Vera. Anne Swärd
e/>
Copyright © 2017 by Anne Swärd
First published by Albert Bonniers Förlag
Published by arrangement with Nordin Agency AB, Sweden
© Copyright for the Polish translation by Wydawnictwo Literackie, 2019
© Copyright for this edition by Wydawnictwo Literackie, 2019
Opieka redakcyjna: LUCYNA KOWALIK
Redakcja: BARBARA GÓRSKA
Korekta: EWA KOCHANOWICZ, KRZYSZTOF LISOWSKI
Projekt okładki: © Sara Acedo
Fotografia na okładce: © Fritz Liedtke
Opracowanie okładki na podstawie oryginału: ROBERT KLEEMANN
Redakcja techniczna: ROBERT GĘBUŚ
Dziękujemy SWEDISH ARTS COUNCIL za dofinansowanie kosztów tłumaczenia książki
Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-08-06775-8
Wydawnictwo Literackie Sp. z o.o.
ul. Długa 1, 31-147 Kraków
tel. (+48 12) 619 27 70
fax. (+48 12) 430 00 96
bezpłatna linia telefoniczna: 800 42 10 40
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.wydawnictwoliterackie.pl
Konwersja: eLitera s.c.
Moim dzieciom i Henrikowi z miłością
I
Zimowa panna młoda
To Vanna ubiera pannę młodą, sznuruje mocno jej ciało. Być może ona jedna wie, o co tak naprawdę chodzi w tym małżeństwie, i czuje się w jakiś sposób odpowiedzialna za to, co wkrótce ma się wydarzyć. Nie zmrużyła oka niemal przez całą noc, przewracała się na łóżku w swoim pokoiku, czekając na świt i na to, co przyniesie. Nie ma wyboru, musi robić to, co jej każą, a skoro tak, to stara się robić to najlepiej, jak potrafi – więc ciągnie za sznurki, coraz mocniej i mocniej, aż panna młoda jest tak szczupła, jak to tylko możliwe. A nawet trochę bardziej.
Oczy Vanny zasnuwa mlecznobiały welon zmęczenia. Kiedy przygląda się swojemu dziełu w lustrze, w jej spojrzeniu jest chłód, którego zazwyczaj w nim nie ma. Ale tego dnia wszystko jest lodowate: palce, ciągnące sznurki gorsetu, są zimne jak morze, które weselnicy będą musieli pokonać, płynąc na wyspę, gdzie ma się odbyć ślub. A najbardziej lodowaty jest nastrój. W powietrzu nie ma radości, nie ma oczekiwania. Żeby tak mocno zasznurować gorset, trzeba wykazać się pewną dozą bezwzględności, a Vanna ją posiada. W rodzinie Cederów na ogół wszystko robi się w jedwabnych rękawiczkach, ale nie tym razem. Jej podstawowym zadaniem jest domyślić się, czego członkowie rodziny od niej oczekują, jeszcze zanim oni sami to zrozumieją. Vanna opanowała tę sztukę do perfekcji. Jest cichym świadkiem życia rodziny Cederów. Zawsze była.
To piąta panna młoda, którą sznuruje do ślubu, ostatnia, najmłodsza i najcierpliwsza. W miarę jak żebra coraz bardziej napierają na płuca, oddech staje się coraz płytszy, ale ona nie narzeka, nie okazuje bólu, w jej oczach, widocznych w lustrze, nie ma cienia błagania. Po prostu stoi nieruchomo, wyciąga przed siebie ręce i znosi wszystko. Tylko na skroniach pokrytych białym pudrem pojawiają się niemal niewidoczne krople potu. Patrzy skupiona w jedno miejsce, a Vanna ciągnie i ciągnie, tak mocno, jak poleciła jej matka pana młodego. Tak mocno, jak ma odwagę. Dla Ivana jest skłonna zrobić niemal wszystko.
Biust panny młodej wystaje ponad gorset, nieco niżej widać krągły brzuszek. Walka trwa dalej, aż sztucznie ukształtowana talia jest idealnie wąska. Właśnie dostarczono specjalnie na tę okazję uszytą suknię, białą kreację skrojoną przez najlepszą krojczynię w mieście na polecenie teściowej. To ona wybrała materiał, wyszukaną, piekielnie drogą, lekko połyskliwą tkaninę, do tego wstawki z jedwabiu i organzy. No i użyczyła też swojego krawca, dając do zrozumienia, że robi im łaskę, ale gdyby jej odmówili i tak by nalegała. Skoro w tym małżeństwie n i c nie jest takie, jakie powinno, to niech przynajmniej suknia będzie idealna. Krawiec, stary Żyd, którego wojna oszczędziła, należy według matki, głowy rodu, do najlepszych w swoim fachu na północ od Kopenhagi. Może nawet na północ od Berlina. Jest najlepszy z tych, których do tej pory miała, a odprawiła już wielu. Poprosiła, by nie liczył się z kosztami i na niczym nie oszczędzał. Bóg tkwi w szczegółach, a teraz naprawdę był potrzebny.
Ostatni etap przemiany następuje w pokoju, który wkrótce będzie pokojem młodej pary. Małżeńskie łoże jest już gotowe, zasłane rodową pościelą. Z okien ogromnego mieszkania na najwyższym piętrze kamienicy widać zacumowane łodzie, które czekają, by przewieźć orszak weselny na wyspę. W alei lipowej, ciągnącej się wzdłuż Strandvägen, zawieszone na cienkich kablach latarnie uliczne kołyszą się niepokojąco. Wiatr się wzmaga. W powietrzu czuć śnieg.
Vanna, z zaciętym wyrazem twarzy, zaczyna teraz sznurować wysokie trzewiki, równie mocno jak sznurowała gorset, jakby w ten sposób chciała utrzymać pannę młodą w pionie. Co naprawdę ją czeka, tego może się jedynie domyślać. Od wejścia do rodziny dzieli ją teraz podróż łodzią na wyspę i wypowiedzenie sakramentalnego „tak”. To jedyne słowo, które musi opanować w języku swojego przyszłego męża. Jest krótkie, a on nauczył ją wymawiać je perfekcyjnie. Ivan, najstarszy z pięciu braci, staje na ślubnym kobiercu jako ostatni, chociaż uchodził za najbardziej pożądaną partię z nich wszystkich. Zdążył skończyć trzydzieści trzy lata, panna młoda ma siedemnaście i pochodzi znikąd. Wszyscy wydają się zgodni, że jest w tym coś podejrzanego.
Czuję się dziwnie spokojna. Już po wszystkim, moje dawne życie zostało zatarte, wymazane. Vanna sznuruje mnie, aż kości trzeszczą. Żebra są bardziej elastyczne, niż nam się wydaje, a przynajmniej ona jest o tym przekonana. Sznuruje mocno wysokie trzewiki wokół moich obolałych łydek, równie mocno jak sznurowała gorset między moimi biodrami a biustem. Jakby chciała, żebym przeszła wyprostowana przez to, co mnie czeka. Przy każdym milimetrze muszę przypominać sobie, że chce dla mnie jak najlepiej. Zamieram, kiedy pociąga po raz ostatni. Twardy gorset czułości.
Wszyscy tu są. Wszyscy z wyjątkiem mnie. Jestem wielką nieobecną. Jedwab i organza powinny osunąć się na podłogę wokół pustki, która jest mną. Bo ja jestem daleko stąd, w miejscu, o którym ci wszyscy wokół mnie nawet nie słyszeli.
Vanna mnie ubiera, Eva, Cecilia i Irene jej asystują. Ich imiona brzmią jak nazwy delikatnych kwiatów, ale szybko się przekonuję, że wcale takie nie są. Kobiety, które weszły do rodziny Cederów. Moje przyszłe szwagierki, brakuje tylko Nory. Dyskretnie umalowane, wypełniają pokój swoimi zimnymi, pięknymi postaciami. Irene poczerniła mi rzęsy, są tak ciężkie od tuszu, że z trudem unoszę powieki. „Jak poradzimy sobie z jej włosami?” – pyta Eva. „Szpilki. Z tysiąc szpilek” – rzuca Cecilia zdecydowanie i marszczy przypudrowane na biało czoło. Specjalnie na dzisiejszą uroczystość ściągnęła mocno włosy. Eva i Cecilia, obie z jasnorudymi włosami i mlecznobiałą cerą, wyglądają jak siostry. Irene, z ciemniejszą karnacją i wyraźnie zaznaczonymi kośćmi policzkowymi, jak ich starsza siostra. Dzięki ci, Boże, za szpilki, co robiły kobiety, kiedy ich nie było – wszędzie włosy, oklapnięte loki, w nieładzie, bez żadnego stylu. Kiedy słyszę, jak rozmawiają o niesfornej fryzurze jako o czymś najgorszym, co może się przytrafić kobiecie, wydaje mi się, że nigdy się nie porozumiemy. Omiatają mnie niezadowolonymi spojrzeniami. Patrzą na moją skórę, która nadal nosi ślady lata, na moje ręce naznaczone rąbaniem drew, zbieraniem owoców rokitnika i pieleniem, na mój kark, spalony słońcem podczas wędrówek wzdłuż brzegu, kiedy zbierałam wodorosty i wypatrywałam kawałków bursztynu. Wszystko musi zostać zasłonięte, pokryte, przypudrowane: ręce, kark, szyja, piersi. Co pomyślałyby moje siostry, gdyby mnie teraz zobaczyły? Czy właśnie o tym marzyły?
Zaczyna się walka z czasem, szwagierki wyrzucają sobie, że nie przewidziały, ile czasu zajmie wykonanie zadania powierzonego im przez naszą wspólną teściową. Widać, że