Wakacje z duchami. Adam Bahdaj

Wakacje z duchami - Adam Bahdaj


Скачать книгу

      – Co nic?

      – W ogóle mnie tu nie było.

      – Tak będzie najlepiej.

      – I pana też nie było.

      Brodacz roześmiał się.

      – Mądry z ciebie chłopiec.

      – Wiadomo: z Woli, z Warszawy...

      – Ja też z Warszawy, a więc sztama! Ani pary z ust! Zwłaszcza o tym drucie.

      – To się wie, pro... pana. Ani mru-mru.

      – A teraz wyrywaj i nie plącz mi się tutaj, bo już późno!

      Paragon nie czekał, aż brodacz powtórzy drugi raz tę propozycję. Zakręcił się na pięcie, znikł jak duch w mroku. Biegł, ile mu sił stawało, choć czuł piekący ból w kolanie i w łokciach, w rekordowym czasie znalazł się nad jeziorem. Przy przystani zatrzymał się, spojrzał za siebie, ale mrok, gęsty jak czarna ściana, zakrywał wszystko. Słychać było tylko plusk wody o burty kajaków i cichy, sypki szept sitowia.

      Ciekawe – pomyślał Paragon. – Ten brodacz musi mieć jakiś kontakt z duchami!

      Rozdział 2

       Pani Lichoniowa postawiła na stole fajansowy dzbanek z gorącą kawą. Podejrzliwym spojrzeniem ogarnęła chłopców.

      – Ale moi chłopcy dzisiaj późno wstali! Taki ładny dzień, a wy czas tracicie!

      Chłopcy jednocześnie popatrzyli na Paragona, jakby w ten sposób chcieli dać do zrozumienia, że to przez niego spóźnili się na śniadanie. Maniuś utkwił wzrok w stercie nakrojonego chleba. Był skupiony, milczący i jakby nieobecny. Przedstawiał widok opłakany. Miał zdartą skórę na czole i brodzie, a nos spuchnięty jak pomidor. Niczym nie przypominał zawsze roześmianego i skorego do żartów urwisa z Górczewskiej.

      Baczny wzrok gospodyni spoczął na chłopcu.

      – Anieli święci! – załamała ręce. – Maniuś, coś ty ze sobą zrobił?

      – A nic – wyszeptał niechętnie. – To taka mała kontuzja. Do wesela się zagoi.

      – Gdzieś ty się tak urządził?

      – Przypadek, pro... pani. Spadłem z drabiny.

      Pani Lichoniowa spojrzała nieufnie.

      – Przyznaj się. Możeś coś spsocił?

      – Nie, ciociu – stanął w jego obronie Perełka – on naprawdę spadł z drabiny.

      – Może trzeba jechać po doktora?

      Maniuś zaprzeczył gwałtownym ruchem głowy.

      – Proszę się nie przejmować. Takie rzeczy u mnie to mięta z trawą.

      Pani Lichoniowa pokiwała z politowaniem głową.

      – Tak, tak... z wami zawsze kłopoty. Nigdy nie wiadomo, co z czego wylezie. – Wracając do kuchni, zerknęła w stronę baszty i powiedziała od niechcenia: – Mówią, że robotnicy uciekli z baraku i nie będą rozbierać lewego skrzydła. – Potem westchnęła głęboko, przeżegnała się ukradkiem i dodała: – Kto by to przypuszczał, że na zamku straszy?

      Gdy znikła w kuchni, Mandżaro nachylił się do Paragona i zapytał tajemniczym szeptem:

      – Kiedy złożysz sprawozdanie?

      Maniuś wzruszył ramionami.

      – Nie widzisz, jak on wygląda? – wtrącił Perełka.

      Mandżaro przybrał urzędową minę.

      – Jeżeli jest w naszej brygadzie, to powinien złożyć sprawozdanie.

      – Na piśmie? – zapytał Maniuś.

      – Niekoniecznie na piśmie, ale w każdym razie chcemy wiedzieć, gdzie byłeś w nocy i co robiłeś.

      – Słuchałem słowików i świetlicowego zespołu żab.

      – Ty zawsze tylko żartujesz.

      Mały Perełka uderzył pięścią w stół.

      – Jak się będziecie kłócić, to ja występuję z klubu!

      Ostrzeżenie to podziałało łagodząco na rozdrażnionych chłopców. Umówili się, że po śniadaniu pójdą do szałasu i tam omówią najważniejsze sprawy dnia.

      W szałasie było mroczno, chłodno i zacisznie. Lekki wiaterek przelatywał poprzez plecione ściany i szeleścił w cetynowym dachu, a światło kładło się jasnymi pręgami na twarzach chłopców. Wszyscy mieli niezwykle poważne miny, w oczach tliły się ogniki podniecenia.

      – Jak ciocię kocham – powtórzył jeszcze raz Paragon. – Mówię wam legalnie, że nie mogę powiedzieć.

      Mandżaro patrzył nań z niedowierzaniem.

      – Wydaje mi się bardzo podejrzane, że nie chcesz złożyć sprawozdania.

      – Jeżeli nie chce, to nie może – żachnął się mały Perełka.

      Paragon walnął się pięścią w piersi, aż zadudniło.

      – Daję wam słowo detektywa, że nie mogę. – Po chwili dorzucił ciszej: – Tu chodzi o moje życie.

      Chłopcy zamilkli, pobledli z wrażenia.

      – O życie? – wyszeptał Perełka i z bojaźnią spojrzał na bohatera ubiegłej nocy.

      Mandżaro zaczął grzebać patykiem w trawie.

      – Jeżeli nam nie ufasz, to trudno... My cię nie będziemy zmuszali... Ale zrozum, że jednak jesteśmy klubem i jeżeli jesteś w niebezpieczeństwie, to możemy ci pomóc.

      Maniuś zamyślił się. Długo tarł policzek i przesuwał kolarkę z jednego ucha na drugie, zanim wykrztusił:

      – No dobra, powiem wam, ale musicie przysiąc, że to między nami zostanie, bo inaczej... bo inaczej... – spojrzał na kolegów i w jego oczach zapaliły się żywe ogniki – bo inaczej smutna moja i wasza dola!

      Znowu zapanowała długa, przewlekająca się cisza. Chłopcy patrzyli na Paragona ze wzrastającym podziwem. Jeżeli Maniuś żądał przysięgi, to widocznie musiało się stać coś niezwykłego. Maniuś bowiem nie był skory do przesady.

      – Na co mamy przysięgać? – zapytał Mandżaro głosem, w którym skondensowana była powaga obecnej chwili.

      – Na przyjaźń i wierność naszemu klubowi – zaproponował Perełka.

      – Dobrze – zgodził się Paragon.

      Spletli mocno dłonie i, patrząc sobie w oczy, powtarzali za Maniusiem:

      – Przysięgamy na naszą przyjaźń i na wierność naszemu Klubowi Młodych Detektywów, że nikomu nie powiemy tego, o czym się teraz dowiemy.

      Potrząsnęli mocno splecionymi dłońmi, a gdy nastało milczenie, zwrócili oczy na Paragona.

      – Więc mów! – przynaglił go Mandżaro.

      Maniuś ułożył się wygodnie, wsparł się na łokciu i zaczął po swojemu, z werwą i temperamentem, opowiadać zdarzenia ubiegłej


Скачать книгу