Żydzi. Piotr Zychowicz
dostał zgodę… w czerwcu 1941 roku. Poległ w pierwszych dniach operacji „Barbarossa”.
Jak udało mu się uzyskać tę zgodę?
Otóż gdy na mocy rozkazu Hitlera zabrano się do tropienia Żydów w wojsku, pojawił się pewien problem. Byli to żołnierze, którzy w kampanii polskiej i francuskiej zostali bohaterami. Dostali wysokie odznaczenia, zostali ciężko ranni, wykazali się męstwem w boju. Hitler uznał, że nie można ich wyrzucić z wojska, że to byłaby… niewdzięczność. Stworzono więc specjalną procedurę, w wyniku której żydowski żołnierz mógł się ubiegać o warunkową zgodę na pozostanie w armii (Genehmigung). A wyjątkowi szczęśliwcy mogli liczyć nawet na certyfikat niemieckiej krwi (Deutschblütigkeitserklärung). Wszystkie podania w tej sprawie były rozpatrywane osobiście przez Adolfa Hitlera.
Ile Hitler wydał takich zezwoleń?
Dobre kilka tysięcy.
Ile?!
Tak, wydaje się to niewiarygodne. Adolf Hitler, choć miał na głowie prowadzenie wojny światowej i rządzenie Niemcami, naprawdę całymi godzinami analizował te wnioski oraz ferował wyroki. A niektóre podania miały po sto stron! Można by od biedy zrozumieć, że osobiście rozpatrzyłby prośbę jakiegoś generała, ale on zajmował się nawet prośbami szeregowców i kaprali! Oglądał ich zdjęcia (osoby o niearyjskim wyglądzie nie miały szans na jego zgodę, nawet jeżeli odznaczono je trzema Krzyżami Żelaznymi), analizował drzewa genealogiczne. Nie ma chyba lepszego dowodu na to, że ten człowiek był całkowicie opętany swoimi niedorzecznymi rasowymi fobiami. To była obsesja.
Mówi pan, że wielu żydowskich żołnierzy ukrywało swoje pochodzenie. Było to chyba jednak bardzo trudne, większość była obrzezana.
Weterani, z którymi rozmawiałem, twierdzili, że nie stanowiło to większego problemu. Na ogół na komisjach wojskowych, a później w koszarach mówili, że usunęli sobie napletki z powodów higienicznych. Jeden z żołnierzy, Helmuth Kopp, opowiedział mi, że zapytany o brak napletka powiedział, iż jako dziecko miał zakażenie związane ze zbyt wąskim napletkiem. I lekarz mu go usunął. Inny weteran, gdy zapytałem go o tę intymną sprawę, odrzekł: „Na froncie wschodnim mieliśmy ważniejsze rzeczy do roboty, niż gapić się na swoje członki”.
Co żydowscy żołnierze Wehrmachtu wiedzieli o Holokauście?
To był kolejny pogląd, który musiałem zweryfikować podczas moich badań. Gdy je zaczynałem, byłem przekonany, że wszyscy Niemcy dokładnie wiedzieli, co się działo w obozach zagłady. Okazało się jednak, że tak nie było. Udało mi się dotrzeć do około 100 weteranów. Każdy z nich stracił w Holokauście średnio po siedmiu–ośmiu krewnych. A mimo to nie mieli pojęcia, co się działo. Proszę pamiętać, że nawet Żydzi, którzy stali w kolejce do komór gazowych w Auschwitz-Birkenau, nie wiedzieli, co ich czeka. A więc co dopiero zwykli żołnierze służący gdzieś na froncie wschodnim.
Na froncie wschodnim mogli jednak zobaczyć działania Einsatzgruppen. Musiały do nich dochodzić jakieś pogłoski.
Zgoda, na froncie wschodnim widzieli masowe rozstrzeliwania. Większość tych żołnierzy uważała jednak, że to straszne, ale mimo wszystko jednostkowe przypadki zbrodni wojennych. Nie mieściło im się w głowie, że gdy oni walczą na froncie, ich własne państwo eksterminuje miliony ludzi w fabrykach śmierci. Coś takiego było po prostu niewyobrażalne. Młodzi żydowscy chłopcy na froncie sami starali się przeżyć. Robili wszystko, aby nie zginąć od pocisków wroga, nie zamarznąć, nie umrzeć z głodu. Gdy mieli trochę spokoju, uganiali się zaś za dziewczętami. Informacje o obozach zagłady do nich nie docierały.
Część weteranów występujących w pańskiej książce mówi jednak, że „tylko w wojsku mogli czuć się bezpiecznie”. Inni uważali, że ich ofiarna służba w armii ochroni ich rodziny.
Zgoda. Jednak im chodziło o ochronę przed rozmaitymi dotkliwymi antysemickimi prześladowaniami i szykanami, a nie o fizyczną eksterminację. Wiedzieli, że członkowie ich rodzin są pomijani przy rozdzielaniu żywności, upokarzani, muszą nosić gwiazdę Dawida, wreszcie są deportowani do obozów pracy. Bali się o nich. Powtarzam – o fabrykach śmierci jednak nie wiedzieli. Dotarło to do nich dopiero po wojnie. Podczas rozmów z weteranami często słyszałem to samo: „Gdybym tylko wiedział, ukryłbym matkę”, „Gdybym tylko wiedział, wysłałbym siostrę do Szwajcarii”, „Gdybym tylko mógł cofnąć czas, ocaliłbym babcię”… To były tragiczne rozmowy i nie ma powodu, żeby tym ludziom nie wierzyć.
Większość żydowskich żołnierzy Hitlera służyła w Wehrmachcie. Trafiali jednak również do SS czy jednostek policyjnych. Czy zdarzało się, że brali udział w zbrodniach przeciwko innym Żydom?
Tak, niestety tak się zdarzało. Był to jednak całkowity margines. Na ponad 2 tysiące zbadanych przeze mnie przypadków około dwudziestu żołnierzy żydowskiego pochodzenia było zaangażowanych w Holokaust. Na ogół działali na najniższych szczeblach, choć był również feldmarszałek Erhard Milch, który po wojnie został skazany w Norymberdze za zbrodnie wojenne. Otóż był on pół-Żydem i fanatycznym narodowym socjalistą. Wiedział o eksterminacji Żydów, popierał ją. Był to straszny człowiek. W każdej społeczności znajdą się jednak jednostki zdemoralizowane, socjopaci i sadyści.
Mówi pan, że spotkał wielu żydowskich weteranów Wehrmachtu. Jak dzisiaj traktują swoją służbę?
Mają mieszane uczucia. Oczywiście nie są zachwyceni tym, że służyli w armii, na której czele stał Hitler. Nie są zachwyceni, że orzeł na ich piersiach trzymał w szponach swastykę. Do dziś jednak podkreślają, że nie bili się dla Führera, tylko dla ojczyzny. Czyli że robili to samo, co ich żydowscy dziadkowie i ojcowie. Szczególnie służbę na froncie wschodnim uważają do dziś za coś szczytnego, bili się tam bowiem z bolszewikami. Weterani nie widzą więc w tej służbie niczego zdrożnego. Co innego ich dzieci, którym trudno zrozumieć mentalność tamtych czasów. Raz jeden z żydowskich weteranów wziął mnie do knajpy na spotkanie ze swoimi kolegami z wojska. Siedział wśród tych Niemców, pił piwo i snuł z nimi nostalgiczne frontowe opowieści.
A jak traktują ich służbę inni Żydzi?
Różnie. Gdy po raz pierwszy – w wywiadzie prasowym dla „The Daily Telegraph” – poinformowałem o swoich badaniach, podniósł się wielki krzyk. O mojej pracy, ale przede wszystkim o tych żołnierzach powiedziano wiele złego. Nazywano ich „nazistami” i zbrodniarzami. Gdy jednak książka pojawiła się na rynku i ludzie mogli się z nią zapoznać, nastroje się uspokoiły. Od tego czasu dałem kilkaset wykładów w rozmaitych żydowskich instytucjach. Większość zebranych okazywała żydowskim żołnierzom Wehrmachtu wiele zrozumienia. Nie potępiali ich, starali się zrozumieć ich dramatyczne położenie.
Czy to prawda, że wielu z tych żołnierzy po wojnie wyjechało do Izraela?
Tak. I wyjechali tam, aby walczyć w wojnie o niepodległość państwa żydowskiego, która toczyła się w roku 1948. Doświadczenie zdobyte w Wehrmachcie na froncie wschodnim wykorzystali do walki z Arabami. Jeszcze osiem lat temu w Izraelu żyło 150 osób pobierających emerytury Wehrmachtu za służbę podczas II wojny światowej. Można więc tylko sobie wyobrazić, ilu takich ludzi musiało być w latach czterdziestych. Nie jest tajemnicą, że na odbywające się regularnie w Niemczech zjazdy weteranów z poszczególnych jednostek Wehrmachtu przyjeżdża sporo uczestników z Izraela.
BRYAN MARK RIGG (rocznik 1971) jest amerykańskim historykiem. Napisał głośne książki Żydowscy żołnierze Hitlera i Losy żydowskich żołnierzy Hitlera. Odkrywszy, że ma pochodzenie żydowskie, przeszedł na judaizm. Ochotniczo służył w armii Izraela, później zaś był oficerem amerykańskiej piechoty morskiej.
Źródło: „Historia Do Rzeczy”, 8/2013
5
Obłęd ’43, czyli powstanie w getcie
Rozmowa