Krwawa Róża. Nicholas Eames

Krwawa Róża - Nicholas  Eames


Скачать книгу
się z wolna, niespiesznie zsuwając kaptur z głowy i odsłaniając długie uszy przylegające do złocistozielonych włosów. Pam nie zauważyła jednak ani charakterystycznych uszu, ani drapieżnego uśmiechu druina. Przygwoździło ją spojrzenie jego oczu: półksiężyców lśniących na barwnym tle przypominającym refleksy blasku świecy rzucane na fasety szmaragdu.

      – Cześć, Pam.

      On zna moje imię! Skąd, u licha, wie, jak się nazywam? Czyżby wujek zdradził mu to przed chwilą? Być może… Nie… Na pewno…

      Pam była wstrząśnięta; po powierzchni trzymanego przez nią napitku rozchodziły się delikatne fale.

      – Nasz przyjaciel Branigan wszystko nam o tobie powiedział – oznajmił druin. – Twierdzi, że umiesz śpiewać i jesteś kimś w rodzaju cudownego dziecka lutni.

      – Gada takie bzdury, jak za dużo wypije – wymamrotała Pam.

      Szaman zaśmiał się, zapluwając blat i planszę do gry w czwórcę przełykanym właśnie piwem.

      – Jak za dużo wypije – zarechotał. – Rewelacja.

      Bezchmurny wyjął monetę wykonaną z białego kamienia księżycowego i przyjrzał się uważnie jednej z jej stron.

      – Brune i ja jesteśmy najemnikami. Członkami grupy zwanej Baśnią. Zakładam, że o nas słyszałaś.

      – No… ja…

      – Słyszała. – Wujek przyszedł jej z odsieczą. – Oczywiście, że słyszała. Zgadza się, Pam?

      – Zgadza się – wydukała dziewczyna.

      Czuła się tak, jakby zawędrowała na sam środek zamarzniętego jeziora i usłyszała, że lód zaczyna trzeszczeć pod jej stopami.

      – Widzisz – kontynuował tymczasem Bezchmurny – tak się składa, że szukamy nowego barda. Zakładając, rzecz jasna, że chciałabyś ubrudzić te śliczne ciżemki.

      – Ubrudzić ciżemki? – powtórzyła bezwiednie Pam, przyglądając się rosnącej w zastraszającym tempie pajęczynie pęknięć na wyimaginowanym lodzie. Cóżeś ty im naopowiadał, wujku?

      – Chodzi mu o wyruszenie w trasę – wyjaśnił Branigan. Mówił niewyraźnie, a oczy mu lśniły, co jednak nie miało nic wspólnego ze znacznym stopniem upojenia. – Mówimy o prawdziwej przygodzie…

      – Ach. – Krzesło Bezchmurnego zaskrzypiało, gdy wstawał i pokazywał ręką gdzieś za plecy dziewczyny. – A oto i nasza szefowa. Róża we własnej osobie – dokonał prezentacji, kiedy żywa legenda zatrzymała się przy ich stoliku.

      W tym momencie nogi ugięły się pod Pam.

      Branigan zerwał się z krzesła, widząc, że jego siostrzenica zaczyna się przewracać. Wyjął jej kubek z dłoni na moment przed tym, nim go upuściła.

      – Mało brakowało – usłyszała słowa wujka w chwili, gdy podłoga pomknęła na spotkanie jej twarzy.

      – Jest za młoda – rzuciła ostrym tonem jakaś kobieta. – Ile ma lat? Szesnaście?

      – Siedemnaście – odparł Branigan. – Chyba. W każdym razie niewiele jej do siedemnastki brakuje.

      – Dla jednego niewiele, dla drugiego wiele – marudziła kobieta, najprawdopodobniej Róża.

      Tak, to musiała być ona.

      Pam otworzyła oczy, ale zaraz je zamknęła, porażona blaskiem pochodni. Uznała, że jeszcze chwilę poleży bez ruchu.

      – A ty ile lat miałaś, gdy po raz pierwszy chwyciłaś za miecz? – zapytał Bezchmurny. Pam dałaby głowę, że usłyszała nutę jadu w jego głosie. – Albo kiedy zabiłaś tamtego cyklopa?

      Jedyną odpowiedzią było westchnienie. Po chwili brzęknęła zbroja i padły słowa:

      – Dziewczynina zemdlała na mój widok. Co będzie, jeśli zobaczy krew?

      – Da radę. – Wujek Branigan poparł druina. – Nie zapominajcie, że to córka Tucka i Lily.

      – Masz na myśli Tucka Hashforda? – Brune był pod wrażeniem. – Powiadają o nim, że swego czasu był nieustraszony. A każdy z nas ma przecież w sobie co nieco z ojca. Bogowie świadkiem, że ja mam.

      – I z matki – wtrąciła kobieta, której głosu Pam nie rozpoznała. – Ale czy ona chce z nami iść? Zapytaliście ją o to?

      Chcesz, zapewnił Pam głosik w głowie.

      – Chcę… – wycharczała, po czym usiadła i natychmiast tego pożałowała. Gwar wypełniający Narożnik wydał się jej tak nieznośny, jakby zapakowano ją na łódź pełną wystraszonych kotów. Wokół niej stało czworo członków Baśni. Branigan przyklęknął u jej boku. – Chcę z wami iść – powtórzyła pewniejszym tonem. – Ale… dokąd my… idziemy?

      – W pewne zimne miejsce – odpowiedziała kobieta, która nie była Różą.

      Przyglądała się Pam z taką miną, jakby przed momentem znalazła ją przyklejoną do podeszwy swojego buta.

      W odróżnieniu od muskularnej najemniczki Tuszowiedźma była szczupła i wiotka. Nosiła długą tunikę z rozcięciem aż do biodra i wysokie czarne buciory wyposażone w więcej sprzączek niż kaftan, którym pęta się szaleńców. Czarne włosy Cora miała na tyle długie, że mogła je wiązać z tyłu głowy, lecz to nie przeszkodziło jej w wygoleniu boków czerepu. W uszy powtykała sobie kościane ozdoby, podobna zdobiła jej lewą brew, a w skrzydełku nosa tkwił ćwiek. Porcelanowo blada skóra niemal w całości była pokryta tatuażami. Wzrok Pam przykuł wydziarany tuszem na udzie wizerunek morskiego potwora, którego mackowate ramiona wynurzały się spod tkaniny.

      Cora zauważyła spojrzenie dziewczyny i natychmiast poprawiła tunikę.

      – Widziałaś jakąś z tak bliska? – Kpiący ton sugerował, że nie chodzi jej bynajmniej o wytatuowaną na nodze bestię.

      Pam odwróciła wzrok, mając nadzieję, że wezmą jej rumieniec za skutek niedawnego upadku.

      – Chcecie walczyć z hordą z Brumalu? – zapytała.

      – Nie – zaprzeczyła Róża. – Najpierw musimy dokończyć tournée. Kontrakt w Marchii Zguby będzie musiał zaczekać na swoją kolej.

      – Nasz ostatni kontrakt – dodał Bezchmurny, wymieniając znaczące spojrzenia z pozostałymi członkami grupy. – Finałowy występ przed zejściem ze sceny.

      Branigan obruszył się na te słowa, jednakże zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, Róża pośpiesznie dodała:

      – Powinnam was ostrzec. To, przeciw czemu wyruszymy, jest równie niebezpieczne jak horda, a może nawet niebezpieczniejsze.

      Dla Pam nie było niczego gorszego od wizji pozostania na zawsze w domu i wiecznej harówki w Ardburgu, dopóki jej marzenia się nie rozwieją, a ukryte w piersi serce Wyldu nie uschnie z tęsknoty. Zerknęła w kierunku wujka, a ten skinął zachęcająco głową i właśnie otwierał usta, by zapewnić Bezchmurnego, że nie ma znaczenia, czy ruszą na hordę czy coś od niej straszniejszego, czy nawet wystąpią przeciw samej Matce Mrozu. Jego siostrzenica pójdzie z nimi.

      – Jedna pieśń – uprzedziła Róża.

      Branigan spojrzał na nią pytająco.

      – Co takiego?

      – Niech wejdzie na scenę. – Wsunęła do ust fajeczkę i sięgnęła pod zbroję, by wyjąć krzesiwo. Po chwili gmerania dała sobie spokój i ujęła


Скачать книгу