Nielegalni. Vincent V. Severski
nie zwracał uwagi na trzy postacie, ale czuł, że słuchają go uważnie. Teraz najbardziej liczył na Fitina.
– W tysiąc dziewięćset trzydziestym pierwszym roku kontakt z Rodolphe’em Lemoine’em, czyli Josephem, od Andrieja przejął Ludwig, występujący pod amerykańską flagą…
– Czyli Ignacy Reiss – wtrącił niespodziewanie Fitin.
Zarubin spodziewał się w tym miejscu reakcji, ale nie mógł pominąć roli Ludwiga w sprawie „Krab”.
– Na szczęście – ciągnął – udało się zlikwidować tego zdrajcę jeszcze w tysiąc dziewięćset trzydziestym siódmym roku. Trudno jednak ocenić, jakich dokonał szkód. Wciąż to badamy… Próbowaliśmy wymieniać z Francuzami materiały dotyczące szyfrów i kodów różnych państw, ale po analizie okazało się, że próbują nas dezinformować.
– Nie możemy wykluczyć, że był to właśnie skutek zdrady Reissa, choć dowodów bezpośrednich brak – odezwał się znów Fitin, wyraźnie zwracając się do Berii.
– Postanowiliśmy sfinalizować kontakt z Josephem i podjąć próbę jego werbunku – kontynuował Zarubin spokojnym głosem. – Niestety, bez powodzenia. Utrzymywaliśmy ten kontakt jeszcze przez jakiś czas. Liczyliśmy, że uda nam się ustalić, jaki jest zakres penetracji niemieckich szyfrów przez Deuxième Bureau, ale to, co uzyskaliśmy, miało niewielką wartość. Nie dowiedzieliśmy się zbyt dużo o polsko-francuskiej współpracy nad Enigmą.
– Towarzyszu Zarubin – odezwał się Fitin – werbunek Josepha z góry był skazany na niepowodzenie, to przecież oczywiste.
Zarubin nie przejął się krytyką, bo nie on prowadził tę operację, a jej autorzy już nic nie mogli powiedzieć na swoją obronę. Zresztą nastały inne czasy i trzeba agresywnie iść do przodu – pomyślał.
– W tym samym czasie – kontynuował – François informował o częstych wyjazdach Orieła do Warszawy i przyjazdach polskich kryptologów do Paryża. Nasi specjaliści przyjęli założenie, że Polacy musieli dokonać znaczącego postępu w rozpracowaniu systemu Enigma, natomiast Francuzi mieli przez Schmidta dostęp do kodów. Razem dało to przypuszczenie, że Polacy czytają niemieckie szyfry Enigmy. Szczątkowa informacja o francusko-polskiej współpracy pojawiła się też w raporcie naszego młodego wówczas agenta z Londynu… – Zarubin poszukał w notatkach. – Tak, Harolda Philby’ego… Nie zapisałem jego pseudonimu, przepraszam… W tysiąc dziewięćset trzydziestym drugim roku Saxon dostał zadanie zbliżenia się do oficerów Oddziału Drugiego. To było trudne zadanie dotrzeć do tego hermetycznego środowiska, a musieliśmy przykładać szczególną wagę do bezpieczeństwa Saxona. Łatwo było go przypalić, a nie był w tym czasie jeszcze wystarczająco przeszkolony i przygotowany. Pracował nad sprawą „Krab” przez siedem lat i spisał się nadzwyczaj dobrze, za co został sowicie wynagrodzony. Oczywiście mogliśmy wykorzystać go bardziej ofensywnie, podjąć ryzyko, może nawet go poświęcić, ale w ciągu ostatnich dwóch lat jego informacje wojskowe miały duże znaczenie w związku z przygotowywanym zajęciem Polski.
Beria podniósł głowę i delikatnie przytaknął, jakby potwierdzał słowa Zarubina.
– Od strony francuskiej dotarcie do „Kraba” straciliśmy wraz z przeniesieniem François do Algierii. Zastanawialiśmy się nad przewerbowaniem Schmidta, ale Centrala oświadczyła, że nie wyrazi na to zgody, dopóki nie uzyskamy dostępu do Enigmy, a przede wszystkim do wyników pracy Polaków. Z początkiem tysiąc dziewięćset trzydziestego trzeciego roku nastąpiła intensyfikacja współpracy z Francuzami. Wyczulenie kontrwywiadu polskiego wobec wszystkich interesujących się komórką kryptoanalizy Biura Szyfrów Cztery Oddziału Drugiego daleko wykraczało poza normę. BS Cztery otrzymało praktycznie nieograniczone środki finansowe, a jego nowa siedziba w Pyrach pod Warszawą była szczelnie zabezpieczona. Pewną dezorientację w naszych działaniach wprowadziła informacja od agenta Karla z Abwehry, według której Niemcy wiedzieli o pracach Polaków, ale byli pewni, że system Enigmy jest nie do złamania. Ośrodek w Pyrach jeszcze we wrześniu trzydziestego dziewiątego roku, przed wejściem Niemców do Warszawy, został opróżniony. Nie wiemy dokładnie, kiedy i co się z nim stało. Trzeba założyć, że został odpowiednio wcześnie ewakuowany. Najcenniejsi są ludzie, ich wiedza. Nie znamy nazwisk, nie wiemy zatem, kogo i gdzie szukać.
– Co się dzieje z Saxonem? – zapytał krótko Fitin.
– Ze względów bezpieczeństwa kontakt z nim utrzymywał tylko Sosna, który zgodnie z planem w połowie września przeszedł do strefy zajętej przez Armię Czerwoną. Łączność z Saxonem jest stosunkowo prosta i bezpieczna. Prywatnie Sosna zna dobrze jego żonę i obu synów. Prędzej czy później Saxon odezwie się do rodziny – powiedział Zarubin, nie podnosząc wzroku. – Sosna przygotowuje się w tej chwili do powrotu do Polski pod legendą szwajcarskiego biznesmena i szlifuje akcent. Powinien znaleźć się w Warszawie jak najszybciej, gdyż brakuje nam informacji o tym, co się dzieje w niemieckiej strefie.
W tym momencie otworzyły się drzwi i do sali wszedł młody, wysoki enkawudzista. Przemaszerował przepisowo kilkanaście metrów, trochę nienaturalnie stukając wysokimi butami, zameldował się służbiście i zwracając się do Berii, powiedział:
– Towarzyszu przewodniczący…
Nie dokończył, gdyż szef NKWD podniósł się z krzesła i uciszył go znakiem dłoni, zdejmując jednocześnie swoje pince-nez.
Wszyscy wstali. Beria odwrócił się, otworzył okno i przechodząc obok Zarubina, rzucił krótko:
– Kontynuujcie.
Przewodniczącego NKWD odprowadziło do drzwi jeszcze mocniejsze stukanie butów podążającego za nim oficera.
Konrad spał prawie dwanaście godzin w swojej dobrze zaciemnionej i wyciszonej sypialni.
Obudził się już o piątej rano, zapuchnięty, z bólem głowy i odciśniętą na policzku fałdą poduszki. Czuł silne odrętwienie w lewej nodze, spowodowane uszkodzeniem nerwu przez pocisk. Bolało go zawsze rano, dopóki się nie rozruszał. Ciągle sobie obiecywał, że podda się operacji, ale nigdy nie miał na to czasu.
Przejrzał się w lustrze i uznał, że nie jest jeszcze w zadowalającym stanie.
Muszę pójść do fryzjera! Zadbać jakoś o siebie! Wkrótce będę miał czterdzieści cztery lata! – pomyślał, patrząc na swoją nieogoloną twarz i przekrwione oczy.
Dokończył rozpakowywanie plecaka i torby, wrzucając ubranie od razu do pralki. Wypił z butelki obowiązkowy poranny kefir Robico, jedyny, który mu smakował jak jego ulubiony rosyjski.
Włożył stary, sprany bawełniany dres i zbiegł po schodach. Zrobił kilka przysiadów i ruszył w prawo. Najpierw do ulicy Wilczy Dół, później znów w prawo, wzdłuż bazy metra, do skraju Lasu Kabackiego. Pokonał prawie dwa kilometry między torami a skrajem lasu, minął Moczydłowską i niemal dotarł do Żołny.
Teraz poczuł się dobrze. Skręcił w lewo i potem prosto, szeroką aleją, przez bogaty, wysoki las, pobiegł do Pyr, gdzie obok tablicy upamiętniającej matematyków, którzy złamali kod Enigmy, odpoczął chwilę, zanim Leśną wrócił do Kabat.
Po biegu czuł, że żyje, że ma siłę, że jest wytrwały i zdrowy.
Dochodziła już szósta, gdy usiadł w swojej kuchni urządzonej dopiero miesiąc przed wyjazdem do Dubaju i zaczął czekać, aż jajko ugotuje się na twardo. Widok słońca nad Lasem Kabackim, jak obraz wypełniający kuchenne okno, zapowiadał piękny dzień.
W tej kameralnej euforii wydawało mu się, że słyszy metaliczny głos Cata Stevensa zmieszany z fortepianem i gitarą. Tak mu to pasowało do widoku z okna, że zaczął głośno śpiewać, za głośno jak na tę porę dnia:
Morning