Czarna Kompania. Glen Cook
widać patroli – stwierdził Porucznik. – Konował, Jednooki, róbcie, co do was należy.
Napiąłem łuk. Goblin przyniósł trzy przygotowane wcześniej strzały. Każda z nich miała na czubku niebieską kulkę. Jednooki posypał jedną z nich szarym pyłem, po czym podał ją mnie. Wycelowałem ją w słońce i wystrzeliłem.
Błękitny ogień, zbyt jasny, by na niego patrzeć, rozjarzył się, po czym opadł w dolinę pod nami. Za nim drugi i trzeci. Kule ogniste ustawiły się w zgrabną kolumnę. Wydawało się, że raczej spływają w dół, niż opadają.
– Teraz czekamy – pisnął Goblin, po czym rzucił się w wysoką trawę. – I mamy nadzieję, że przyjaciele przybędą szybciej.
Znajdujący się w pobliżu buntownicy z pewnością zechcą zbadać pochodzenie sygnału. Musieliśmy jednak wezwać pomoc. Nie mogliśmy się przebić przez kordon buntowników niezauważeni.
– Kryć się! – warknął Porucznik. Trawa była na tyle wysoka, że mógł się w niej schować leżący człowiek. – Trzecia drużyna, przejąć wartę.
Ludzie zaczęli narzekać. Twierdzili, że teraz kolej na inną drużynę. Wyraziwszy tę obowiązkową skargę, zajęli jednak wskazane pozycje. Byli w dobrym nastroju. Czyż nie udało nam się zgubić tych durniów tam na wzgórzach? Cóż mogłoby nas teraz powstrzymać?
Zrobiłem sobie poduszkę z plecaka i zacząłem obserwować góry cumulusów przepływające nad nami w uroczystym korowodzie. To był cudowny, rześki, niemal wiosenny dzień.
Skierowałem wzrok ku Wieży. Nastrój mi się pogorszył. Bieg wydarzeń nabierze tempa. Schwytanie Piórka i Podróży pobudzi buntowników do akcji. Jeńcy z pewnością zdradzą tajemnice. Gdy Pani zadaje pytanie, nie sposób Jej okłamać lub czegoś ukryć.
Usłyszałem szelest. Podniosłem głowę i znalazłem się oko w oko z wężem. Miał ludzką twarz. Zacząłem wrzeszczeć, lecz nagle rozpoznałem ten głupi uśmieszek.
Jednooki. Jego paskudny ryj w miniaturze, lecz z dwojgiem oczu i bez oklapniętego kapelusza na czubku głowy. Wąż zachichotał nieprzyzwoicie, mrugnął do mnie i prześliznął się po mojej piersi.
– Znowu zaczynają – mruknąłem. Usiadłem, by na to popatrzeć.
Nagle w trawie coś zaczęło gwałtownie się miotać. Trochę dalej Goblin podskoczył z głupkowatym uśmiechem na twarzy. Trawa zaszeleściła. Zwierzęta wielkości królików przebiegły obok mnie. Każde z nich niosło fragment węża w zakrwawionych, ostrych jak szpilki zębach. Mangusty własnej roboty, domyśliłem się.
Goblin po raz kolejny uprzedził Jednookiego.
Murzyn zawył i podskoczył z przekleństwem. Kapelusz okręcił mu się na głowie. Dym buchnął z nozdrzy. Gdy wrzasnął, w jego ustach zahuczał ogień.
Goblin podskoczył niczym kanibal zaraz przed podaniem na stół „długiej świni”. Zakreślił kręgi oboma palcami wskazującymi. Bladopomarańczowe pierścienie zalśniły w powietrzu. Rzucił je na Jednookiego. Zawisły, otaczając niskiego Murzyna. Goblin zaszczekał. Pętle się zacisnęły.
Jednooki wydał z siebie dziwaczne odgłosy i zlikwidował pierścienie. Wykonał obiema rękami gesty, jak gdyby czymś rzucał. Brązowe kule popędziły w stronę Goblina. Eksplodowały, wypuszczając z siebie obłoki motyli, które pomknęły ku jego oczom. Zaatakowany wykonał przewrót w tył i pognał przez trawę, jak mysz uciekająca przed sową, po czym uderzył własnym czarem.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.