Winny jest zawsze mąż. Michele Campbell
Psujesz zabawę – odezwała się Kate.
– Moja dziecinka jest zadowolona ze swojej świńskiej reputacji – zażartował Griff, przyciągając ją blisko siebie.
– Ja nie jestem – stwierdziła Aubrey.
– Aubrey, ludzie zainteresowali się tobą na tyle, żeby plotkować. Ciesz się, masz swoje pięć minut – rzekła Kate i wyrwała się z uścisku Griffa. – A teraz biegiem.
Popędziła w stronę parku, a Griff zaczął na cały głos śpiewać Born to Run. W końcu zniknęła za zakrętem. Griff i Aubrey spojrzeli na siebie, a potem pobiegli za nią. Chłopak rzucił Aubrey spojrzenie z ukosa i zaczęli się ścigać. Aubrey miała dłuższe nogi, ale on był silniejszy i szybszy. Miała wrażenie, że jej płuca płoną od zimna. Śmiała się i piszczała, zapominając o wszystkich plotkach.
Kilka minut później wpadli przez bramę do opustoszałego parku. Próbując złapać oddech, Aubrey spoglądała na cienie drzew robiące upiorne wrażenie. Wijącymi się alejkami dotarli do sankowej górki. Kate już tam była – stała w zagajniku zimozielonych drzewek, a jej twarz na przemian to pojawiała się w świetle zapalniczki, to niknęła w mroku. Oficjalnie park zamykano o zachodzie słońca, był jednak w odludnym miejscu i rzadko go patrolowano, więc nie bali się, że ktoś ich nakryje.
Kate w końcu zdołała zapalić jointa.
– Masz – podała go Aubrey, która zaciągnęła się gryzącym dymem.
Przed pójściem na studia Aubrey nie tykała narkotyków ani alkoholu, lecz pod opieką Kate szybko stała się koneserką. Miała wrażenie, że zioło jest nieodłącznym elementem edukacji w Carlisle, podobnie jak zgłębianie buddyzmu czy chodzenie w czarnych ubraniach na seanse kina niezależnego. Wypaliła już tyle, że do bycia na haju wystarczało jej zaciągnąć się dymem przy kimś, kto palił, albo na chwilę przyłożyć wargi do ustnika często używanego bonga. A przynajmniej tak jej się wydawało. Pewien student psychofarmakologii, którego znała z zajęć z sanskrytu, upierał się, że to po prostu efekt placebo. Ale jeśli tak było, to dlaczego odleciała już po pierwszym buchu? Po chwili skręt znów do niej trafił, więc zaciągnęła się jeszcze raz, a potem chwyciła tackę z rąk Griffa.
– Ja pierwsza – oznajmiła i pobiegła na górkę.
Wspinała się po stromym zboczu, a jej buty zapadały się w śniegu. Każdy krok przychodził jej z trudem, zwolniła więc i mozolnie brnęła pod górę. Rany, ależ się zjarała. Za każdym razem, gdy stawiała stopę na ziemi, wzdłuż jej nóg i kręgosłupa przebiegały dziwne dreszcze. Miała wrażenie, że zimno parzy odsłonięte części jej ciała, a śnieg w blasku księżyca ma barwę indygo. Straciła poczucie czasu. Zdawało jej się, że wdrapywanie się na górkę trwa całe wieki, jednak nagle znalazła się na szczycie, patrząc w dół. Gdzie byli Kate i Griff? Nie mogła skupić wzroku. Miejsce, w którym według niej powinni stać, było skryte w cieniu drzew. A co, jeśli zostawili ją na tym mrozie? Nagle wydało jej się to całkiem prawdopodobne, a potem wręcz pewne. Serce zamarło jej w piersi. Wyobraziła sobie, jak parkowa policja znajduje ją następnego dnia rano zamarzniętą na kość w pozycji embrionalnej i zawiadamia opiekunkę roku w Whipple – tę absolwentkę biologii, którą ledwie znały – ona zaś musi poinformować o wszystkim współlokatorki Aubrey. Czy Kate miałaby wyrzuty sumienia? Płakałaby? Raczej nie. Nagle na dole coś się poruszyło. Przez cały ten czas Aubrey patrzyła prosto na nich. Chwileczkę… Kate klęczała przed Griffem. Czy oni…? Czy mogli…?
Aubrey rzuciła tackę na śnieg i ciężko na niej usiadła. Uderzyła o ziemię tak mocno, że aż jej zęby zadzwoniły. Poczuła smak krwi i odepchnęła się, nim zdołała w pełni odzyskać równowagę. Obróciła się wokół własnej osi i poturlała w dół.
– Aaaa! – wrzasnęła.
Wierzgała i młóciła rękami powietrze, ale nie była w stanie odzyskać właściwej pozycji. W mgnieniu oka znalazła się na dole i wjechała prosto w Kate i Griffa. Ze splątanymi kończynami upadli w zaspę, krzycząc ochrypłymi od wiatru głosami. Aubrey uderzyła głową w czyjeś buty tak mocno, że zobaczyła gwiazdy. Griff miał spodnie opuszczone do kostek. Kate podniosła się ze śmiechem.
– Dawaj, łamago. Pokażę ci, jak to się robi – rzuciła swoim słodkim głosem, który wydawał się głębszy od dymu i chłodu. Wyrwała tacę spod ud Aubrey i pobiegła na górkę.
Griff wstał i szybko się odwrócił. Kiedy podciągał spodnie i doprowadzał się do porządku, Aubrey dostrzegła jego gładki biały tyłek. Poderwała się gwałtownie, ale straciła równowagę. Wyciągnęła rękę w stronę najbliższego drzewa, żeby się podeprzeć, i potarła czoło.
– Wszystko dobrze? – spytał Griff, odwracając się do niej.
– Chyba tak – rzekła Aubrey. Była na tyle upalona, że choć wiedziała, że naprawdę mocno oberwała w głowę, niczego nie czuła i w ogóle się tym nie przejmowała. – A z tobą?
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.