Medytacja to nie to, co myślisz. Jon Kabat-Zinn
odkryliby, że cały czas walczą z własnym umysłem w przekonaniu, że praktyka medytacji to nonsens, czysta tortura, kompletne nudy i strata czasu. Prawdopodobnie byliby tak pochłonięci stawianiem oporu i niezgodą na tę sytuację, że nie znaleźliby sposobu na dostrojenie się do niezwykle cennych i bardzo krótkich chwil, w których możemy wspólnie zgłębiać upływające jeden za drugim momenty naszego prawdziwego doświadczenia.
Zakładaliśmy, że ludzie pojawiają się na naszych programach z powodu tego zdania albo na przekór niemu. W obu przypadkach, a przynajmniej taka była nasza strategia, mogliśmy liczyć na bezwzględną, a może nawet nieustraszoną chęć badania wewnętrznego krajobrazu umysłu i ciała oraz wymiaru, który starożytni chińscy mistrzowie taoizmu i chan nazywali niedziałaniem, wymiaru prawdziwej medytacji sprawiającej wrażenie, że nie dzieje się nic lub dzieje niewiele, ale jednocześnie nic ważnego nie jest pozostawione samemu sobie, a wtedy tajemnicza energia otwartego, świadomego niedziałania może w spektakularny sposób objawić się w świecie działania.
Mało kto z nas słucha własnego serca, gdy szeptem opowiada nam ono o naszych pragnieniach, ponieważ porywa nas fala życiowych zajęć, naszą uwagę przyciągają najprzeróżniejsze rzeczy i jesteśmy coraz bardziej rozkojarzeni. Nie twierdzę jednak, że medytacja jest zawsze łatwa i przyjemna. Bardzo aktywne życie nie ułatwia połączenia nawet kilku chwil w jeden wątek praktyki. Nic dziwnego, że zapominamy o „nieformalnej” uważności dostępnej dosłownie w każdej chwili życia. Nie możemy jednak dłużej ignorować sygnałów płynących z serca. Czasem w jakiś sposób trafiamy w miejsca zwykle omijane. Zdarza się, że jakaś tajemnicza siła ciągnie nas w okolice znane z dzieciństwa, na pustkowie albo na odosobnienie medytacyjne. Może wpada nam w ręce książka, odnajdujemy jakiś kurs lub wracamy do dawno rozpoczętej rozmowy i długo lekceważona strona naszej jaźni znów może cieszyć się słońcem, akceptacją, znów jest wysłuchana, znów ją poznajemy, znów możemy się w niej zadomowić, zaspokoić głębokie pragnienie spotkania z samym sobą.
Przygoda, którą oferuje nam wszechświat uważności, to możliwość zanurzenia się w wymiary naszego istnienia być może zbyt długo lekceważone, porzucone, negowane. Jak się przekonamy, uważność ma bogaty repertuar wpływania na przebieg naszego życia. Z tych samych powodów ma ona podobną zdolność wpływania na losy świata, w który jesteśmy doskonale wkomponowani, łącznie z naszą rodziną, pracą, społeczeństwem, sposobem, w jaki postrzegamy siebie jako ludzi, łącznie z narodem, aż po wszystkich mieszkańców planety. Wszystko to może się dokonać poprzez nasze własne doświadczenie praktyki uważności właśnie dzięki temu wkomponowaniu w świat, dzięki wzajemnej więzi łączącej wnętrze z otoczeniem, czyste bycie i działanie.
Nie ma bowiem wątpliwości, że jesteśmy doskonale wkomponowani w sieć życia oraz w sieć tego, co nazywamy umysłem, a więc w niewidzialną, niematerialną esencję pozwalającą odczuwaniu, przytomności i samemu potencjałowi świadomości przemieniać niewiedzę w mądrość, niezgodę w pojednanie. Świadomość otwiera dostęp do bezpiecznej przystani, w której możemy odbudować siły, odpocząć w żywej, dynamicznej harmonii, w spokoju, kreatywności i radości. Możemy to zrobić teraz, nie w jakiejś odległej przyszłości, gdy nadejdą „lepsze” czasy, gdy wreszcie wszystko będziemy mieli pod kontrolą albo gdy staniemy się „lepsi”. Jakkolwiek dziwnie to brzmi, nasza zdolność wejścia w stan uważności pozwala nam skosztować i zintegrować głęboką stabilność i spokój umysłu, a więc to, czego w głębi duszy najbardziej pragniemy, co wciąż nam umyka i co zawsze jest bliżej, niż myślimy, w każdym dostępnym momencie życia.
W mikrokosmosie spokój umysłu jest nie dalej niż ta właśnie upływająca chwila. W makrokosmosie spokój jest stanem, którego wszyscy pragniemy, zwłaszcza gdy towarzyszy mu sprawiedliwość, uznanie wrodzonej różnorodności oraz przynależnych wszystkim z urodzenia praw i człowieczeństwa. Spokój jest osiągalny, gdy potrafimy przebudzić się trochę bardziej jako jednostki i znacznie bardziej jako gatunek, gdy potrafimy być w pełniejszym wymiarze tymi, którymi w rzeczywistości i tak już jesteśmy, a więc gdy bierzemy w posiadanie nasze człowieczeństwo, wrodzony potencjał naszych możliwości. Jak mówi przysłowie, „Nie ma drogi prowadzącej do pokoju. Pokój jest drogą”. Jest tak w zewnętrznym krajobrazie świata. Jest tak w wewnętrznym krajobrazie serca. Jeden i drugi, w najgłębszym sensie, w rzeczywistości nie są oddzielne.
Ponieważ uważność, którą można opisać jako nieosądzającą, życzliwą świadomość każdej upływającej chwili, najlepiej praktykować w czasie medytacji, a nie poprzez zwykłe myślenie czy filozofowanie na jej temat i ponieważ najgłębszy, pełny przekaz uważności pochodzi z tradycji buddyjskiej, w której uważność często jest opisywana jako sedno medytacji, postanowiłem tu i ówdzie włączyć w nasze rozważania kilka przemyśleń na temat buddyzmu oraz jego relacji z praktyką uważności. Warto, byśmy przyswoili sobie część wiedzy i praktycznej spuścizny, które ta niezwykła tradycja, rozkwitająca w różnych kulturach od dwudziestu sześciu stuleci, ma do zaoferowania światu w tym momencie naszej historii.
Moim zdaniem nie w buddyzmie istota rzeczy. Można myśleć o Buddzie jako geniuszu swojej epoki, wielkim myślicielu, postaci przynajmniej tak wybitnej jak Darwin czy Einstein. Buddyjski uczony Alan Wallace zwykł mówić, że Budda, nie mając do dyspozycji żadnych innych narzędzi oprócz swojego umysłu, zgłębiał istotę życia, śmierci i pozornie nieuniknioną naturę cierpienia. Aby kontynuować swoje dociekania, musiał najpierw zrozumieć, rozwinąć, udoskonalić oraz nauczyć się dostrajać i stabilizować narzędzie, którego używał, a mianowicie swój własny umysł, podobnie jak naukowcy w swoich laboratoriach muszą nieustannie rozwijać, doskonalić, dostrajać i stabilizować narzędzia, których używają jako przedłużenia zmysłów – gigantyczne teleskopy optyczne lub radiowe, mikroskopy elektronowe, skanery rezonansu magnetycznego czy tomografy niezbędne do badania i odkrywania natury wszechświata oraz niezwykle szerokiej gamy wzajemnie powiązanych zjawisk będących obszarem dociekań fizyki, chemii, biologii, psychologii i każdej innej dyscypliny naukowej.
Aby sprostać temu wyzwaniu, Budda i jego naśladowcy zaczęli zgłębiać pytania dotyczące natury samego umysłu i natury życia. Ich wysiłki doprowadziły do nadzwyczajnych odkryć. Udało im się trafnie odwzorować obszar stanowiący kwintesencję człowieczeństwa, na który składają się aspekty umysłu wspólne dla nas wszystkich, niezależnie od konkretnych myśli, przekonań i przynależności kulturowej. Zarówno metody, jak i wyniki ich dociekań mają uniwersalne znaczenie, nie mają zaś nic wspólnego z żadnymi izmami, ideologiami, religijnością czy systemami wierzeń. Bliżej im do wiedzy medycznej i naukowej, materiału, który może zostać ponownie przebadany przez każdego w każdym miejscu świata i poddany testowi indywidualnej przydatności, do czego Budda zachęcał zresztą swoich zwolenników od samego początku.
Praktykuję uważność i jej nauczam, więc ciągle mam do czynienia z uczestnikami programów sądzącymi, że jestem buddystą. Kiedy pada takie pytanie, zwykle odpowiadam, że nie jestem buddystą (chociaż od czasu do czasu uczestniczę w odosobnieniach z buddyjskimi nauczycielami i czuję wielki szacunek i miłość do różnych buddyjskich tradycji i praktyk). Jestem oddanym adeptem buddyjskiej medytacji nie dlatego, że wyznaję buddyzm jako taki, lecz dlatego, że uznaję jego fundamentalne nauki i praktyki za głębokie, powszechnie dostępne, oświecające i uzdrawiające6. Sprawdza się to w ciągu ponad pięćdziesięciu lat mojej własnej nieprzerwanej praktyki, jak i w życiu wielu innych osób, z którymi miałem przywilej pracować i praktykować w Centrum Badań nad Zastosowaniem Uważności oraz w globalnej wspólnocie nauczycieli MBSR. Ci nauczyciele i nienauczyciele – Azjaci i ludzie Zachodu, będący wcieleniem mądrości i współczucia nieodłącznego od tych nauk – nadal mnie inspirują.
W gruncie rzeczy uważność jest dla mnie jak związek miłosny – gdy zakochujemy się w tym, co w życiu najbardziej fundamentalne, co jest właśnie takie, jakie jest, co moglibyśmy nazwać prawdą, a co dla mnie zawiera w sobie piękno, to, co nieznane, co możliwe, to, jakie rzeczy są naprawdę – wszystko wplecione tu i