Asymetria. Lisa Halliday
pozostajesz pustym naczyniem, potem rośnie w tobie coś, czego nie chcesz, coś się w ciebie wsącza, ale właściwie nie jesteś w stanie nic zrobić. Aktu twórczego dokonuje w nas Bóg Przypadku… Wszystkie projekty artystyczne wymagają mnóstwa cierpliwości”.
I niżej:
„Sądzę, że artysta to tylko potężna pamięć, która przez wspomnienia pewnych przeżyć potrafi wedle woli poruszać się lateralnie…”
Otworzyła lodówkę, a wtedy przywiązany do rączki złoty medal, który dostał od Białego Domu, zadźwięczał głośno, obijając się o drzwi. Wróciła do łóżka.
– Skarbie – powiedział. – Nie lubię tego robić w kondomie. Nikt nie lubi.
– Okej.
– A choroby weneryczne? Nie boisz się?
– No, ufam ci, skoro…
– Nie powinnaś ufać nikomu. A jak zajdziesz w ciążę?
– Och, o to się nie martw. Zrobiłabym aborcję.
Później, kiedy podmywała się w łazience, przyniósł jej kieliszek białego wina.
KRUCHE CZEKOLADOWE CIASTECZKA „blackout” pochodziły z piekarni Columbus, którą mijał codziennie w czasie spaceru. Sam starał się ich nie jeść. I nie pił; alkohol źle się łączył z jednym z leków, które musiał zażywać. Dla Alice kupował jednak wino Sancerre albo Pouilly-Fuissé i kiedy już jej nalał to, które chciała, wciskał korek z powrotem do butelki i stawiał ją na podłodze przy drzwiach, żeby zabrała sobie resztę do domu.
Pewnego wieczoru po kilku kęsach ciasteczka wzięła łyk wina i na jej twarzy odmalował się lekki niesmak.
– Co?
– Przepraszam. Nie chcę wyjść na niewdzięcznicę. Tylko że wiesz, ciasteczka z tym winem jakoś mi nie wchodzą.
Myślał przez chwilę, a potem wstał i poszedł do kuchni po szklankę i butelkę bourbona Knob Creek.
– Spróbuj tego.
Przyglądał się łakomie, jak odgryza kawałek ciastka i popija knob creekiem. Wydawało się jej, że połyka płomień.
Musiała odkaszlnąć.
– Niebo w gębie – stwierdziła.
INNE PREZENTY:
Niesłychanie praktyczny, wskazówkowy i wodoodporny zegarek na rękę.
Perfumy Allure firmy Chanel.
Arkusz znaczków po trzydzieści dwa centy z serii Legendy Amerykańskiej Muzyki, upamiętniających Harolda Arlena, Johnny’ego Mercera, Dorothy Fields i Hoagy’ego Carmichaela.
Pierwsza strona gazety „New York Post” z marca 1992 roku z nagłówkiem „Dziwny akt seksualny na boisku treningowym (w czasie wieczornego finału)”.
ZA ÓSMYM RAZEM, kiedy znowu robili coś, czego pisarz robić nie powinien, powiedział:
– Kocham cię. Kocham cię za to.
Później, gdy siedziała przy stole i jadła ciasteczko, przyglądał się jej w milczeniu.
Następnego ranka:
„Numer ukryty”.
– Chciałem ci tylko powiedzieć, że pewnie poczułaś się dziwnie, słysząc coś takiego z moich ust. Pewnie ci się zakręciło w głowie… Z-a-k-r-ę-c-i-ł-o, nie z-a-k-n-o-c-i-ł-o, chociaż to też jest fajne słowo. Chodzi mi o to, że powiedziałem to pod wpływem chwili, co nie znaczy, że coś się powinno między nami zmienić. Nie chcę, żeby cokolwiek się zmieniło. Ty rób, co chcesz, a ja będę robił, co ja chcę.
– Oczywiście.
– Grzeczna dziewczynka.
Odłożyła słuchawkę uśmiechnięta.
Potem zastanowiła się chwilę nad tą wymianą zdań i zmarszczyła brwi.
Czytała właśnie instrukcję do zegarka, kiedy zadzwonił ojciec, by po raz drugi w tym tygodniu powiedzieć jej, że ani jeden Żyd nie stawił się do pracy w wieżach WTC tego dnia, gdy zostały zniszczone. Za to pisarz nie telefonował do niej przez dłuższy czas. Spała z telefonem pod poduszką, a jeżeli nie leżała w łóżku, nosiła go wszędzie ze sobą – do kuchni, kiedy nalewała sobie drinka, i do łazienki, kiedy szła do łazienki. Dostawała szału z powodu deski klozetowej, bo przesuwała się w bok za każdym razem, gdy na niej siadała.
Przyszło jej do głowy, żeby wrócić na tę ich ławkę w parku, ale postanowiła raczej pójść na spacer. Był weekend, obchodzono święto Memorial Day i Broadway został zamknięty na jarmark. Już o jedenastej w całej okolicy unosił się dym, a dookoła skwierczały falafele, fajitas i frytki; były też kanapki z wołowiną, kukurydza w kolbach, kiełbaski z koprem włoskim, ciasteczka z lanego ciasta i smażone placki o średnicy frisbee. Zimna lemoniada. Bezpłatne badania kręgosłupa. Doradcy prawni fundacji We the People – rozwód 399 dolarów, bankructwo 199. Na jednym ze straganów, gdzie sprzedawano artystyczne, domowej roboty ciuchy, kołysała się na wietrze ładna letnia sukienka w kolorze kwiatów maku. Kosztowała jedyne dziesięć dolarów. Indyjski straganiarz zdjął ją z wieszaka, żeby Alice mogła przymierzyć kieckę w jego furgonetce, gdzie przyglądał się jej owczarek alzacki o załzawionych ślepiach, z mordą wspartą na przednich łapach.
Tego wieczoru, gdy była już w piżamie:
„Numer ukryty”.
– Halo?
– Cześć, Mary-Alice. Oglądałaś mecz?
– Jaki?
– Między Red Sox i Yankees. Yankees wygrali czternaście pięć.
– Nie mam telewizora. Kto rzucał?
– Kto rzucał. Wszyscy. Nawet twoja babcia zagrała kilka rund. Co robisz?
– Nic.
– Chcesz wpaść?
Zdjęła piżamę i włożyła tę nową indyjską sukienkę. Od razu musiała odgryźć jakąś sterczącą z niej nitkę.
U pisarza, który leżał w łóżku z książką i szklanką czekoladowego mleka sojowego, paliła się tylko lampa na nocnym stoliku.
– Mamy wiosnę! – zawołała, ściągając sukienkę przez głowę.
– Mamy wiosnę – odpowiedział, wzdychając ze znużeniem.
Podpełzła ku niemu po śnieżnobiałej kołdrze niczym ryś.
– Mary-Alice, czasem naprawdę wyglądasz jak szesnastolatka.
– Pedofil.
– Gerontofilka. Uważaj na moje plecy.
Niekiedy miała wrażenie, że grają w „Operację”, jak gdyby nos pisarza mógł rozbłysnąć na czerwono, a jego obwody zabuczeć, jeśli nie zdołałaby czyściutko wyciągnąć mu nerwu łokciowego z ramienia.
– Och, Mary-Alice. Jesteś niespełna rozumu, wiesz o tym? Jesteś niespełna rozumu, wiesz o tym, i za to cię kocham.
Uśmiechnęła się.
Wróciła do domu zaledwie godzinę i czterdzieści minut po jego telefonie i wszystko było dokładnie tak, jak kiedy wychodziła, ale własna sypialnia wydawała się jej jakoś zbyt jasna i obca, jakby należała teraz do kogoś innego.
„NUMER UKRYTY”.
„Numer