Ludzkie potwory. Nikki Meredith
wszystko szło nie tak, jak powinno.
Za mnóstwo napotykanych przeze mnie problemów odpowiadałam ja sama. W kilku początkowych latach realizacji tego przedsięwzięcia działałam wbrew zdrowemu rozsądkowi i strzelałam na oślep, zamiast koncentrować się na rzeczach ważnych. Każdy dziennikarz ma świadomość niebezpieczeństw związanych z uganianiem się za materiałem, który najpewniej będzie miał żadne lub marginalne znaczenie. Przeprowadzałam wywiady ze wszystkimi, którzy chcieli ze mną rozmawiać, odwiedzałam odległe miejsca, gdzie członkowie bandy wykolejeńców pozostawili swój ślad, i kompletowałam własną biblioteczkę poświęconą Rodzinie Mansona. Jednak pogoń za „kolorytem” i kontekstem może prowadzić na manowce.
To niezaspokojone pragnienie dotarcia do najdrobniejszego nawet szczegółu podsycała jeszcze nadzieja, że w połączeniu z innymi detalami pozwoli on odtworzyć jakiś sensowny wzorzec ludzkich zachowań. Przychodzi mi tu na myśl wymowny przykład: szukałam gościa, który znał faceta, który miał kumpla, którego babcia znała w latach sześćdziesiątych Mansona. To był stracony czas, nigdy już go nie odzyskam.
Historia tych dwóch kobiet stanowiła główny wątek mojej pracy, ale było w tym też coś bardziej osobistego. Kiedy mój brat był w wieku Leslie, napadł na dom starszego małżeństwa, a to było ciężkim przestępstwem. Nikt nie zginął, ale brat trafił za kratki; co ciekawe, wylądował w więzieniu położonym niedaleko zakładu, w którym karę odsiadują Leslie i Pat. Miałam świadomość, jak to wydarzenie wpłynęło na życie mojej rodziny. Brat nie był psychopatą, choć miał w sobie coś, co pozwoliło mu zdystansować się emocjonalnie od horroru, jaki urządził swoim ofiarom. Pytania dotyczące tego zobojętnienia, na które zresztą nie znajdowałam odpowiedzi, podsycały moje zainteresowanie Patricią i Leslie.
Oprócz miriadów realnych lub wyimaginowanych przeciwności na postępy w mojej pracy – lub ich brak – wpływały także wydarzenia, które trafiały na pierwsze strony gazet. Po atakach terrorystycznych z 11 września 2001 roku na jakiś czas porzuciłam ten projekt. W obliczu tamtej tragedii śmierć siedmiu osób zamordowanych przez Rodzinę Mansona wydawała się niemal błaha. Abu Ghraib miało odwrotny skutek. Ujrzane w 2004 roku zdjęcia uśmiechniętej Lynndie England upokarzającej więźniów przywiodły mi na myśl drwiny, na które Leslie i Pat pozwalały sobie po popełnionych zbrodniach. Jeśli zaś chodzi o drugą stronę tego konfliktu, to w doniesieniach o młodych dżihadystkach dostrzegłam wiele zbieżności z przypadkami Pat i Leslie: była mowa o osobach raczej wykształconych, pochodzących z klasy średniej i zauroczonych lub zmanipulowanych przez złowrogiego przywódcę „duchowego”.
Paradoksalnie w przypadku większości tych kobiet (a także Pat i Leslie) za popełnionymi przez nie aktami przemocy stały przede wszystkim względy ideologiczne – chęć naprawienia zła – oraz niepowstrzymane pragnienie uczestnictwa w czymś większym i ważniejszym od ich zwykłego życia. Jednak podobieństwem, które najbardziej mroziło krew w żyłach, był ten sam całkowity brak współczucia dla rzeczywistych lub potencjalnych ofiar. Dostrzegłam również analogie w tym, jak media skupiają się na szczególnego rodzaju kobietach dopuszczających się szczególnego rodzaju aktów przemocy.
Po strzelaninie w San Bernardino w 2015 roku Amerykę ogarnęło oburzenie, że uczestniczyła w niej matka półrocznego dziecka, Tashfeen Malik (Hatred More Powerful Than a Mother’s Love [Nienawiść silniejsza niż matczyna miłość] w londyńskim „Timesie”). Wśród ogółu naszych lęków można wyróżnić jeden szczególny, a mianowicie ten odczuwany w stosunku do agresywnych kobiet – zwłaszcza tych wyglądających niczym księżniczki na balu, jak w przypadku Leslie Van Houten, lub matek, jak Tashfeen Malik. Mężczyzna uczestniczący w strzelaninie był ojcem tego samego dziecka, ale o tym rzadko wzmiankowano w poświęconych mu doniesieniach medialnych.
Nawet wtedy, gdy odkładałam ten projekt na bok, podtrzymywałam znajomość z Pat i Leslie – korespondowałam z nimi i odwiedzałam je, jeśli nadarzała się ku temu okazja. Pragnienie zrozumienia rozbieżności między tym, kim były w przeszłości, a kim są obecnie, nigdy we mnie nie osłabło, a kiedy chciałam na chwilę odpocząć od tych zagadnień, nie pozwalała mi na to kultura masowa. Nie ma przesady w stwierdzeniu, że od momentu, w którym zajęłam się tą tematyką, zarówno Manson, jak i jego Rodzina byli obecni w mediach niemal każdego dnia i w wielu różnych kontekstach – od żartów przez metafory po poważne dyskusje o złu.
Dręczyło mnie też pytanie, które kazało mi wracać do pracy nad tą książką: jeśli obie kobiety nie były psychopatkami czy – używając innych określeń na osoby pozbawione sumienia – socjopatkami, osobowościami narcystycznymi ani osobowościami borderline, to co się stało z ich człowieczeństwem w te dwie sierpniowe noce? W dalszych partiach tekstu znalazły się podane przez Leslie i Patricię opisy okrutnych cierpień, które stały się udziałem ich ofiar. Przemoc była bardzo bezpośrednia i osobista. Sprawczynie nie tylko słyszały krzyki, ale także czuły, jak pod ich rękami trzeszczały kości i rozpadały się narządy. Co powstrzymywało je przed zareagowaniem na tak przerażający ból? Dlaczego zajęło im pięć lat, by dopuścić do siebie jakiekolwiek uczucia w stosunku do ofiar?
Szukając odpowiedzi na te pytania, wertowałam teksty poświęcone agresywnym zachowaniom zwykłych ludzi, zarówno tym przejawianym w ramach eksperymentów naukowych, jak i w świecie rzeczywistym – masowo w Rwandzie, Gwatemali, Bośni czy na mniejszą skalę w Abu Ghraib. U mnie samej, i to na wczesnym etapie życia, potrzebę zrozumienia tego rodzaju barbarzyństwa wywołał los sześciu milionów Żydów na terytoriach okupowanych przez Niemców podczas II wojny światowej. Niemniej przed przystąpieniem do pisania tej książki nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo moja mieszana krew żydowska – naziści nazywali takich mieszańców terminem Mischling – wpływała na moje losy i jaką rolę odegrała w rozbudzeniu we mnie zainteresowania kobietami z Rodziny Mansona.
W dzieciństwie miałam ulubiony, zrobiony na drutach szalik. Dominowały w nim kolory antracytowy, jasnoniebieski i liliowy, ale w materiał wpleciona była również delikatna złota nić. Kiedy zastanawiam się nad swoim żydostwem, do głowy przychodzi ten ciągnący się przez całą długość szalika złoty wątek. Choć subtelny, zawsze dało się go dostrzec i zawsze lśnił, gdy padały na niego promienie słońca.
Gdy uświadomiłam sobie, jak silnie żydowskie dziedzictwo wpłynęło na moje życie, odniosłam wrażenie, że jest ono niczym zjawa unosząca się nad wszystkimi i wszystkim, co napotykałam po drodze. Początkowo jego oddziaływanie wydawało się dziwnie nieproporcjonalne. Ostatecznie jestem tylko ćwierćkrwi Żydówką, a Żydzi stanowią zaledwie dwa procent naszej populacji.
W jaki sposób wiązało się to z zainteresowaniem kobietami Mansona? Otóż dorastanie w cieniu Holokaustu, wiedza, że Żydów zabijano tylko dlatego, że byli Żydami, i uświadomienie sobie faktu, że nawet płynąca w moich żyłach mocno rozcieńczona krew żydowska mogłaby narazić na rzeczywiste niebezpieczeństwo mnie samą i moją rodzinę, już w młodym wieku kazały mi stawiać pytanie „dlaczego?”. Dlaczego rządzeni przez Hitlera zwykli Niemcy metodycznie zabijali osoby pochodzenia żydowskiego – dzieci, dorosłych czy starców – które nie zrobiły niczego złego?
Kwestia ta dręczyła mnie, gdy byłam dziewczynką, wpłynęła na moje życie, kiedy wkraczałam w dorosłość, a nieco później doprowadziła do kluczowego pytania tej książki, czyli „dlaczego?”. Dlaczego dwie zwykłe kobiety na życzenie Charlesa Mansona brutalnie zamordowały obcych sobie ludzi? Zgodnie z jednym z wątków poruszanych w niniejszej książce (to jest wszystkie drogi prowadzą do żydostwa) zawsze pamiętałam, że trójka dorosłych ofiar – Abigail Folger, Jay Sebring i Wojtek Frykowski – była Żydami. Nie uważałam, by był to główny motyw tych zbrodni, ale przyjmowałam, że fakt ten odegrał pewną rolę, choć nie potrafię wyjaśnić jaką. Nie jestem