W grobie ci do twarzy. Andrzej F. Paczkowski
kawałkiem masła i kupeczką dżemu. Jezu, pomyślałam, oni nas tu zagłodzą na śmierć. Choć należałam do szczupłych kobiet, wewnętrznie czułam, że mam wilczy apetyt.
– Czy mogę poprosić o jeszcze jedną kromkę chleba? – zawołałam, wychylając się na korytarz.
– Nie może – padła odpowiedź.
Wróciłam z powrotem i zjadłam, co było. Zapiłam herbatą. Tej przynajmniej jest pod dostatkiem, pomyślałam. Sknerusy jedne. Z naszych podatków żyją, a jeść nie dają. To po co płacić składki?
Później przyszedł doktor. Popatrzył w kartę, zadał te same pytania co wczoraj i zniknął. Pielęgniarka zmieniła mi bandaże. Sprzątaczka przyszła i, jakby jej się nie chciało, przemyła gdzieniegdzie podłogę. Zostałam sama.
Ostrożnie wyszłam na korytarz. Ruszyłam w stronę otwartych drzwi na balkon. Zatrzymałam się w pół kroku, słysząc głos doktora.
– Wyobraź sobie, że ten bezdomny przyszedł wczoraj i kazał obciąć sobie palce w ręce.
Pielęgniarka roześmiała się.
– Po co?
– Żeby mógł bez problemu wkładać ręce do rękawiczek. Wyobrażasz sobie?
– Obciąłeś?
– Nie. Szkoda czasu. Zresztą, i tak mi się wydaje, że nie miał żadnych rękawiczek.
– A ta z trójki?
– Ta chuda? – Przysunęłam się krok do przodu, by lepiej słyszeć, bo przecież to ja leżałam pod trójką. – Długo nie pociągnie.
– Jedną nogą w grobie?
Roześmiał się.
– Też oglądałaś wiadomości?
– Wszyscy widzieli. Znana się zrobiła.
– I na co jej to? Dzień, dwa i będzie po niej.
Słyszałam, jak się zaciągają papierosami i wydmuchują dym.
– Wracamy. Obejdę szybko, a ty rób już kawę.
Pospiesznie wskoczyłam do ubikacji. Odczekałam chwilę i wyszłam. Pinokio był dokładnie w sali naprzeciwko mnie.
– Jak noga?
– Boli, panie doktorze – poskarżyła się kobieta.
– To znaczy? – Zaczął przyglądać się zdjęciom.
– Boli, jak staję na palcach.
Popatrzył na nią ze zdziwieniem.
– Po co pani staje na palcach? Czy pani chce zostać baletnicą?
– No nie, ale…
Szybko przemknęłam obok i wróciłam do pokoju.
Na chwilę przysnęłam, a kiedy się obudziłam, zobaczyłam stojącego w drzwiach wysokiego mężczyznę w czarnym garniturze. Przyglądał mi się uważnie nieprzyjemnym wzrokiem. Gdzieś w tle mignął mi cień Pinokia.
Przymknęłam powieki, jeszcze otępiała od snu, ale jak je otworzyłam, mężczyzny już nie było. Doktor też zniknął.
Przeszył mnie dreszcz.
Szybko o tym zapomniałam, ponieważ przywieziono nową pacjentkę. Musiała brać udział w jakimś wypadku, bo miała unieruchomioną szyję i jedną nogę w gipsie. Na twarzy pełno zadrapań i siniaków.
W przeciwieństwie do poprzedniczki nic nie mówiła. Wpatrywała się bez końca w okno i nawet na mnie nie spojrzała.
Podeszłam do niej, bo głowa jakoś nie przysparzała mi dziś problemów.
– Dzień dobry. Jestem Marlena.
Cisza. Kobieta nadal patrzyła w okno, dając mi do zrozumienia, że nie chce nawiązywać żadnych kontaktów.
– Co się pani stało? Wypadek?
Teraz wreszcie zwróciła wzrok na mnie. Patrzyła tak, jakbym to ja była odpowiedzialna za to, że się tu znajduje.
– Yucił e z kna.
Miała wybite przednie zęby.
– Słucham?
Znowu powtórzyła to samo.
– Niestety, nie rozumiem pani – powiedziałam cicho. Naprawdę nie wiedziałam, o co jej chodzi. Zresztą bez tych zębów i w kołnierzu wyglądała tak śmiesznie, że o mało nie parsknęłam. Nie dziwiłam się już, że tamta kobieta z wczoraj również się ze mnie śmiała.
– „Wyrzucił mnie z okna”. – Drgnęłam, usłyszawszy głos za sobą.
– Proszę? – Odwróciłam się w stronę wchodzącej pielęgniarki.
– Mówi, że mąż ją wyrzucił z okna.
– Skąd pani wie?
– Bo sam zadzwonił na policję. I przyznał się. Znaleziono ją w kałuży krwi pod oknem.
W głowie mi się nie mieściło coś takiego. Żeby mąż własną żonę w taki okrutny, barbarzyński sposób mógł potraktować? Czy zdawał sobie sprawę, jak ona teraz wygląda? Bez tych zębów?
– To pewnie posiedzi sobie jakiś czas – poklepałam kobietę po lewej ręce. – Będzie miał za swoje. W więzieniu mu pokażą, jak się traktuje damskich bokserów.
Pielęgniarka roześmiała się.
– Z czego się pani śmieje?
– Z pani głupoty – padła odpowiedź.
– Że co proszę? – zapytałam i ze zdziwienia otworzyłam szeroko usta.
– Proszę na nią spojrzeć. To nasza stała klientka. Nie jest tu po raz pierwszy. I pewnie nie ostatni.
– Co nie oznacza, że od razu można mnie nazywać głupią – oburzyłam się, podskakując na łóżku chorej, która jęknęła głośno. – Może po prostu nie znam sytuacji? Co?
– Oczywiście, że tak. Nie myślałam w ten sposób, tak się tylko mówi, no nie?
Odwróciłam się do nowej.
– Wszystko będzie dobrze, niech się pani nie martwi. Po powrocie do domu nie zastanie pani męża i życie wróci do normy. – Znowu poklepałam ją przyjacielsko po ręce.
– Już mówiłam, że… – odezwała się pielęgniarka, ale potem westchnęła i dokończyła spokojniej: – Jest pani naiwna. Jej męża już wypuścili, przed przywiezieniem jej tutaj napisała, że to nie on odpowiada za wypadek.
– Dobry żart! – Pokręciłam głową, pukając się w nią jednocześnie palcem.
– To nie żart, tylko prawda. Ona tak zawsze.
Spojrzałam na kobietę.
– Przecież…
– Kocha go. Niestety.
Wstałam ostrożnie i na palcach wróciłam do swojego łóżka. To nie mieściło się w mojej chorej głowie. Tam się zresztą, oprócz noża, w ostatnim czasie nic nie mieściło.
– Żartuje pani? – wyszeptałam jeszcze, wskazując na leżącą z zamkniętymi oczami kobietę.
W odpowiedzi otrzymałam kręcenie głową i wzruszenie ramion. To by było na tyle, pomyślałam, i jakby na dany znak rozbolała mnie głowa. Przyłożyłam do niej dłoń z cichym westchnieniem. Ból się nasilał, więc poprosiłam o tabletkę, którą za chwilę mi podano. Na szczęście nie było dziś na zmianie nieprzyjemnego smoka, który nie reagował na moje natarczywe dzwonienie. Ta tutaj wydawała się całkiem sympatyczna.
Dzień minął dosyć