Starość aksolotla. Jacek Dukaj

Starość aksolotla - Jacek Dukaj


Скачать книгу
na real we Władywostoku. Rosyjskie sieci publiczne, prywatne, wojskowe, rządowe i komercyjne są tak cudownie poplątane, że wyłącznie od zrządzenia losu zależy, czy utkniesz tam na wieki w ślepej kiszce dedykowanego serwera, czy też wpadniesz wprost na wirtualną autostradę do FSB lub Pentagonu.

      A Grzesia pogrzebało żywcem. Obudził się tam i nie miał zmysłów, nie miał ciała, miał tylko instynkty i granice bólu. Szarpał się w tym karcerze prawdziwą wieczność – czyli cztery i pół minuty – zanim znalazł szczelinę cienką na bit i przez lokalny Matternet wszedł w municypalną sieć CCTV. Pooglądał martwe ulice zasłane trupami. Popadłszy w depresję, zwolnił się do stu ticków na sekundę.

      Dopiero gdy padły mu cztery partycje i przegrzały się procesory we władywostockim centrum Gazpromu LNG, z powrotem włączył się Grzesiowi instynkt samozachowawczy i zebrał się Grześ w sobie i wyrwał z apatii.

      Przerzucił się na maszyny Pacyficznego Państwowego Uniwersytetu Medycznego. Tam zagarnął na wyłączność rezerwowe zasilanie (szpital miał generator paliwowy włączany z poziomu administratora sieci). I przy dwóch gigahercach wróciła Grzesiowi ciekawość.

      Kto przeżył? Co z jego rodziną i znajomymi? Co ze światem całym?

      A siedział na tych serwerach władywostockich, bo akurat tak się był rozdystrybuował w dniu Apokalipsy. Grzesia kopia numer jeden powinna się mielić na maszynach firmy w Warszawie, podobnie jak pierwszy backup; potem był backup w Google’u; potem – backup w chmurze; i dopiero potem czwarty, władywostocki. Nie miał on wyjścia na satelity i szeroki net, i to go uratowało.

      Przez te sto oczu CCTV wypatrzył segwaye w warsztacie naprawczym na wybrzeżu nad Zatoką Amurską. Niektóre zostały przystosowane do bezludnych patroli dla lokalnych firm ochroniarskich i musiały mieć jakieś wejścia radiowe; stanowiły zresztą część Matternetu, Internetu przedmiotów rozbałaganionego tuzinem konkurencyjnych protokołów. Teoretycznie powinny pozostawać w ciągłej łączności z otoczeniem. Dla praktyka Internet of Matter wyglądał zupełnie inaczej, Grześ musiał był nieustannie tłumaczyć klientom, dlaczego ich inteligentny dom wcale nie jest tak inteligentny, czemu lodówka nie potrafi się dogadać z piekarnikiem, a klucze giną i giną pomimo trzech znaczników RFID w każdym.

      Po półgodzinie dość nieporadnych prób zhackował jedną taką dwukółkę. Poturlał się nią tu i tam, pogapił z poziomu ulic na martwotę zimnego miasta, popatrzył z deptaków bulwarowych na rozkołysane masy wód… I znowu ciężka smutność przychłodziła Grzesia.

      Wrócił do warsztatu, włamał się do paru maszyn reperacyjnych, doprawił segwayowi łapę-manipulator oraz mocniejszy nadajnik, i w ten sposób złożywszy się do kupy, wypuścił się na poszukiwania działającego terminalu Internetu. Że nie działa sam Internet, tej myśli Grześ w ogóle nie dopuszczał.

      Kyōbashi

      Region Tokio w okolicy mostu Kyōbashi. Słynął on z licznych barów, restauracji i „miłosnych hoteli”, w których pokoje wynajmowało się na godziny.

      Na ulicy Admirała Fokina zaplątał się w slalom między zaparkowanymi chaotycznie samochodami, betonowymi kwietnikami i zasuszonymi zwłokami ludzi i ptaków. W witrynach sklepowych po prawej dostrzegł wtem ruch, obrócił kamerkę, i to był oczywiście jego ruch, czyli ruch segwaya, czyli Grzesia.

      Spojrzał tak Grześ na swoje odbicie, pomyślał: „Wall-E”, i potoczył się dalej, a w plikach neuro karabaskiego moda InSoul3 wywróciły się terabajty freudowskich skojarzeń.

      Zaglądał do mijanych wnętrz i widział komputery, monitory, klawiatury, tlen życiodajny. Problem polegał na prymitywnej architekturze miasta, nieprzystosowanej do wózków dla niepełnosprawnych, toteż i dla segwaya.

      W końcu więc po prostu wyjął tablet z dłoni kobiety schnącej w anorektyczną mumię na parkowej ławce pod rozłożystym trupem drzewa.

      Tablet działał, lecz Grześ zupełnie nie potrafił sobie poradzić z obsługą ekranu dotykowego za pomocą twardego i kanciastego chwytaka jedynej swej kończyny; zresztą ekran mógł wyczuwać jedynie zmiany elektrostatyki.

      Łamał sobie nad tym głowę (niegłowę), kiwając się tam na dwóch kołach i zezując kamerą naokoło po ulicy-kostnicy. Właścicielka tabletu, Azjatka w dżinsach i T-shircie z podobizną jakiejś bollywoodzkiej gwiazdy, gapiła się ciemnymi oczyma w brzydkie niebo pozbawione ptaków i dymów i smogu. Podmuch wiatru przylepił jej do głowy plastikową reklamówkę; teraz wyglądało, jakby kobieta się dusiła, łapiąc pod folią ostatnie oddechy.

      Grześ sięgnął jej dłoni i oderwał palec wskazujący mumii. Odtąd to tym palcem operował na tablecie.

      System pokazał siedemnaście sieci, dwie otwarte, Grześ wszedł w tę o najmocniejszym sygnale.

F 38

      Startową stronę przeglądarki stanowiła oczywiście strona Google’a. Gdy załadował się jej adres, Grześ niemal poczuł łzy napływające do oczu (nie było łez, nie było oczu, ale było uczucie).

      To jak powrót do ojczyzny, jak widok dachów rodzinnego miasta albo smak chleba dzieciństwa – powinien tu paść na kolana i całować świętą ziemię Google’a.

F 40

      Chcesz wiedzieć więcej?

      Trwało to ułamek sekundy, potem dostrzegł resztę. Na głównej stronie wyszukiwarki widniała grafika z mangowymi robocikami obijającymi swoje kwadratowe łepetynki blachą i cynfolią. KEEP YOUR MINDS CLOSED! Nacisnął ją opuszkiem palca trupa. Otworzyło się APOCALYPSE FAQ.

      Punkt pierwszy FAQ: pod żadnym pozorem nie podłączaj do Internetu maszyny, na której się procesujesz!

      Po czym szły listy adresów kontaktowych, serwisów podzielonych na strefy językowe, kulturowe, religijne, linki tabeli HTL i MTL, forów dyskusyjnych oraz blogów ocaleńczej rozpaczy.

      HTL

      Helsinki Transformers List.

      MTL

      Moscow Transformers List.

      Bo na pomysł z IS3 wpadli byli naturalnie nie tylko Grześ i Rytka.

      Jakże mógł się tak zaślepić egocentrycznie! Wszak trudno przypuszczać, żeby im jedynym pośród miliardów ludzi równie fartownie zaiskrzyły neurony.

      Komu jeszcze? Rzucił się guglać rodzinę i znajomych. Danka – przeżyła, musiała przeżyć, czuje, że przeżyła. Nie. Nie ma Danki. Brat, ojciec – też nie żyją. Nie było nawet Rytki.

      Zdołał wyguglać ostatnie ich zapisy, minuty, godziny, dni sprzed Zagłady. W masochistycznym odruchu załadował je do cache’a. Teraz będzie mógł je sobie oglądać zapętlone bez końca – przedśmiertne selfies Danki, słoneczne nagrania roześmianego rudzielca z migoczącą Wisłą w tle, coś mówiła w śmiechu, ale to się nie zapisało w wieczności, pozostanie tylko twarz, włosy, oczy, piegi.

      Wytrzymał dwie pętle i pękł; wrócił do FAQ i poradników szabrowania hardware’u.

      I tak Grześ czytał tam w cieniu bezlistnych zwłok drzewa podręcznik życia po życiu, dopóki nie zapadł zmierzch, a w tablecie nie wyczerpała się bateria.

      Wyrzucił wtedy palec i tablet, i turlał się w ciemnościach po pustych ulicach Władywostoku.

      Tropił pozory przedapokaliptycznej normalności: strupieszałe parki, cmentarze naturalnie cmentarne, parkingi pełne śpiących snem wiecznym samochodów, światła uliczne nadal migoczące, fontanny i neony, zeschnięte w glinę ciasta i chleby na półkach sklepów, milczący tobołek w wózku dziecięcym – niemowlę tak zakutane w śpioszki


Скачать книгу