Gomułka. Piotr Lipinski
w 1970 roku ostatecznie skończyła się epoka Gomułki. Jeszcze nie nabrałem świadomości istnienia, a już z rodzicami zamieszkałem w gomułkowskim bloku. Z rozmachem, bo w trzech pokojach, choć te właśnie po gomułkowsku – czyli oszczędnie – ubito w niecałych pięćdziesięciu metrach kwadratowych. Ale i tak luksusowo jak na tamte czasy – nawet kuchnia miała okno, co wcale nie było wówczas oczywiste. I każde mieszkanie posiadało własną łazienkę, a nie jedną wspólną na piętrze, co bardziej odpowiadałoby zamysłom Gomułki.
Blok nosił co prawda numer 2, ale w rzeczywistości był pierwszym postawionym na nowym osiedlu. Ten, który oznaczono numerem 1, zawalił się podczas budowy. Tak jak waliła się gospodarka epoki Gomułki.
Niecały rok przed jego śmiercią komuniści wprowadzili w Polsce stan wojenny. Na ulicach pojawiły się wojskowe patrole i czołgi. To zrodziło myśl, od której do dziś nie potrafię się uwolnić: czemu dziadek zawlókł mnie do stolicy, żeby uroczyście pożegnać jednego z tych zdrajców? Dziadek przecież nie był komunistą. Nigdy nie należał do partii. Moja rzeczywistość wydawała się wtedy prosta – byliśmy tylko dobrzy „my” i byli źli „oni”. Nie było nikogo pośrodku. Każdy musiał zmieścić się w jednej z tych dwu kategorii.
Kim jednak byli ludzie, którzy stali w kolejce wokół nas? Przecież nie wszystkich przymusowo delegowano z zakładów pracy jak na obowiązkowy pochód pierwszomajowy. W końcu my z dziadkiem – dziadek bardziej – przyjechaliśmy dobrowolnie. A on zawsze wieczorami słuchał polskich audycji radia BBC, zagłuszanych przez PRL-owskie władze.
Mój dziadek był rówieśnikiem rewolucji – tej z 1917 roku. Gomułka zaś innej – lutowej 1905 roku. Nie wpłynęły wprost na ich dzieciństwo, ale odbiły się na dorosłym życiu. Obaj byli metaforycznie dziećmi rewolucji.
Mój dziadek zapewne szanował Gomułkę za skromność i uczciwość. Czasami o tym wspominał. Jakby te cechy były najważniejsze u przywódcy kraju. Ale ludziom pamiętającym przedwojenną polską biedę – dziadek pochodził z wielodzietnej chłopskiej rodziny – podobała się ascetyczność Gomułki. Inaczej niż tym, którzy zaznali tylko powojennej siermięgi i marzyli o bogatszym świecie.
Dziś, trzydzieści lat po dniu, kiedy w Polsce upadł komunizm, oswoiłem się z myślą, że przyzwoici ludzie też cenili komunistów. Choć tylko niektórych.
Nagle poczuł, że ktoś dźga go palcem w piersi. Usłyszał przez sen:
– Wstawać, wstawać!2
Był ranek 24 kwietnia 1936 roku.
– Kim pan jest, czego chce? – zapytał otępiały Gomułka.
Pochylający się nad nim mężczyzna odburknął:
– Policja. Ubierać się.
Przyczajony w rogu pokoju stał ktoś jeszcze. Poeta. Spoglądał w milczeniu. Poeta z wierszami niewiele miał wspólnego. Tak brzmiało nazwisko właściciela mieszkania, w którym ukrywał się Gomułka.
Inny nieznajomy przeszukiwał leżącą na stole teczkę Gomułki. Do pokoju wkraczali kolejni ludzie. Niedługo później eskorta zgarnęła Gomułkę do aresztu.
Kwietniowy poranek przerósł jego wyobrażenia o chwili, gdy trafi do więzienia. Spodziewał się, że prędzej czy później wpadnie. Z myślą o aresztowaniu godził się każdy działacz nielegalnej Komunistycznej Partii Polski. Ale obudzony o świcie Gomułka czuł się, jakby tkwił jeszcze w półśnie, w którym zamazują się niektóre obrazy. Jakby to wszystko nie mogło być prawdą. Wokół kręcili się ludzie – jedni ubrani po cywilnemu, inni w służbowych mundurach. Obrzucali go nieprzyjaznymi spojrzeniami. Chwilę później korytarzem w kryminale prowadził go policjant. Dotarli do kancelarii, sporego pokoju z dwoma zakratowanymi oknami po lewej stronie. Środkiem biegła drewniana barierka oddzielająca dwa biurka. Za jednym z nich, pośród papierów, siedział mężczyzna w więziennej bluzie zapiętej wysoko pod szyję. W kącie stała niewysoka kobieta – oddziałowa. Ubrana w mundur strażniczki ze skórzanym pasem.
Nagle rozległ się huk.
Gomułka otworzył oczy. Po chwili uświadomił sobie, że to był tylko zły sen.
Zegarek obok tapczanu wskazywał siódmą rano. O tej porze zwykle wstawał i zabierał się do konspiracyjnej roboty.
Wspomnienie sennej mary prześladowało go cały dzień. Budziło niejasne obawy. Tłumaczył sobie, że to podświadomość ujawniła strach przed więzieniem.
Tego dnia szczególnie bacznie szukał wokół siebie szpiclów. Kiedy wieczorem wracał do domu, zobaczył mężczyznę idącego wolno przez pole, jakieś dwieście metrów dalej. Z pewnością nie śledził Gomułki. Może jednak obserwował mieszkanie Poety. Gomułka pomyślał, że powinien zmienić lokal.
Wieczorem napisał trzy listy. Pierwszy do siedzącej w więzieniu kuzynki żony. Drugi do siostry żony. Trzeci do działaczki Komunistycznego Związku Młodzieży Polski – poznał ją na Śląsku. Zakleił i zaadresował koperty, jedną z nich po rosyjsku.
Zmęczony dniem, w którym wciąż towarzyszyło mu napięcie, późnym wieczorem zapadł w głęboki sen.
Rano poczuł, jak ktoś stuka w jego klatkę piersiową i żąda:
– Wstawać, wstawać.
Był świt 25 kwietnia 1936 roku.
Gomułka otworzył oczy. Zobaczył stojącego obok tapczanu mężczyznę. Wyglądał tak samo jak policjant z sennych zwidów ubiegłej nocy.
Gomułka leżał nieruchomo, sądząc, że nadal śni. Że to ciąg dalszy majaków.
– Wstawać, ubierać się, tu policja – usłyszał.
W pokoju trwało przeszukanie. Rewizji przyglądał się – jak w koszmarze z poprzedniego dnia – Józef Poeta.
Z mieszkania poszli na przystanek tramwajowy.
Funkcjonariusze zawieźli Gomułkę tramwajem do komisariatu policji w Chorzowie. Przesłuchali go i sfotografowali. Później umieścili w przechodnim pokoju, przez który przewinęło się kilkanaście osób. Jedni w mundurach, inni w cywilu. Wszyscy bacznie mu się przyglądali. Prawdopodobnie sprawdzali, czy już wcześniej się z nim gdzieś nie zetknęli.
Potem przesłuchiwano go w komendzie powiatowej policji w Świętochłowicach.
Nie przyznał się do niczego. Zeznał, że przyjechał na Śląsk, aby zebrać materiał do reportażu o życiu górników.
Wciąż towarzyszyło mu uczucie nierealności. Cały czas myślał o swoim śnie. Tu, na jawie, wszystko toczyło się niemal dokładnie tak samo.
Niedługo później ziścił się też ostatni jego fragment. Gomułka trafił do więzienia w Katowicach. Choć we śnie nie zobaczył drogi do aresztu, to już każdy detal od chwili, gdy znalazł się na zakratowanym korytarzu, zgadzał się niemal w najdrobniejszych szczegółach. Szedł tak samo eskortowany przez jednego policjanta. Korytarz był taki sam. Takie same drzwi do kancelarii. Pomieszczenie przedzielone przez środek drewnianą barierką. Za biurkiem mężczyzna. W kącie umundurowana strażniczka.
Przez lata ową historię Gomułka opowiedział zaledwie kilku osobom. Ale bez szczegółów. Te przedstawił dopiero na emeryturze, odsunięty od władzy, gdy spisywał swoje pamiętniki. Przyznał wówczas, że nigdy nie pojął, w jaki sposób mógł w rojeniach zobaczyć niemal wszystko to, co wydarzyło się następnego dnia3. Ufał jedynie, że kiedyś nauka znajdzie jakieś racjonalne wyjaśnienie. Bo jak tu być marksistą, kiedy miewa się prorocze sny?
Mahoniowe biurko
Usiadł
2
Władysław Gomułka,
3
Gomułka prawdopodobnie błędnie podaje w