Potentat. Katy Evans
Bryn, pomagając mi nabrać porządną porcję lodów.
Nagle mam już dosyć bycia smutną. Dzisiejszy dzień był fatalny! Teraz chcę się skupić na dobrych rzeczach, na przykład na tym, że mam przyjaciółkę, z którą mogę zjeść ogromne opakowanie lodów waniliowych. Że jest przy mnie osoba, która ma własne marzenia.
– I dobrze. Bo ja też wierzę w ciebie, szefowo. – Uśmiecham się, bo humor wyraźnie mi się poprawia, kiedy wspólnie atakujemy lody, zagryzając je małymi kawałeczkami czekolady.
***
Ian
– Skończone!
Na planie rozlegają się oklaski i okrzyki radości, ponieważ zarówno obsada, jak i ekipa techniczna mojego najnowszego filmu dokumentalnego zakończyły pracę. To moja trzydziesta trzecia produkcja. Powinienem być z siebie dumny. I pewnie jestem. Jednak ja unikam hucznego świętowania, ponieważ zawsze mogę osiągnąć jeszcze więcej. Zawsze chcę czegoś więcej.
– Gratulacje! Świetna robota – mówię do Jake’a Myersa, mojego reżysera, klepiąc go po plecach, a następnie sprężystym ruchem wstaję z krzesła. Poświęcam chwilę, żeby podziękować aktorom, narratorom i ekipie filmowej. To dla mnie chwila na złapanie oddechu, zanim z powrotem wskoczę do swojego chomiczego kołowrotka i cała zabawa rozpocznie się od nowa.
– Zanim się zmyjesz… – woła za mną Jake, wyjmując butelkę szampana, którą bez zbędnej zwłoki otwiera. Natychmiast pojawia się moja asystentka, Pepper, z ponad tuzinem plastikowych kubków do wina, które rozdaje całej ekipie. Jake podnosi swój kubek, a my wszyscy idziemy w jego ślady.
– Za Iana pieprzonego Forda. – Wznosi toast.
– Czyli za nas wszystkich – odparowuję, potrząsając głową.
Pijemy za dobrze wykonaną robotę. Szybko upijam łyk, przez gorącą sekundę ciesząc się smakiem szampana, jednak zanim kubek jest pusty, odkładam go na bok i wciskam scenariusz z powrotem do aktówki.
– Będzie nam ciebie brakowało, Ford – mówi Georgiana, nasza narratorka.
– Przecież nie wyjeżdżam na zawsze – mówię, puszczając do niej oko.
– Ale nie zmieniłeś zdania i przeprowadzasz się do Nowego Jorku?
– Muszę nakręcić kolejny dokument. Lepiej tam zostanę do końca zdjęć.
– Będzie dobry i ostry jak burrito – dodaje Jake, dołączając do nas.
Georgiana przytula się do mnie i dziękuje mi:
– Za to, że pozwoliłeś mi ze sobą pracować. Za wszystkie szanse, które dzięki tobie dostałam – mówi.
Zawsze czuję się wzruszony, kiedy ktoś z ekipy okazuje mi wdzięczność. Szczerze mówiąc, to ja jestem im wdzięczny – hm, przynajmniej większości z nich – że zaakceptowali moją potrzebę perfekcjonizmu i bez końca powtarzali ujęcia aż do całkowitego wyczerpania.
– Cała przyjemność po mojej stronie. W końcu to wszystko naprawdę ci się należało – odpowiadam.
Jake patrzy, jak Georgina odchodzi, a w jego oczach widzę szacunek. Następnie zwraca się do mnie:
– A jeśli chodzi o ten Nowy Jork… Czy ta decyzja nie jest przypadkiem związana z pewną kobietą, której w czasie ostatniej wizyty udało się wywołać uśmiech na twojej twarzy? – Jake wydaje się szczerze zaciekawiony. Aż wstrzymał oddech w oczekiwaniu na odpowiedź.
– Może. Zobaczymy. Gorąca z niej była koteczka!
Ruszamy przez plan w kierunku wyjścia. Jake jest jednym z moich najbliższych przyjaciół w Los Angeles. Pracowaliśmy razem nad jedenastoma z moich filmowych przebojów oraz nad wszystkimi osiemnastoma dokumentami, które wyprodukowałem. Można by powiedzieć, że jesteśmy jak bracia, a jako że nigdy nie miałem rodzeństwa, a rodzinę – z wyjątkiem babci – słabo pamiętam, to w pewnym sensie naprawdę nim dla mnie jest.
– Raczej kocica – zauważa.
– Kocice zdradzają. A małą koteczkę nadal można nauczyć, żeby cię kochała.
– Nie nauczysz kota lojalności. Nawet takiej słodkiej koteczki – ostrzega.
Wiem, o co mu chodzi. Nie chciałby, żeby w moim życiu pojawiła się kolejna Cordelia. Miło z jego strony, ale naprawdę jestem w stanie sam się o siebie zatroszczyć.
– Wydrukowałam panu informacje dotyczące lotu oraz potwierdzenie rezerwacji pokoju, panie Ford. – Pepper podchodzi do nas szybkim krokiem.
– Hotel Four Seasons, ten pokój, co zawsze? – dopytuję, kiedy wręcza mi zadrukowane kartki.
– Tak, proszę pana.
– Dziękuję. – Odwracam się w stronę wyjścia. – Dzwoń, jeśli będziesz czegoś potrzebowała. Prawdopodobnie będę miał wi-fi podczas lotu.
– Och, jeszcze jedno, panie Ford… – woła, kiedy odwracam się do drzwi. Przez chwilę się waha, kiedy stojący obok Jake również zastyga w bezruchu. Przyjaciel pojmuje aluzję, klepie mnie po plecach i życzy szczęśliwej podróży, po czym zostawia nas samych. – Dziękuję za prezent ślubny. Był pan bardzo hojny – dokańcza wreszcie Pepper.
Ze smutkiem potrząsam głową.
– Cieszę się, że domowy system dźwiękowy przypadł wam do gustu! I przepraszam, że nie będę mógł być na ślubie.
Ze śmiechem macha ręką, jakbym właśnie powiedział coś kompletnie szalonego.
– Och, ani przez chwilę nie pomyślałam, że pan przyjdzie!
– Nie? – Przez moment nie bardzo wiem, co o tym myśleć.
– Jest pan szczodry, jeśli chodzi o pieniądze, ale w kwestii czasu prawdziwy z pana sknera! Och, panie Ford…! Nie chciałam pana urazić!
Zaczerwieniła się jak burak, a ja przez moment się na nią gapię.
Jezu. To naprawdę o mnie chodzi? Jestem znany z tego, że jestem taki… zimny? Otrząsam się i uśmiecham się do niej.
– Życzę ci wszystkiego dobrego, Pepper! Do zobaczenia po moim powrocie.
Moje życzenia są szczere. Owszem, jestem przygaszony, może nawet trochę zgorzkniały w związku z tym, co się stało pomiędzy mną a Cordelią, ale mam nadzieję, że innym szczęście bardziej dopisze. A szczególnie Pepper, która od lat urabia sobie dla mnie ręce po łokcie. Jest najbardziej lojalną osobą, jaką znam.
Wychodzę ze studia, mój sportowy mercedes czeka na mnie zaparkowany na chodniku. Dach jest opuszczony, więc rzucam aktówkę na fotel pasażera i siadam za kierownicą.
– Miłego dnia, panie Ford! – mówi chłopak, zajmujący się wyłącznie odprowadzaniem na parking mojego samochodu.
– Tobie również, Pedro. Nie tęsknij za mną za bardzo!
– Postaram się, proszę pana. Ani za panem, ani za tą ślicznotką. – Pieszczotliwym wzrokiem spogląda na mój samochód.
Ze śmiechem naciskam pedał gazu. Jadę prosto do mojego położonego w dzielnicy Bel-Air domu, gotowy, żeby się spakować i jutro złapać poranny lot na lotnisko JFK. W drodze do domu przypominam sobie Sarę tamtego dnia w taksówce – fantazjuję o tym, żeby spotkać ją dokładnie w tym samym miejscu, gdzie poprzednio. W cholernej kolejce do taksówki. Jestem zaskoczony, jak bardzo pragnę poczuć w ręce jej tyłeczek, poczuć smak jej języka na moim. Jak bardzo pragnę, żeby ta niegrzeczna koteczka znowu dla mnie doszła.