Niemiecki bękart (wyd. 3). Camilla Lackberg
znaczy zdjąć z leżącej na podłodze i wrzeszczącej wniebogłosy Mai.
– Słuchaj, stary, tak nie można. Z dziewczynkami trzeba delikatnie! – upomniał synka Johan, powstrzymując zakochaną latorośl przed kolejnym natarciem.
– Zdaje mi się, że on stosuje tę samą technikę podrywu co ty kiedyś – zaśmiała się Elisabeth, a mąż rzucił jej pełne urazy spojrzenie.
– No już, maleńka, nie było aż tak źle! Chodź na ręce. – Patrik podniósł zapłakaną córeczkę i tulił, dopóki wrzask nie przeszedł w łkanie, a potem postawił na podłodze i lekko popchnął w stronę Williama. – Zobacz, co ci przyniósł William. Jaka piękna paczka!
To magiczne słowo przyniosło zamierzony skutek. William uroczyście i z wielką powagą wyciągnął obwiązaną ozdobnymi sznurkami paczkę. Żadne z nich nie opanowało jeszcze w stopniu dostatecznym techniki chodzenia. Jednoczesne chodzenie i wręczanie prezentu okazało się dla Williama na tyle trudne, że upadł na pupę. Zobaczył, że Maja aż się rozpromieniła na widok paczki, i zapomniał o bólu. Przyczyniła się do tego również gruba pielucha.
– Iiii! – zapiszczała podniecona Maja i zaczęła szarpać za sznurki. Już po sekundzie na jej buzi pojawił się wyraz rozdrażnienia, więc Patrik rzucił się z pomocą. Wspólnie uporali się z opakowaniem i Maja wyciągnęła szarego pluszowego słonia. Z miejsca zdobył jej serce. Mocno go przytuliła, przestępując z nogi na nogę. Skutek był taki, że i ona wylądowała na pupie. William chciał pogłaskać słonia. Nadąsana mina Mai i mowa jej ciała nie pozostawiały wątpliwości. Mały wielbiciel uznał to chyba za zachętę do dalszych wysiłków, ale rodzice domyślili się, że szykuje się kolejny konflikt.
– Pora na kawę – powiedział Patrik. Wziął Maję na ręce i ruszył do salonu. Za nim William z rodzicami. Chłopiec stanął przed wielkim pudłem z zabawkami i nagle zapanował spokój. Przynajmniej na jakiś czas.
– Cześć! – Erika zeszła ze schodów i uściskała goś-ci. Williama pogłaskała po główce.
– Kto pije kawę? – rozległ się z kuchni głos Patrika. W odpowiedzi usłyszał trzykrotne: „Ja!”.
– Jak się czujesz w małżeńskim stanie? – spytał z uśmiechem Johan, obejmując żonę.
– Dziękuję, nie widzę większej różnicy. Poza tym że Patrik ciagle mówi do mnie „ślubna”. Może mi podpowiesz, jak go tego oduczyć? – Erika mrugnęła do Elisabeth.
– E, nie zwracaj uwagi. Potem ze ślubnej zrobi kierowniczkę, więc nie narzekaj. A w ogóle gdzie jest Anna?
– U Dana. Zamieszkali razem… – Erika znacząco uniosła brwi.
– Coś takiego… szybko się uwinęli. – Elisabeth zrobiła taką samą minę.
Rozległ się dzwonek, Erika się zerwała.
– To na pewno oni. Albo Kristina.
Imię teściowej wypowiedziała tonem, w którym pobrzękiwały kostki lodu. Od wesela ich wzajemne stosunki jeszcze się ochłodziły. Głównie dlatego, że Kristina z wręcz obsesyjnym uporem powtarzała, że mężczyzna dbający o karierę zawodową nie powinien brać czteromiesięcznego urlopu opiekuńczego na dziecko. Ku jej zgorszeniu Patrik nie ustąpił ani na krok. Przeciwnie – to on się upierał, że jesienią zajmie się Mają.
– Halo… Zastaliśmy małą jubilatkę? – Z przedpokoju dobiegł głos Anny. Erikę przeszedł dreszcz: od tylu lat nie słyszała w głosie młodszej siostry takiej radości. Słychać było, że Anna jest silna, szczęśliwa i zakochana.
Z początku Anna bała się, że Erice może przeszkadzać, że związała się z Danem. Ale Erika wyśmiała jej obawy. Nawet gdyby poczuła się trochę nieswojo, to od czasu, gdy była z Danem, minęło tyle lat, że prędko przeszłaby nad tym do porządku dziennego. Cieszyła się, że Anna wreszcie jest szczęśliwa.
– Gdzie moja ulubienica? – Dan, jasnowłosy i postawny, rozglądał się za Mają, z którą łączyła go szczególnie serdeczna więź.
Na dźwięk jego tubalnego głosu natychmiast przydreptała z wyciągniętymi rączkami.
– Paćka? – zapytała. Już się zorientowała, o co chodzi z tymi urodzinami.
– Oczywiście, że mam dla ciebie paczkę. – Dan skinął na Annę, a ona podała Mai dużą różową paczkę obwiązaną srebrnym sznurkiem. Maja wydostała się z objęć Dana i z niecierpliwością zaczęła się dobierać do zawartości. Tym razem pomagała jej Erika. Razem wydobyły dużą lalkę z zamykanymi oczami.
– Lala – powiedziała radośnie Maja i przytuliła ją mocno do piersi. Potem ruszyła do Williama, żeby mu pokazać swój najnowszy skarb, i na wszelki wypadek powtórzyła: – Lala.
Znów rozległ się dzwonek. Drzwi się otworzyły i weszła Kristina. Erika zacisnęła zęby. Nie znosiła tego nawyku teściowej, tego wchodzenia zaraz po dzwonku. Nigdy nie czekała, aż jej ktoś otworzy.
Maja znów zabrała się do otwierania paczki, ale tym razem nie okazała entuzjazmu. Ze zdziwieniem wyjęła kaftaniki. Jeszcze raz zajrzała do środka, sprawdziła, czy na pewno nie ma żadnej zabawki, i spojrzała wielkimi oczami na babcię.
– Ostatnio widziałam, że miała na sobie za mały kaftanik, więc gdy się zorientowałam, że w Lindeksie można kupić trzy w cenie dwóch, od razu kilka kupiłam. Na pewno się przydadzą. – Uśmiechnęła się z zadowoleniem, nie zwracając uwagi na zawiedzioną minę Mai.
Erika już chciała powiedzieć, że dawanie rocznemu dziecku w prezencie kaftanika to idiotyzm. Miała to na końcu języka. Nie dość, że Maja była rozczarowana, to Kristinie udało się jak zwykle wbić szpilę jej. Okazuje się, że nie potrafi nawet dziecka porządnie ubrać.
– Idzie tort! – zawołał Patrik. Włączył się w odpowiednim momencie, odwracając uwagę wszystkich. Erika przełknęła złość i wszyscy razem przeszli do salonu.
Nadszedł czas na uroczyste zdmuchnięcie świeczki. Maja skupiła się na dmuchaniu tak bardzo, że aż opryskała tort śliną. Patrik dyskretnie pomógł jej zgasić świeczkę, a goście odśpiewali Sto lat. Erika nad jasną główką Mai spojrzała mężowi w oczy i poczuła, że ją ściska w gardle. Widziała, że Patrik też się wzruszył. Rok. Ich maleństwo ma rok. Ta mała dziewczynka umie już się samodzielnie przemieszczać, klaszcze w rączki, gdy słyszy sygnał Bolibompy, telewizyjnego programu dla dzieci, sama je, rozdaje najwilgotniejsze całusy w tej części Europy i darzy miłością cały świat. Erika uśmiechnęła się do Patrika, odpowiedział uśmiechem. Życie było wyjątkowo piękne.
Mellberg westchnął ciężko. Ostatnio często mu się to zdarzało. Nadal psuła mu humor porażka poniesiona ostatniej wiosny, ale nawet specjalnie się nie dziwił. Pozwolił sobie na swobodny lot: po prostu być, czuć. To nie uchodzi bezkarnie. Powinien był o tym wiedzieć. Można powiedzieć, że zasłużył na to, co go spotkało, i uznać to za nauczkę. Trudno, odrobił lekcje i jedno jest pewne: na pewno nie należy do ludzi, którzy dwa razy popełniają ten sam błąd.
– Bertil! – dobiegł go rozkazujący głos Anniki.
Zręcznym ruchem odgarnął pożyczkę, która mu się zsunęła z czubka głowy, i wstał z ociąganiem. Nie miał zwyczaju słuchać rozkazów kobiet, ale Annika Jansson należała do wyjątków. Z biegiem lat, niechętnie, ale nabrał dla niej pewnego szacunku. Nie mógłby tego powiedzieć o żadnej innej kobiecie. Westchnął jeszcze raz. Dlaczego tak trudno o facetów w tej pracy? Na miejs-ce Ernsta Lundgrena ciągle mu przysyłają dziewczyny. Zupełna rozpacz.
Zmarszczył