Vera. Anne Swärd
mu na tym, żeby wesele brata skończyło się skandalem, powinien jednak był przewidzieć ryzyko. Sprowokowanie przedwczesnego porodu na tym pustkowiu to igranie z życiem. Wydaje się zbyt pijany, żeby z takim wyrachowaniem kalkulować, ale może to też część jego planu? Próbuję zwrócić na siebie uwagę któregoś z pozostałych braci, ale nikt nie przychodzi mi z pomocą. Nawet Irene, chociaż widzę, że domyśla się, co się dzieje. Ivana nigdzie nie widzę, chociaż gwałtowne manewry Mauritsa sprawiają, że cała sala jawi mi się jak zamknięty krąg.
Po raz ostatni próbuję się wyswobodzić i w końcu mi się udaje. Maurits traci równowagę i wpada na muzyków z kapeli, a ja uciekam z parkietu. Wchodzę pospiesznie do pokoju, mając nadzieję, że nie podąży za mną, bo drzwi nie można zaryglować od środka. Ale jest już za późno. W dole pleców czuję powoli narastający ból. Wkrótce jest już tak silny, że nie mogę go dłużej ignorować, chociaż to jeszcze nie pora… To nie tak miało być.
Niekończące się przyjęcie, tak musi wyglądać piekło. Przemarznięci do szpiku kości, na najbardziej odległej wyspie, w najgorszym z możliwych dni, mamy wrażenie, że to wszystko będzie trwać w nieskończoność: przyjęcie i poród, ciągnące się bez końca. Gryzę ręcznik, który Vanna złożyła i wepchnęła mi w usta. Niemal do końca próbuje ukryć, co się dzieje. Zdążyłam się już nauczyć, że najlepiej robić to, czego chce Vanna, więc milczę. Zagryzam ręcznik i prę. Ale co zrobi, kiedy dziecko weźmie pierwszy oddech i zacznie krzyczeć? Goście weselni wydają się na razie całkowicie nieświadomi tego, że leżę w pokoju, starannie udekorowanym na naszą wielką noc, i rodzę. Muzycy grają jakby nigdy nic. Nadzieje Vanny, że zła pogoda nieco otrzeźwi weselników, nie ziściły się, wręcz przeciwnie. Większość wlewa w siebie jeszcze więcej, żeby utrzymać mróz na dystans. Mam nadzieję, że kiedy usłyszą płacz niemowlęcia po drugiej stronie drzwi pokoju nowożeńców, uznają, że wyobraźnia spłatała im figla. Mróz staje się moim przeciwnikiem, to z nim walczę, kiedy zaczynają się skurcze. Ból zasadza się na mnie z demoniczną siłą, jakby zło atakowało mnie od wewnątrz. Podcina nogi mojemu opanowanemu ja, a potem mam wrażenie, że moje ciało wydaje dziecko na świat bez mojej obecności – samo, silne, niedostępne.
Mija wieczność, kiedy w końcu Vanna kładzie moje dłonie na ręczniku, dając mi do zrozumienia, że teraz muszę już trzymać go sama, i wychodzi z pokoju.
Dotąd nawet nasze języki nie dotknęły się w ustach, a teraz – kiedy Ivan, prowadzony przez Vannę, wchodzi do pokoju – leżę z obnażonym łonem, wygięta w łuk, wystawiona na jego mętny od alkoholu wzrok profesjonalisty. Jako jedyna osoba na wyspie posiadająca jakąś wiedzę medyczną musi szybko wytrzeźwieć, podwinąć rękawy fraka i pomóc mi. Przyjąć bez ceregieli poród panny młodej w wychłodzonym pokoju na łóżku pokrytym czarnymi skórami owiec, zmarzniętymi płatkami róż, w pościeli z rodowym monogramem, która wkrótce cała nasiąka wodami płodowymi i krwią. Dziecko, któremu próbuje pomóc przyjść na świat, nie jest jego dzieckiem. A mimo to musi zrobić wszystko, żeby urodziło się zdrowe. Ja chcę po prostu się go pozbyć. Prę pochłonięta bólem, patrząc na białą twarz Ivana widoczną między moimi zakrwawionymi kolanami. Czy to mieszanka francuskiego szampana i fińskiej wódki sprawia, że jest taki blady, czy też fakt, że dystans, który utrzymywaliśmy od naszego pierwszego spotkania, teraz musi zostać przekroczony w tak gwałtowny sposób. Kiedy widzi ręcznik w moich ustach, natychmiast go usuwa. „Krzycz” – szepcze. Ból jest niewyobrażalny, przeszywa mi brzuch niczym żelazny pręt. Ale nie wydaję z siebie żadnego dźwięku.
Dopiero kiedy Vanna każe natychmiast wezwać matkę Ivana, uświadamiam sobie, że sytuacja jest krytyczna. Niezależnie od tego, jak praktycznie Vanna zwykle działa, to nigdy sama nie rodziła, więc Fredrika, która ma za sobą sześć własnych porodów i niezliczone porody synowych, jest w tym względzie bardziej doświadczona od niej. Ivan ma co prawda odpowiednie wykształcenie, ale co mężczyźni mogą, kiedy przychodzi co do czego, wiedzieć o porodach? I tak to zwykle kobiety wykonują brudną robotę, a lekarz, mężczyzna, podchodzi ewentualnie pod sam koniec z metalowym narzędziem w ręku, przygląda się masakrze i mówi pielęgniarce, ile ma założyć szwów i gdzie.
Jak tylko matka Ivana staje w drzwiach, Vanna znów wkłada mi ręcznik w usta. Ivan protestuje: „Chcesz ją udusić? Pozwól jej krzyczeć. Jak inaczej przez to przejdzie?”. Jego matka zauważa, że za jej czasów nie pozwalano kobietom krzyczeć podczas porodu, lekarze, mężczyźni, nie byli w stanie tego znieść, dostawali bólu głowy. „Krzycz” – cedzi Ivan przez zęby i patrzy mi w oczy, jakby chciał mnie moralnie wesprzeć. Ale ja nie krzyczę. Moja teściowa przyznaje, że nigdy nie widziała tak cichej pierworódki. Wygląda na to, że naprawdę jej synowi trafiła się uległa żona. Albo śmiertelnie groźna, czas pokaże, myśli zapewne.
W końcu dziecko najwyraźniej uznaje, że chce się mnie pozbyć podobnie jak ja jego, i wychodzi na świat własnymi siłami. Wspomagane zdecydowanymi ruchami przez Vannę, która lekko je popycha, i Ivana, który obraca je i bierze na ręce, wciąż nieco jeszcze zamroczony alkoholem, w koszuli z gorsem poplamionym krwią. A ja nadal prę, mimo że dziecko jest już na świecie, ponieważ nie jestem tego świadoma. Nie rozumiem, dlaczego Ivan rozdziela moje kolana i szepcze, żebym się uspokoiła. Ból mija dopiero, kiedy Vanna unosi maleństwo, połączone ze mną pępowiną, jak szalupa ratunkowa, która jeszcze nie uwolniła się od tonącego okrętu-matki.
Dziecko rodzi się w czepku. Jakby mocne błony miały chronić je od silnego mrozu. Pierwsze, co robi moja teściowa, to sprawdza płeć dziecka, którym obdarzyłam jej ród. Sama jeszcze nie widziałam maleństwa, ale jej zawiedziony wzrok pozwala mi zgadnąć jego płeć. Następnie prosi, żeby ktoś przysłał tu kilka dziewcząt, które podawały do stołu, by sprzątnęły pokój. Przywykły do brudnej roboty. Oczywiście, jeśli przyjęcie na tym nie ucierpi. Nie udaje jej się ukryć zawodu. Że też nie byłam w stanie się powstrzymać, przynajmniej do chwili, kiedy wrócimy na ląd. Wesela synów to także jej uroczystości, jej duma, nawet jeśli niekiedy dochodziło podczas nich do nieprzyzwoitych tańców na stole. T o okazuje się jednak trudniejsze do strawienia.
Fredrika, po upewnieniu się, że noworodek żyje, opuszcza pokój, rzucając mimochodem do Vanny, żeby pamiętała o łożysku. Ivan wymiotuje do umywalki, dają o sobie znać długo tłumione skutki pijaństwa. Natomiast Vanna jest całkowicie pochłonięta dzieckiem: stoi i trzyma je w ramionach. Z łożyskiem muszę poradzić sobie sama. Muszę je urodzić, co okazuje się niemal równie trudne jak wydanie na świat dziecka.
Dziwny widok… Ręce Vanny przysysają się do noworodka z siłą, której nikt nie byłby w stanie powstrzymać. Można odnieść wrażenie, że dziewczynka zawsze na nich leżała, na jej lewym ręku, podczas gdy prawą Vanna wykonuje wszystkie praktyczne czynności. Zdecydowanym ruchem odcina pępowinę, ma silne, żylaste ręce kucharki. Szybkie cięcie nożem używanym do krojenia pieczeni z jelenia.
W momencie kiedy zostaje przecięta fizyczna więź łącząca mnie z dziewczynką, mała przechodzi w ręce Vanny. Jest jej, bardziej niż kiedykolwiek będzie moja. Od pierwszej chwili to dłonie Vanny ją trzymają: jedna podtrzymuje maleńką lepką główkę, druga skulone plecy. Od początku są ze sobą połączone podwójnym węzłem, czego mała oczywiście nie będzie pamiętać, więc Vanna zapamięta to za nią.
Owija dziewczynkę w to, co ma pod ręką, tuli ją, czule, mocno – niemal chciwie, smutno – podczas gdy ja leżę wyzuta z sił i obolała, wśród parujących owczych skór, w duszącym odorze krwi i róż. Wśród weselnych gości tłoczących się na progu pokoju zapada niezwykła cisza. Wszyscy, którzy byli na tyle czujni, by zauważyć, że Ivan w końcu zniknął w świętej izbie małżeńskiej, dokąd udał się, podążając za małżonką, mieli pewno nadzieję, że usłyszą stamtąd podniecające, działające na