Najmilszy prezent. Agnieszka Krawczyk
po prostu, zwykły pantoflarz.
– Ludzie różnych rzeczy się obawiają – bąknęła Nika.
Ciotka rzuciła jej przeszywające spojrzenie.
– A ty? Czego ty się tak ciągle lękasz, kochana? Ile ty masz właściwie lat, moje dziecko?
– Dwadzieścia siedem – wstydliwie odparła Weronika. Czuła się stara, niepotrzebna i pozbawiona perspektyw.
Ciotka prychnęła pod nosem.
– Bagatela! Chciałabym mieć dwadzieścia siedem lat, tyle ci powiem. Wszystko bym w swoim życiu zmieniła, mówię ci – dokładnie każdą rzecz.
– Na przykład co? – zainteresowała się Nika.
– Posłuchaj mnie, moja droga. Trzydziestka stuknęła mi w latach osiemdziesiątych poprzedniego wieku. Wtedy nie było takich możliwości jak teraz. Ale gdyby były, to bym wszystko rzuciła i zaczęła podróżować. Zwiedzać świat, poznawać ludzi, cywilizacje, chłonąć wrażenia.
– Dalej może to ciocia robić – podsunęła Nika, której nagle dosyć kuszącym pomysłem wydało się podróżowanie z ciotką. Naprawdę mogłyby razem zwiedzić kawał świata, a ona pewnie by się tak nie bała w towarzystwie…
Jola zmierzyła ją ponownie badawczym wzrokiem.
– Teraz? Teraz to ja już jestem stare pudło. Nie mam takiej ciekawości świata, ludzi też za bardzo nie lubię. Ale ty… Nie powinnaś się zamykać w swoim małym światku, tyle ci powiem. Chcesz uprawiać ten ogród, więc po prostu to rób.
– No, ale ciocia…
– Co ciocia? – obruszyła się Jola. – Czy ja ci w czymś przeszkadzam?
– Ja zwyczajnie nie wiem, czy ciocia się zgadza. Nie chciałabym bez pozwolenia, bo wydaje mi się, że ciocia nie lubi ogrodnictwa.
– Lubię czy nie, to nie ma znaczenia. Ty będziesz robić, nie ja, i twoja w tym głowa, żeby ci rosło. Ja ogrodu palcem nie tknę, ale skoro ty chcesz, to rządź się po swojemu. Nie możesz być taką sierotą, dziewczyno.
– Ależ ja nie jestem… To znaczy… Jeśli ciocia się zgadza, ja bardzo chętnie…
Teraz właśnie Nika wspominała tę rozmowę, patrząc, jak ciotka zaczyna sprawnie dziergać poduszkę dla Flory. Jolanta naprawdę wiedziała, czego chce.
– Co mi się tak przypatrujesz? – Jola czuła na sobie spojrzenie siostrzenicy, mimo iż nawet nie podniosła wzroku znad robótki. – Zasadziłaś już coś w tym swoim ogródku? Chyba że dalej się mnie boisz jak ten niedojda Seweryn swojej Ewy?
Nika poruszyła się.
– Jeszcze nie, ale zamierzam się wybrać na zakupy. Mam kilka pomysłów, a krzewy najlepiej sadzić jesienią, więc właśnie jest dobra pora.
– Pora albo nie pora – lekceważąco rzuciła ciotka. – Jak już mówiłam, nie przyłożę do tego ręki. Może Flora by ci coś podpowiedziała, albo i ta Ewa?
– O nie, od pani Ziębowej wolę się trzymać z daleka – wzdrygnęła się siostrzenica.
Ciotka uniosła wzrok. Wiedziała, że Weronika miała różne powody, które skłoniły ją do wyniesienia się z domu matki. I nie była to tylko depresja spowodowana utratą pracy, kryło się za tym jeszcze coś, ale nie chciała w to wnikać. Jeśli krewna zechce, sama powie.
– Rób co uważasz – oceniła teraz. – Ja się niczemu nie sprzeciwiam ani nie odradzam. To będzie twój ogródek.
– Bardzo dobrze. Chciałam cioci podziękować… – Nie zdążyła dokończyć, bo do drzwi ktoś zapukał. Mogła to być wyłącznie Flora, bo inni po prostu naciskali dzwonek. Ona jedna nie lubiła jego ostrego dźwięku.
– Otwarte, Florciu, wchodź śmiało – tubalnym głosem zakrzyknęła Jolanta. Drzwi się otwarły i stanęła w nich sąsiadka.
– Brzydka dzisiaj pogoda – zagaiła pani Majewska i otrzepała parasolkę za progiem.
– Rozstaw parasol w korytarzu, kochana. – Jola wstała i zakrzątnęła się wokół gościa. – I zdejmij to mokre palto i szal. Rozwieszę przy kominku.
Nika uśmiechnęła się lekko. Ciotka każde wierzchnie okrycie – czy to był płaszcz, czy zwykła kurtka – określała mianem „palta” lub nawet „paltotu”. Znała mnóstwo takich osobliwych, przestarzałych słów, których używała z przyjemnością.
Flora także się rozpromieniła.
– Szkoda, że tak się nieciekawie zrobiło – kontynuowała. – Miałam nadzieję na złotą polską jesień.
– Jeszcze się doczekamy. – Jolanta ruszyła do kuchni po ciasto i herbatę. Uważała, że w brzydką aurę nie ma nic lepszego niż filiżanka aromatycznej herbaty z sokiem malinowym oraz spory kawałek wypieku.
– Proszę siadać, pani Floro. – Nika podsunęła Majewskiej wygodne krzesło z poręczami, które sąsiadka tak lubiła.
– Dziękuję, z ogromną chęcią. Miałam kilka spraw do załatwienia i nieco się zmęczyłam – westchnęła.
– Bez przerwy gdzieś biegasz. Odpoczęłabyś trochę – skrytykowała ciepło Jola.
Majewska wzruszyła ramionami.
– Kiedyś odpocznę, teraz jeszcze nie mogę. Musiałam wybrać się po galasy. Teraz jest na nie najlepsza pora, a miałam upatrzone miejsce, gdzie rosną dęby.
– Galasy? A cóż to takiego? – zainteresowała się Nika.
– To taka narośl na dębie lub innym drzewie, ale mnie szczególnie interesuje ta pierwsza. Tkwi w nim larwa muchy galasówki dębianki.
– Mój Boże! I po co to pani? – Weronika nie mogła ukryć zdumienia.
– Do produkcji atramentu. Wychodzi z tego bardzo trwały czarny atrament. Trzeba tylko rozłupać galasy, dodać je do wody deszczowej i odstawić w ciepłe miejsce na dwa tygodnie. Potem jeszcze koperwas, guma arabska, ałun i gotowe! – Flora z lubością wyciągnęła nogi w stronę kominka. Chciała ogrzać sobie stopy.
– Koperwas? – drążyła Nika. – To jakaś substancja konserwująca?
– Właśnie tak. Nazywany jest także zielonym witriolem, a tak naprawdę to siarczan żelaza.
– Można kupić w każdym ogrodniczym – wtrąciła Jola. – Zwalcza mech w trawie, prawda?
– Owszem – przyświadczyła Flora. – Śliczna zielona substancja. Bardzo popularna i łatwo dostępna. Jak wszystkie moje atramentowe mieszanki.
– Ma pani inne? – zdumiała się ponownie Weronika.
– Oczywiście, mam niebieski atrament z indygowca, fioletowy z drzewa kempeszowego, żółty ze specjalnych jagód i zielony – będący połączeniem niebieskiego i żółtego. Teraz czekałam na galasy, aby zrobić sobie czarny.
– Ale w jakim celu? – nie rozumiała Weronika.
– Flora od lat ma zwyczaj, że każdemu z lokatorów naszej ulicy wysyła na Gwiazdkę własnoręcznie wykonaną kartkę z życzeniami – wyjaśniła Jola. – Wszystko robi sama, nawet papier, a szczególnie ważny jest atrament, prawda? Tylko że nigdy nie przygotowywałaś aż tylu kolorów.
– Rzeczywiście. W tym roku zamówiłam odpowiedni papier, nie robię go sama. Wykonałam natomiast akwarele roślinne, którymi namaluję obrazki.
– Och, ile zachodu! – zachwyciła się Nika.
– Wyjątkowo dużo. Bo to będzie