Nielegalni. Vincent V. Severski
głową. – Zawsze była zielona! Nie zauważyłam nigdy, żeby była czerwona. Paranoja! – Roześmiała się cicho.
– Gdyby Koloseum było u nas, też pewnie kazałby je zburzyć…
– Przedwczoraj – przerwała mu, jeszcze bardziej ściszając głos – siedziałam do jedenastej w nocy, a jak wychodzili, to nawet „przepraszam” nie usłyszałam. Pół dnia popijali.
– Kto? – zapytał Konrad, przeczuwając, że to spotkanie ma jakiś związek z jego wezwaniem do Centrali.
– Minister Kamiński, prezes IPN Małecki, szef i Ciężki… Byli w doskonałym nastroju.
Oczywiście! „Mamy pilną sprawę, prosto z pałacu”. Teraz przynajmniej wiem, od kogo z pałacu, ale co tu robił Małecki? – pomyślał.
Otworzyły się drzwi i do sekretariatu wszedł energicznie Ciężki, wypełniając sobą połowę pomieszczenia.
– Witam, panie naczelniku! Idziemy do szefa! – zakomunikował, wyciągając rękę na powitanie.
Było już dobrze po dwunastej, gdy Konrad wyszedł z gabinetu szefa, z grubą zieloną teczką w ręku. Zabrał swój telefon komórkowy z kasetki i pożegnał się z Małgosią. Zjechał windą do podziemnego garażu, gdzie zaparkował służbowe audi A4.
Przejazd przez miasto o tej porze zajął mu ponad trzydzieści minut. Tym bardziej że musiał się jeszcze upewnić, czy nie jest przypadkiem śledzony, gdyż siedziba firmy Vigo na dwudziestym piętrze była jedną z najpilniej strzeżonych tajemnic Agencji.
Gdy tylko wszedł do Wydziału, zauważył przez szybę Sarę rozmawiającą przez telefon i dał jej znak, by natychmiast do niego przyszła. Sekretarce polecił, by poprosiła też Marka Belika, i zakazał jej łączenia rozmów.
Zebrali się w ciągu minuty. Usiedli za stołem konferencyjnym, każdy w innym końcu. Konrad położył przed sobą zieloną teczkę.
Widząc jego naburmuszoną minę, Sara wiedziała już, że czeka ich jakaś nowa robota. Nigdy tego po sobie nie okazywała, ale Konrad w takich sytuacjach trochę ją śmieszył.
Zaraz przygryzie dolną wargę – pomyślała.
– No to mamy robotę ekstra! – powiedział, przygryzając na moment dolną wargę. Sara musiała się powstrzymać, żeby nie wybuchnąć śmiechem. – Na terenie twierdzy brzeskiej zakopane jest przedwojenne archiwum NKWD. Mamy je wykopać i dostarczyć do IPN! Sprawą interesuje się osobiście on… z dużego pałacu – wyrecytował i zamilkł.
Po dłuższej chwili pierwsza odezwała się Sara.
– To co? Zostaliśmy teraz archeologami? Co jest grane, naczelniku Radku? Nie ma w RP specjalistów od takich zadań? Albo ja czegoś tu nie rozumiem, albo robisz sobie jaja, albo zaraz to wyjaśnisz! Co za twierdza?
– No i tu, pani zastępco naczelnika Saro, jest pies pogrzebany. To twierdza brzeska, w Brześciu zwanym Litewskim, tyle że on nie leży na Litwie, ale na Białorusi. To miasto po drugiej…
– A to co innego! To ciekawe! – przerwała mu i tym samym lekko ironicznym tonem dodała: – Jeszcze czegoś podobnego nie robiliśmy. Trzeba sprawdzić, czy mamy jakichś górników w Wydziale.
Konrad patrzył na Marka, który w ogóle nie zareagował, chociaż powinien był coś powiedzieć, bo nie uczestniczył w zbyt wielu akcjach specjalnych.
Wiedział o tej sprawie już wcześniej! To jasne – pomyślał Konrad. Na pewno wczoraj przy kielichu Ciężki wszystko mu wygadał. Stąd dzisiaj u Marka ta poalkoholowa czerwień. Oni w coś grają!
– Ale bez żartów! To może być bardzo skomplikowana i ryzykowna operacja – kontynuowała Sara poważnym już tonem. – Znam dobrze sytuację operacyjną na Białorusi… Już to czuję! To będzie wymagać dużych sił i środków, a przecież mamy inne operacje w toku…
– Najwyższy priorytet! – Było jasne, że takie polecenie Konrad otrzymał od szefa.
– Coś mi się tu nie podoba! – Sara z głośnym pstryknięciem zapaliła papierosa. – Archiwum dla IPN, najwyższy priorytet, pałac prezydencki… Mamy odłożyć operacje, do których przygotowujemy się od miesięcy, i te, które realizujemy, żeby dostarczyć jakieś stare papiery? Czy ty to rozumiesz? Konrad! Ten kraj oszalał na punkcie teczek!
Wyglądała na prawdziwie poruszoną. Marek w dalszym ciągu milczał, a Konradowi wydawało się, że unika jego wzroku.
– Posłuchaj, dziewczyno. – Głos Konrada zabrzmiał nieprzyjemnie. – Taki mamy rozkaz. Nie nasza sprawa o tym dyskutować! Musimy to zrobić i tyle. A wcześniej sprawdzić, czy to w ogóle jest możliwe… Mamy na to półtora miesiąca.
Sara popatrzyła na niego ze zdziwieniem. Nigdy nie powiedział do niej „dziewczyno”, i to takim tonem. Wypadło to tak nienaturalnie, że aż ją zabolało. Zamilkła.
– Tutaj – wskazał na teczkę – mam wszystkie materiały dotyczące tej sprawy. Znam ją ogólnie. Teraz muszę się z nią zapoznać szczegółowo. Dzisiaj jest czwartek, więc… – zastanowił się chwilę – zbierzemy się w poniedziałek i przedstawię wam moją ocenę. Potem wy to przeczytacie. Do końca przyszłego tygodnia powinniśmy mieć gotowy szkic operacji… jakiś plan, który przedstawimy szefowi. Najpóźniej w przyszły piątek musimy zwrócić oryginalne dokumenty do IPN. Takie nam wyznaczył terminy.
– To wszystko? – zapytała chłodno Sara i podniosła się do wyjścia.
– Wszystko – odpowiedział Konrad takim samym tonem.
Gdy tylko wyszli i został sam, skinął na Marcina, który od dłuższego czasu kręcił się za drzwiami, wyraźnie szukając z nim kontaktu.
– O co chodzi, Marcin? – zapytał.
– No… chciałem z szefem porozmawiać. Mam taką osobistą sprawę. No… taką nie do końca osobistą. Nie wiem, co robić!
– Przyjedź do mnie w sobotę wieczorem. Wypijemy piwo, pogadamy, okej? – zaproponował, bo był pewny, że w biurze Marcin nie zdobędzie się na szczerość.
Marcin odpowiedział skinieniem głowy i smutnym uśmiechem. Konrad wstał, objął go ramieniem i razem wyszli z sali konferencyjnej.
Wszedł do pokoju Sary, która siedziała tyłem do wejścia i patrzyła przez okno, paląc papierosa. Wiedziała oczywiście, że wszedł, ale nie zareagowała. Było jej przykro.
– Idziesz dzisiaj na piwo? – zapytał, stojąc za jej plecami.
– Nie mam ochoty! – rzuciła chłodno.
– To nie było pytanie. Idziesz dzisiaj na piwo! Ze mną! Zielona Gęś, o dziewiętnastej! Rozumiesz?
Miły ton jego głosu nie pasował do wypowiadanych słów. Sara powoli zaczęła sobie uświadamiać, że Konrad zachował się tak obcesowo, bo widocznie z jakiegoś powodu musiał.
Pewnie dlatego, że siedział tam Belik. To jasne! – dotarło do niej nagle i zrobiło jej się miło, ale i głupio, że źle oceniła Konrada.
– Oczywiście! – odrzekła, wciąż siedząc do niego tyłem.
– Saro – kontynuował. – Ściągnij natychmiast M-Irka! Nieważne, gdzie są. Mają być w Polsce najpóźniej w sobotę rano! – powiedział takim tonem, by nie było wątpliwości, że są ku temu poważne powody, i pokiwał znacząco głową.
Nie musiał mówić nic więcej. Zrozumiała go doskonale.
Witalij Bobriukow miał dwadzieścia osiem lat i dopiero od roku pracował w ambasadzie Federacji Rosyjskiej w Warszawie jako trzeci sekretarz