Gwiazdy Oriona. Aleksander Sowa

Gwiazdy Oriona - Aleksander Sowa


Скачать книгу
wargi, rejestrując, że się instynktownie cofnęła.

      – To nic nie da – szepnął.

      – Coś pedzioł?

      – To nic nie da. Nie utrudniaj – dodał, ściskając pręt. – Lepiej powiedz, jakie to uczucie. Jak to jest wiedzieć, że zaraz się umrze?

      – Jezder – wydusiła. – Ty naprowde chcesz mnie ubić, ja?

      Księżyc wyłonił się zza chmur, lecz w nowiu nie mógł oświetlić niczego. Wokół panowała ciemność i cisza.

      – Dej mi pokój – powiedziała błagalnie.

      Podszedł na wyciągnięcie ręki. Uniósł podbródek i spojrzał jej w oczy. Wiedział, że wystarczy jeden ruch. Miał nad nią kontrolę. Patrzył, jak cofa się na plecach. Zrobił jeszcze jeden krok.

      – Jezderkusie, jezderyjo, nie! Ludziskaaaa! Milicjaaaa!

      Trafił ją w prawą skroń. Upadła na twarz, strącając szron ze zmrożonych źdźbeł.

      2

      Jego sercem targnęło nieprzyjemne uczucie. Wiedział, że za chwilę coś się wydarzy, wypadki potoczą się w innym kierunku. Znał ten stan, towarzyszył mu, odkąd pamiętał. Przypominał trwające milisekundę porażenie prądem i choć nieczęsto się pojawiał, zawsze zwiastował coś istotnego.

      – Tu policja! Apeluję o nierzucanie w kierunku policjantów niebezpiecznych przedmiotów!

      Łoskot łopat śmigłowca narasta. Powietrze wibruje, gaz drażni nozdrza i oczy.

      – Policja wzywa dziennikarzy i przedstawicieli mediów o opuszczenie terenu działań – słyszy urywany komunikat pomiędzy wybuchami petard i wyciem syren.

      Trzy metry dalej roztrzaskuje się butelka. Kałuża benzyny staje w płomieniach. Czarny, gryzący dym kieruje się na nich. Kilka kamieni trafia w tarcze.

      – Zawsze i wszędzie policja jebana będzie! – niesie się z gardeł. – Policja jebana będzie! Policja jebana będzie!

      – Trzymaj szyk!

      – Zawsze i wszędzie...

      – Trzymaj szyk!

      – ...jebana będzie.

      Huk jest potężny. Bliski. Uderzenie kostki brukowej w tarczę niemal przewraca Emila. Policjant cofa się o krok.

      – Kurwa, co z tobą! – Ktoś go popycha. – Trzymaj szyk!

      Znowu huk. Tarcza z prawej rozsypuje się od uderzenia metalowej śruby. Drugi kawałek stali odbija się od bruku i trafia młodego policjanta w nagolennik. Ból jest nagły, ale do zniesienia.

      – Przygotuj broń gładkolufową!

      Za plecami słyszy metaliczny trzask przeładowania.

      – Naprzód! – krzyczy ktoś za Emilem. – Tarcza w górze! Trzymaj szyk!

      Maska ogranicza widzenie, komunikaty w radiu zlewają się z hukiem petard, łoskotem łopat śmigłowca i rykiem syren. Każdy oddech sprawia trudność. Gaz szczypie w oczy, pali spoconą skórę. Szybki zaparowują. Za tarczą faluje tłum, młody policjant walczy ze sobą, żeby nie zerwać maski. Reflektor śmigłowca wychwytuje postacie z kapturami na głowach i szalikami na twarzach. Płonąca benzyna oświetla tłum na pomarańczowo. Masa napiera, zbliża się niczym rozjuszone wielkie zwierzę. Wrogie cienie ruszają się, podnoszą kamienie, rzucają, wybiegają i znikają.

      – Tarcza w górę! Trzymaj szyk! – pada zza pleców. – Trzymaj szyk!

      Kolejny kamień trafia Emila w ochraniacz goleni.

      – Salwą ostrzegawczą! Ogniaaa!

      Huk go ogłusza. Policjant rozpoznaje pod nogami stalową kulkę z łożyska. Zapach kordytu miesza się z dymem i wciskającym się pod maskę gazem.

      – Kierunek: agresywny tłum! Paaal!

      Basowy łoskot wirnika śmigłowca wprawia w drżenie powietrze, zagłusza wszystko. Wybucha kolejna butelka z benzyną, policjanta uderza gorąco błękitno-czerwonych płomieni.

      – Tyralieraaa, naprzód!

      – U-be-cy, u-be-cy! – skanduje tłum. – U-be-cy! Ge-sta-po! U-be-cy, ge-sta-po!

      – Cel: tłuuum, pal!

      Huk. Błysk. Łuski padają na bruk. Pisk w uszach. Trzask przeładowywanych strzelb tym razem jest przytłumiony. Paf. Łup. Nierówne strzały, gdzieś z tyłu. Buuuch! Ogień przed nimi. Nad głowami furkoczą granaty. Ssssss... łup! Dym leniwie niesie się metr nad ziemią, wolno, pełznie niczym wąż. Nagle krzyki, wyzwiska i obelgi zmieniają się w kaszel i dudnienie kroków.

      – Zabezpieeeecz broń! Broń gładkolufowa, do szykuuu wstąp.

      Kiedy śmigłowiec odlatuje, szeregowy Emil Stompor czuje, że drżą mu ręce.

      – Medyk, medyk! – słychać w radiostacji. – Ranny policjant. Bierz karetkę i do mnie. Pilnie!

      Emil ściska tarczę. Patrzy przed siebie. Szybki maski już nie parują. Syrena karetki jest coraz bliżej. Tłumu nie ma. Medycy wloką nieprzytomnego. Czerwona, poparzona twarz robi makabryczne wrażenie. Emil napotyka spojrzenie starszego kolegi. Wzrok Fiedii dodaje otuchy.

      3

      Nie mógł wiedzieć, że Przybylok wypchała czapkę gazetami, żeby było jej ciepło. To one zamortyzowały uderzenie.

      Rozejrzał się. Nic go nie zaniepokoiło. Otaczały go odgłosy górniczego miasta.

      – Ciiii – mruknął. – Już dobrze, zaraz będzie po wszystkim. Nie przejmuj się, babciu. Już nie będzie bolało – powiedział, zaciskając zęby.

      Napawał się chwilą, której pragnął, o której fantazjował i marzył. Och, jak pięknie – pomyślał, rozpinając spodnie. Zdjął rękawiczkę z lewej ręki.

      – Pan jest moim pasterzem, nie brak mi niczego. Pozwala mi leżeć na zielonych pastwiskach. Prowadzi nad wody, gdzie mogę odpocząć.

      Gdzieś zatrąbił pociąg. Wiatr poderwał zmrożone liście.

      Znów się rozejrzał. Wydawało mu się, że pnie buków podświetliły się niebieskawym światłem. Ponownie wyjął nabrzmiały członek i patrząc na nią, zaczął się onanizować.

      – ...orzeźwia moją duszę – mruczał. – Wiedzie mnie po właściwych ścieżkach przez wzgląd na swoje imię.

      Nagle dostrzegł parę unoszącą się z jej ust. Nastrój niezwykłej chwili prysł, erekcja zanikła. Zapiął spodnie. Założył rękawiczkę. Patrzył w milczeniu. Czekał, aż ofiara oprzytomnieje. Pozwalał, by zebrało się w nim wystarczająco dużo złości. Uniósł twarz w stronę cienkiego księżyca. Wymacał w kieszeni linkę.

      – A więc żyjesz?

      – Pomocy – usłyszał jej słaby głos. – Pomocy!

      – Nie powinnaś się ruszać – powiedział, wkładając sznur pod jej szyję. – To błąd.

      Księżyc skrył się za chmury. Kobieta wydała przytłumiony, spazmatyczny charkot, a jej spodnie zwilżył mocz. Morderca, wyczuwszy parującą urynę, zgrzytnął zębami.

      – Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo ty jesteś ze mną – rzekł.

      Kiedy koła wyciągu szybowego kopalni na Bobrku zatrzymały się z łoskotem i trzecia zmiana wysypała się z windy na podszybie, on z rozkoszą pozbawił Przybylok życia. Stygnące


Скачать книгу