsce przy swoim stoliku w Nobu,ekskluzywną kancelarię w zaciszu georgiańskiego Marylebone i, conajważniejsze, pensję w wysokości pół miliona funtów, dzięki której mógłodrestaurować Carnhallow.
Ale bez wątpienia musiał na to ciężko zapracować. Godziny pracy byłypotworne. Jak długo uda mu się to ciągnąć? Przez dziesięć lat?Piętnaście?
W tej chwili musiał się jeszcze napić. Wciąż sam, upił łyk verdejo.
David nie znosił samotnych lunchów. Przypominały mu dni po wypadku Niny.Ponure samotne posiłki w Starej Jadalni. Matka udała się na dobrowolnewygnanie w swoim mieszkanku i nie chciała z nim rozmawiać. Skrzywił sięna wspomnienie zapału, z jakim po pogrzebie wrócił do pracy. Zostawiłmatkę i gosposię, by w ciągu tygodnia opiekowały się Jamiem. Po prostuuciekł, ot co. Nie był w stanie stawić czoła tym wszystkim emocjom,które splatały się w symfonię wyrzutów sumienia. I Londyn był dla niegoucieczką.
David opróżnił kieliszek i dał znak kelnerowi, by go napełnił. W tejchwili dostrzegł podchodzącego do stolika Olivera.
– Przepraszam – odezwał się Oliver. – Przeciągnęło mi się spotkanie.Przynajmniej spóźniamy się w wielkim stylu, co?
– Tak, tydzień temu stracili gwiazdkę Michelina.
Oliver się uśmiechnął i wysunął krzesło.
– Hmm, no cóż, wygląda na to, że nie miało to wpływu na interesy.
– Napij się wina, wyglądasz, jakbyś tego potrzebował.
– O tak, masz rację. Uch! Dlaczego wstąpiłem do służby cywilnej?Wydawało mi się, że będę służył krajowi, ale wygląda na to, że służębandzie półgłówków. Politycy… Zjemy dorszyka czarnego?
Kelner słuchał uważnie, jego palce zawisły nad tabletem.
David znał menu na pamięć.
– Makaron inaniwa z homarem, tataki z tuńczyka błękitnopłetwego. I tocoś z kapustą i miso.
Kelner skinął głową.
– Naprawdę za długo się przyjaźnimy – stwierdził Oliver. – Dokładniewiesz, czego chcę. Jak jakaś cholerna żona. – Uroczyście uniósłkieliszek.
David chętnie przyłączył się do toastu za ich przyjaźń. Oliver byłjedynym przyjacielem, jaki wciąż mu pozostał z Westminster School, i bardzo sobie cenił tę ich wieloletnią znajomość. Od tak dawna dobrze sięznali, że wykształcili coś w rodzaju własnego języka. Jak jeden z tychnieznanych języków, którym posługują się tylko dwie osoby w NowejGwinei.