Dobry omen. Терри Пратчетт
z przebiegłym i doskonale poinformowanym przeciwnikiem.
W praktyce oznaczało to, że Crowley miał wolną rękę w planowaniu rozwoju Manchesteru, zaś Azirafal działał swobodnie w Shropshire. Gdy Crowley zajął się Glasgow, Azirafal objął pieczę nad Edynburgiem. Żaden nie rościł sobie praw wyłączności do Milton Keynes9, chociaż obydwaj zgłosili to w raportach jako osobiste osiągnięcie.
Naturalną konsekwencją Układu było więc to, że każdy dbał o rewiry kolegi, ilekroć wymagały tego okoliczności lub nakazywał zdrowy rozsądek. W końcu obydwaj wywodzili się z tego samego rodu. Zatem jeśli jeden ruszał na krótki wypad z kuszeniem na głęboką prowincję, należało się spodziewać, iż drugi uda się do miasta dla wywołania tu i ówdzie standardowej niebiańskiej ekstazy. Sprawy toczyły się równolegle bez konieczności wszechstronnego współudziału, co w praktyce dawało więcej wolnego czasu każdemu i redukowało koszty o pięćdziesiąt procent.
Czasami Azirafala gryzło poczucie winy za taki stan rzeczy. Tysiące lat obcowania z ludźmi nie pozostało bez skutków ubocznych w jego mentalności, tyle że były one skrajnie różne od zmian w mentalności Crowleya.
Ponadto zwierzchnicy nie dbali specjalnie o to, kto i ile robił, jeśli zadanie zostało wykonane.
Obecne czynności Azirafala można byłoby nazwać towarzyszeniem Crowleyowi w karmieniu kaczek ze stawu w St. James Park.
Kaczki z St. James Park tak przywykły do przyjmowania pokarmu z rąk spotykających się tam potajemnie agentów służb specjalnych, że wykształciły w sobie swoisty odruch Pawłowa. Jeśli wybranemu losowo kaczorowi z St. James Park pokażemy zdjęcie dwóch mężczyzn, z których jeden będzie miał czarną pelisę, a drugi ciemny płaszcz i dobrany kolorystycznie szalik, kaczor natychmiast podniesie głowę i zacznie wyczekująco kłapać dziobem. Kaczki o wyrobionych gustach preferują chleb razowy z rąk radzieckiego attaché kulturalnego, zaś zakalcowate kromki od „Hovis i Marmite”, rzucone wprawną ręką szefa MI 9, to prawdziwy przysmak dla koneserów.
Azirafal rzucił kawałek skórki w stronę najbardziej parszywego kaczora, który chwycił go w locie i natychmiast poszedł na dno jak kamień.
Anioł odwrócił się do Crowleya i mruknął:
– No, wiesz…
– Przepraszam – powiedział Crowley. – Zapomniałem się.
Kaczor wynurzył się, trzepocząc wściekle skrzydłami.
– Naturalnie wiedzieliśmy, że coś się szykuje – podjął Azirafal. – Ale sądziliśmy, że takie cuda mogą się dziać tylko w Ameryce. Za oceanem przepadają za czymś takim.
– I wystarczy, że tam przepadają – stwierdził posępnie Crowley, w zamyśleniu wędrując wzrokiem do bentleya. Solidne klamry przytwierdzały tylne koło do błotnika i mostu.
– No tak. Amerykański dyplomata z misją. Za dużo blichtru, za dużo tanich popisów. Odnoszę wrażenie, że traktujecie Armageddon jak szlagier z Hollywood, który powinien się dobrze sprzedać tam, gdzie się da.
– Nie tam, gdzie się da, tylko wszędzie. Absolutnie wszędzie. We wszystkich królestwach tego świata – odparł Crowley.
Azirafal rzucił ostatnie okruchy kaczkom, które natychmiast zmieniły obiekt nagabywania na bułgarskiego attaché do spraw marynarki i tajemniczego dżentelmena w krawacie w barwach Cambridge. Azirafal wrzucił papier do kosza, stanął twarzą do Crowleya i powiedział:
– To MY wygramy.
– Ale TY tego nie chcesz – odparł diabeł.
– Wyjaśnij dlaczego, jeśli łaska.
– Słuchaj… – zaczął Crowley rozpaczliwie. – Powiedz, ilu macie u siebie muzyków? Tych prima sort, hę?
Azirafal poczuł się zbity z tropu.
– No… Niech pomyślę… to będzie… – zaczął niepewnie.
– Dwóch… – stwierdził Crowley. – Tylko Elgara i Liszta. Nikogo więcej. Reszta u nas. Beethoven, Brahms, Bachowie, Mozart. Wszyscy. Potrafisz sobie wyobrazić wieczność tylko z Elgarem?
Azirafal zamknął oczy.
– Za łatwo ci przyszło – wystękał.
– A widzisz – ciągnął Crowley z błyskiem triumfu w oku. Znał czułe punkty Azirafala, jednym z nich była muzyka. – Nie ma płyt kompaktowych. Nie ma Royal Albert Hall. Nie ma Carnegie. Ani Glyndbourne’a. Tylko niebiańskie chóry dwadzieścia cztery godziny na dobę.
– To niesmaczne – mruknął Azirafal.
– Ty to powiedziałeś. Jak jajka na miękko bez soli. A propos, jajek też nie ma… Ani soli. Ani wędzonego łososia z cytrynką. Ani restauracji, gdzie wszyscy cię znają. Ani krzyżówek w „Daily Telegraph”. Ani sklepików ze starociami. Ani antykwariatów. Ani białych kruków. – I Crowley jątrzył coraz głębiej w nieoficjalnych upodobaniach Azirafala – …ani nawet srebrnych tabakierek późnowiktoriańskich.
– Ale po naszym zwycięstwie życie będzie lepsze – zakrakał Azirafal.
– Tyle, że nieciekawe. Słuchaj, doskonale wiesz, że to ja mam rację. Tobie do szczęścia potrzeba tylko harfy, a mnie wideł.
– Przecież wiesz, że u nas się nie grywa na harfach.
– My też nie używamy wideł. To była przenośnia.
Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. Azirafal spojrzał na swoje wypielęgnowane dłonie.
– Moi bardzo chcą, by to się stało. W końcu od początku o to chodziło. Ostatni sprawdzian na ogniste miecze, Czterech Jeźdźców, morze krwi, no i cała ta nudna reszta – powiedział, wzruszając ramionami.
– A potem co? KONIEC GRY, WRZUĆ MONETĘ?
– Czasami zupełnie nie nadążam za twoimi figurami retorycznymi.
– Lubię morze, jakie jest. To wszystko nie musi nastąpić. Nie musicie prowadzić testu aż do kompletnego zniszczenia wszystkiego i wszystkich, tylko po to, aby się przekonać, czy nie popełniono błędu w planach.
Azirafal ponownie wzruszył ramionami.
– Zrozumienie tego przerasta możliwości twojego umysłu – skwitował, owinął się dokładniej płaszczem i postawił kołnierz. Nad miastem gromadziły się ołowiane chmury. – Poszukajmy cieplejszego miejsca.
– Mam wskazać drogę? – zapytał ponuro Crowley. Ruszyli milczący i przygnębieni.
– Nie w tym rzecz czy się z tobą zgadzam, czy nie – zaczął anioł, gdy szli przez trawnik. – Ale w tym, że mnie nie wolno nie wykonać polecenia. Rozumiesz to rzecz jasna.
– Jasne – odparł Crowley. – Mnie też.
Azirafal spojrzał na niego przeciągle.
– Nie przesadzaj. Jesteś przecież diabłem.
– Zgadza się. Z tym, że moi pochwalają nieposłuszeństwo w ogólnym sensie. Ale pewne przypadki niesubordynacji karane są z całą surowością.
– Jak na przykład niesubordynacja wobec Nich, czy tak?
– A pewnie. Byłbyś zdumiony widząc, jacy są skrupulatni. A może i nie. Jak sądzisz, ile nam jeszcze zostało? – zapytał Crowley i skinął w stronę bentleya, w którym drzwi otworzyły się samoczynnie.
– Przepowiednie nie są dokładne – odparł Azirafal, sadowiąc się obok kierowcy. – Na pewno do końca tego stulecia. Chociaż pewnych oznak możemy spodziewać
9
Uwaga dla Amerykanów i innych cudzoziemców: M.K. jest nowym miastem w połowie drogi między Londynem a Birmingham. W zamyśle urbanistów miało to być nowoczesne miasto, z pełną infrastrukturą, doskonale zorganizowaną siecią usług i zdrową atmosferą, słowem raj na ziemi. Wielu synów starego Albionu nie potrafi ukryć rozbawienia z tego powodu.