Piąta ofiara. J.D. Barker
właściwie szuka, a Porter nie potrafił powiedzieć jej nic konkretnego – tylko żeby wypatrywała czegokolwiek odbiegającego od normy w okresie ostatnich trzech tygodni, zwłaszcza po godzinach otwarcia. Park zamykano o zmroku, potem – nie licząc kilku latarni w najbardziej uczęszczanych miejscach – teren pogrążał się w ciemności. Nad zalewem nie było żadnego oświetlenia. Każdy, kto pojawiłby się tam po zmierzchu, na pewno by się wyróżniał.
– A co do tej sprawy wcześniej, kiedy jechaliśmy do parku… – zaczął Porter.
Nash wszedł mu w słowo.
– Nie ma sprawy, nie musisz się tłumaczyć.
Porter machnął ręką.
– Nie sypiam za dobrze. Mam tak od śmierci Heather. Kiedy wchodzę do mieszkania, wydaje mi się takie puste. Wydaje mi się, że ona lada chwila wyjdzie z sąsiedniego pokoju albo stanie w drzwiach wejściowych z siatami pełnymi zakupów, ale tak się nie dzieje. Nie chcę zerkać na jej połowę łóżka i widzieć, że jest pusta. Nie chcę patrzeć na jej szczoteczkę do zębów w łazience, ale nie jestem w stanie jej wyrzucić. To samo z ubraniami. Jakiś tydzień temu prawie zapakowałem wszystko, żeby oddać biednym. Włożyłem już nawet pierwszą bluzkę do pudła, ale nie dałem rady. Kiedy zacząłem grzebać w tych ubraniach, powietrze wypełniło się jej zapachem i poczułem się tak, jakby wróciła, choćby na krótką chwilę. Wiem, że powinienem zamknąć ten rozdział, ale nie jestem pewny, czy potrafię. Przynajmniej na razie.
Nash nachylił się ku przyjacielowi i ścisnął go krzepiąco za ramię.
– Dasz radę. To kwestia czasu. Nikt cię nie pogania. Pamiętaj tylko, że możesz na nas liczyć. Jesteśmy przy tobie, gdybyś czegokolwiek potrzebował. – Nash gmerał nerwowo przy kierownicy, skubał kawałek sztucznej skóry. – Może dobrze by ci zrobiła przeprowadzka. Znalazłbyś sobie nowe miejsce, mógłbyś zacząć od początku.
Porter pokręcił głową.
– Nie mogę. Razem znaleźliśmy to mieszkanie. To mój dom.
– To może jakieś wakacje? – zasugerował Nash. – Masz masę zaległego urlopu.
– No, może. – Porter zapatrzył się na fasadę budynku.
Nie przeprowadzi się. Nie w najbliższej przyszłości.
Drzwi chevroleta zaskrzypiały, kiedy pociągnął za klamkę i wysiadł.
– Jasny gwint, ale zimno.
– Pora wyjąć kalesony z szafy i whisky z barku.
Porter postukał w dach samochodu.
– Gdybyś poświęcił na to trochę czasu, mógłbyś z niej zrobić niezłą brykę.
Nash się uśmiechnął.
– Widzimy się w pokoju narad o siódmej?
– Tak, o siódmej będzie w sam raz.
I odjechał.
Porter poczekał, aż samochód zniknie w głębi ulicy, po czym wszedł do niewielkiego holu budynku, ostrożnie omijając zamarznięte psie odchody na schodach. Minął skrzynki na listy i zaczął się wspinać na swoje piętro. Nie jeździł już windami, przynajmniej jeśli miał wybór.
Kiedy przekroczył próg mieszkania, zaatakowała go mieszanka woni kilkunastu posiłków na wynos. Główna winowajczyni, sterta kartonów po pizzy na stole kuchennym, wypełniała powietrze odorem starego sera i nieświeżego pepperoni.
Porter powiesił płaszcz na oparciu krzesła, wszedł do sypialni i zapalił światło.
Łóżko zostało odsunięte w daleki kąt pokoju, podobnie jak dwa stoliki nocne.
Ścianę, pod którą wcześniej stało, pokrywały setki zdjęć, notatek, kolorowych karteczek i wycinków prasowych. Niektóre były połączone sznurkiem. Kiedy skończył mu się sznurek, zaczął malować linie czarnym markerem.
To wszystkie informacje, jakie zgromadził na temat 4MK vel Ansona Bishopa vel Paula Watsona – jednej osoby w trzech wcieleniach. Znał szczegóły jego dawnych zbrodni, ale najbardziej zależało mu na ustaleniu, dokąd Bishop mógł uciec.
Na podłodze w kącie pokoju leżał laptop, ekran świecił się jasno. Porter podniósł go i przestudiował wyświetlone informacje. Ustawił sobie alerty Google (okazało się to zadziwiająco proste nawet dla osoby pozbawionej choćby podstawowych umiejętności komputerowych), żeby śledziły każdą wzmiankę i każdy artykuł w internecie dotyczący Bishopa, Watsona lub 4MK i przesyłały mu wyniki na prywatną skrzynkę mejlową. Czasem trwało to godzinami, ale zawsze przeglądał każdą wiadomość i zaznaczał wspomniane lokalizacje na dużej mapie świata wiszącej na ścianie w samym środku całego zbioru danych. Były wśród nich także inne mapy. Dziesiątki szczegółowych planów wszystkich największych miast.
Dane z czterech miesięcy.
Mapy były ponakłuwane pinezkami – czerwonymi oznaczał miejsca, w których go zauważono, niebieskimi adresy autorów doniesień prasowych, a żółtymi domy osób zaginionych lub zamordowanych metodą podobną do tej opracowanej przez 4MK. Naśladowców nie brakowało. Większość pinezek skupiała się w Chicago, ale pojedyncze pojawiały się nawet w Moskwie i Brazylii.
Porter wziął do ręki żółtą pinezkę i poszukał zalewu w Jackson Park na planie Chicago.
– Ella Reynolds, zaginiona dwudziestego drugiego stycznia dwa tysiące piętnastego roku, prawdopodobnie odnaleziona dwunastego lutego dwa tysiące piętnastego – mruknął pod nosem. Nie miał powodów sądzić, że 4MK miał z tym coś wspólnego, ale zostawi pinezkę w tym miejscu, dopóki nie zdobędzie pewności.
Powieki miał ciężkie z niewyspania.
Męczył go okrutny ból głowy.
Usiadł na podłodze i zaczął przeglądać alerty Google z całego dnia, w sumie pięćdziesiąt dziewięć.
Kiedy dwie godziny później zadzwonił telefon, w pierwszej chwili zamierzał go zignorować, ale zmienił zdanie. Nikt nie dzwonił o wpół do drugiej nad ranem bez ważnego powodu.
– Porter – odebrał.
Dlaczego w środku nocy jego głos zawsze zdawał się głośniejszy?
Z początku odpowiedziała mu cisza. Ale potem:
– Panie detektywie, tu Sophie Rodriguez ze stowarzyszenia Zaginione Dzieci. Dostałam pana numer od Clair Norton.
– Czym mogę służyć?
Kolejna chwila ciszy.
– Mamy następną zaginioną dziewczynę. Muszą panowie tutaj przyjechać.
3
„Tutaj”, czyli do budynku z szarego kamienia przy King Drive w dzielnicy Bronzeville.
Rodriguez nie podała żadnych szczegółów przez telefon, powiedziała tylko, że sprawa ma jakiś związek z ciałem dziewczyny znalezionej wcześniej w parku i że powinien tam się zjawić.
Porter zaparkował chargera na ulicy, za chevroletem Nasha, przedarł się przez zaspy na skraju jezdni i dotarł do budynku na rogu. Nie musiał pukać. Umundurowany policjant stojący przy drzwiach rozpoznał go i wpuścił do środka. W salonie po lewej stronie od wejścia siedział Nash z jakąś kobietą. „Pewnie to ta Rodriguez”, pomyślał Porter. Mężczyzna pod pięćdziesiątkę o szpakowatych włosach, wysportowany, w tweedowej marynarce i dżinsach, stał obok Nasha. Inna kobieta, niewątpliwie jego żona, też siedziała na kanapie, ściskając w dłoni chusteczkę higieniczną.
Siedząca