Odwet. Vincent V. Severski

Odwet - Vincent V. Severski


Скачать книгу
bo drugi raz chybabym tego nie przeżył – pomyślał ze smutkiem.

      Wjechał na teren ambasady. Chwycił laptop Roberta i wyskoczył z samochodu, nie zamykając nawet drzwi. Pobiegł do tylnego wejścia, gdzie były schody na pierwsze piętro, wprost do pokoju rezydentury.

      Nie bez trudu otworzył swoją szafę pancerną. Drżały mu ręce i nie mógł ustawić szyfru, a im dłużej to trwało, tym bardziej się denerwował. Po kilku próbach w końcu mu się udało i ze złością szarpnął ciężkie pancerne drzwi.

      Najpierw schował do szafy laptop, potem wyciągnął z kieszeni telefon i położył obok. Dopiero teraz wziął kasetkę z pieniędzmi. Wyjął z niej spięty banderolą pakiet dziesięciu tysięcy euro w nowych setkach. Szybko odliczył cztery tysiące, które odłożył z powrotem do kasetki, a pozostałe sześć ściągnął gumką i wsunął do kieszeni.

      Kiedy wrócił, zobaczył, że Robert leży już zakryty na noszach. Dał znać inspektorowi, by wszedł za nim do sypialni.

      – Tu jest sześć tysięcy. – Wręczył mu pieniądze.

      Gasimow schował je bez liczenia.

      – To akt zgonu, a to kopia protokołu, który będzie do podpisania na posterunku. – Przekazał Majewskiemu zgięte na pół kartki A4. – Do pani Kunickiej zadzwoni ktoś z policji i podjedzie po podpis.

      – To sprawa załatwiona?

      – Załatwiona. – Gasimow pokiwał głową i uśmiechnął się szyderczo, unosząc lewy wąs. – Swoją drogą to bardzo ciekawe, że zapłacił pan całkiem miłą sumkę za akt zgonu zawałowca. Nie obchodzi mnie, co tu się stało, chociaż za stary ze mnie policjant, żebym się tego nie domyślił.

      – Nic się nie stało – odparł zdecydowanie Majewski. – Zależało mi, by uniknąć komplikacji i sekcji zwłok przyjaciela. Pani Ewa tego nie chciała, to dla niej ważne ze względów religijnych. Rozumie pan?

      – W gruncie rzeczy mam w dupie… gdzie jest telefon denata… – wymruczał Gasimow – i co w nim było, że musiał zaginąć. Jednak na wszelki wypadek, gdyby się okazało, że są jakieś komplikacje, wolałem się zabezpieczyć. – Inspektor wyjął swój telefon i pokazał go gestem niepozostawiającym wątpliwości, że wszystko nagrywał, po czym pyknął ustami i ruszył w kierunku drzwi.

      – Fuck, fuck, kurwa… – powiedział po cichu Majewski, kiedy Gasimow wyszedł, i pomyślał, że jest zupełnie upierdolony.

      Kurwa, jakiś wąsaty azerski policjant z posterunku na zadupiu świata zrobił bez mydła oficera polskiego wywiadu! Wiadomo, że to nie żadne zabezpieczenie, tylko zapowiedź dalszego szantażu. Trzeba natychmiast pisać do Warszawy o odwołanie i wracać. Ja pierdolę! Więcej już nie zniosę.

      | 29 |

      Roman pospał tego ranka nieco dłużej. Obudził się jak zwykle o szóstej, ale że nie czuł się wypoczęty, postanowił jeszcze poleżeć. Przewrócił się na lewy bok i w końcu zasnął na kolejną godzinę.

      Do pracy przyszedł o dziewiątej. Nie pamiętał, kiedy aż tak bardzo się spóźnił, ale nie czuł z tego powodu żadnych skrupułów. Zew pracy nie zagrzmiał. Sam był zaskoczony swoją reakcją i potraktował ją jako kolejny sygnał, że powinien już odejść na emeryturę.

      Szedł chodnikiem wzdłuż budynku Agencji, gdy usłyszał za sobą kroki.

      – Dzień dobry, panie pułkowniku – odezwał się dziarski kobiecy głos.

      Leski zatrzymał się i odwrócił. Z parkingu samochodowego szła w jego stronę szybkim krokiem uśmiechnięta podpułkownik Edyta Polanowska.

      – Dzień dobry – odpowiedział i zdjął słomkowy kapelusik.

      – Piękna pogoda, prawda? – rzuciła, wyciągając do niego rękę. – Co dobrego, panie pułkowniku?

      – Wszystko w porządku, pani dyrektor – odparł, drepcząc obok wyższej o pół głowy Polanowskiej. – A u pani?

      – Też dobrze. Wybiera się pan na urlop?

      – Tak. W sobotę wyjeżdżam z przyjacielem jak co roku na dwa tygodnie w Bieszczady. Nad Solinę.

      – Wspaniale. Prognozy mówią, że taka pogoda jeszcze długo się utrzyma. – Polanowska uśmiechnęła się szczerze, bo od razu do niej dotarło, że to nie Leski robi audyt Olgierda.

      Czyli WBW i Stokrotka! – pomyślała z zadowoleniem. No to mamy wszystko pod kontrolą.

      Powtórzyła służbowy uśmiech i zdjęła okulary przeciwsłoneczne, bo weszli do gmachu. Odbiła identyfikator i system otworzył bramkę bezpieczeństwa. Polanowska przeszła pierwsza, po czym zatrzymała się, żeby zaczekać na Leskiego, który szukał w kieszeniach swojego identyfikatora, przekładając z ręki do ręki kapelusz i teczkę. Wygląda jak żałosny prestidigitator – pomyślała i zaraz do niej dotarło, jak bardzo złudne jest to wrażenie. Leski był jak wąż z sercem lwa.

      W końcu wszedł przez bramkę. Polanowska wciąż czekała i Roman zrozumiał, że chce z nim jeszcze porozmawiać, bo on szedł w prawo, a ona do windy w lewo.

      – Słyszał pan, co się stało w Algierze? – zapytała, wyraźnie zasmucona. – Al-Kaida… aż trudno uwierzyć… – Kręciła głową, a Roman patrzył, jak w uszach mienią jej się słonecznymi refleksami drobne brylantowe kolczyki.

      – Tak, wiem… czytałem. I co pani o tym sądzi?

      – Wie pan, to Algieria. Tam wciąż jest niebezpiecznie. Niby poradzili sobie z GIA, ale pojawiła się Al-Kaida Maghrebu, więc sam pan rozumie…

      – Prowadzimy tam jakieś poważniejsze działania? – zapytał trochę z grzeczności Roman.

      – Moje biuro nie, ale czy inne, tego nie wiem. Szef Hafner nad wszystkim czuwa. – Uśmiechnęła się sucho. – To teren Sokolnika. Niech pan z nim porozmawia, jeśli to pana interesuje. Zresztą był chyba zaprzyjaźniony z Zenonikiem.

      – Nie zajmuję się tym – odparł zgodnie z prawdą. – To sprawa dla WBW i prokuratury, a poza tym… wie pani, urlop… Bieszczady. – Uśmiechnął się szczerze i Polanowska to zauważyła.

      To był drugi dobry znak. Wolała nie mieć Leskiego za plecami. W żadnej sprawie.

      – To miłego dnia, panie pułkowniku – odpowiedziała z równie szczerym uśmiechem, odwróciła się i stukając obcasami po kamiennej posadzce, poszła do windy.

      Leski stał jeszcze chwilę w holu i mimowolnymi skinięciami głowy odpowiadał na „dzień dobry” rzucane mu przez wchodzących pracowników Agencji. Zastanawiał się, co skrywa to małe misterium, które przed chwilą odegrała przed nim piękna i elegancka kobieta. Bo że było ono na coś obliczone, nie miał najmniejszych wątpliwości. Królowa Śniegu była zimna i arogancka. Nie robiła nic z potrzeby serca, wszystko musiało mieć swój sens i cel. Roman nie znał jej zbyt dobrze, lecz wiedział, że ta rozmowa musiała być czymś umotywowana. Po przejściu przez bramkę Polanowska na niego czekała, chociaż celowo grał na zwłokę, udając roztargnienie. Chciał sprawdzić, jak zareaguje. Mogła przecież posłać mu jeden ze swoich uroczych uśmiechów i pojechać windą do biura, a jednak czekała. Jakby podejrzewała, że Leski wie o jej romansie z Rubeckim, i chciała wysondować, czy rzeczywiście tak jest. Dlaczego? Postanowił zapamiętać to zdarzenie.

      Kiedy już dotarł do swojego gabinetu, otworzył okno, wstawił wodę i wsypał do metalowego kubka cztery czubate łyżeczki herbaty ulung. Zawahał się przez moment, bo przypomniał sobie o obietnicy, jaką wczoraj złożył, i z powrotem


Скачать книгу