Kroniki Nicci. Terry Goodkind

Kroniki Nicci - Terry  Goodkind


Скачать книгу
siateczką cienkich jak włos pęknięć. Maxim chciał je zniszczyć.

      Stał się Lustrzaną Maską; dla rozrywki igrał z niepokojami wśród niewolników i przedstawicieli niższych warstw, podsycał ich wątpliwości i gniew. To była wspaniała zabawa, która go przez jakiś czas zajmowała. Poniewierani ludzie zawsze pragną wybawcy, bohatera i Maxim – odgrywając tajemniczą postać w szarej szacie kryjącą się za maską z luster – dał im to, za czym tęsknili.

      Początkowo była to gra i Maxima bawiło nabieranie biednych ludzi. Ale w miarę jak jego plan stawał się bardziej złożony, uświadomił sobie, że natknął się na sposób podważenia statusu szlachetnie urodzonych, członków dumy, aroganckich czarodziejów – zwłaszcza Thory. Całe miasto było suchą podpałką, a on skrzesał iskrę.

      Rebelia była dla niego czymś wspaniałym. Patrzył, jak niewolnicy wypuszczają bojowe zwierzęta, wojowników z areny i szaleją na ulicach. Maxim czuł erotyczny dreszcz, widząc, że jego plany się spełniają dzięki pomocy charyzmatycznej czarodziejki Nicci, szczerze wierzącej w cel.

      Maxim zwyciężył i Thora została obalona, lecz on sam uciekł z Ildakaru, nie chcąc się stać ofiarą rozpadu jego społeczności. Dolał oliwy do ognia, żeby mieć pewność, iż wielkie miasto upadnie, i odczynił jedyny w swoim rodzaju czar petryfikacji, który sam wymyślił, żeby niezliczeni żołnierze pradawnego wodza się obudzili. O, jakże chciałby siedzieć sobie i patrzeć na rozwój wydarzeń!

      Ale był sam, nieszczęśliwy i zbolały, na moczarach; co prawda sam się tak urządził. Siedząc na porośniętej mchem kłodzie przy trzaskającym ogniu, Maxim wykorzystał dar do osuszenia ubrania i oczyszczenia się, żeby się lepiej poczuć. Tak, miał moc pozwalającą kontrolować otoczenie. Nie dysponował wspaniałym łożem z jedwabną pościelą w wielkiej willi, ale przetrwa. Po prawdzie to już myślał o sobie jako o królu tego całego bagniska, dziedziny błota, owadów i łuskowatych stworów.

      Przynajmniej był królem i był to nowy początek.

      Wyrwał zieloną młodziutką wierzbę z obrzeża pagórka, sondował nią ospale płynącą wodę i natrafił na dużą żerującą przy dnie rybę. Uwolnił dar i zatrzymał jej malutkie serce. Chwilę później ryba wypłynęła brzuchem do góry, w zasięgu jego ręki. Maxim wyciągnął ją z wody, wypatroszył i nadział na wierzbową gałązkę, żeby upiec nad ogniem na kolację.

      Siedział i nasłuchiwał niepokojących – a mimo to jakoś poprawiających nastrój – odgłosów nocnych stworzeń. Słyszał głośny plusk i trzask gałęzi, ale wiedział, że duże drapieżniki nie będą go niepokoić – a jeśli to zrobią, to pożałują.

      Patrzył, jak rybia skóra ciemnieje, łuszczy się i odpada, odsłaniając przylegające do ości białe mięso. Roje brzęczących owadów wysysających krew krążyły wokół jego głowy – zwabił je nie aromat pieczonej ryby, ale on. Drgnął, kiedy komar ukłuł go w szyję. Z irytacją przywołał i rzucił urok petryfikacyjny – wszystkie latające owady zamieniły się w kamyczki i spadły na ziemię. Teraz będzie mógł w spokoju zjeść posiłek; ale wkrótce zaczną go nękać nowe chmary paskudztw.

      Jadł delikatne mięso i błądził myślami. Znowu uznał, że życie z Thorą było gorsze od tego.

      Nagle z mrocznego gąszczu wyłonił się demon! Adessa, przywódczyni morazeth! Zobaczył w jej oczach żądzę mordu.

      Miała gibkie ciało i zaciętą minę, trzymała w obu dłoniach broń: krótki miecz i sztylet. Obnażona skóra lśniła w pomarańczowym blasku ognia, pokryta nie tylko wypalonymi runami, ale i zadrapaniami, siniakami oraz opuchniętymi śladami po ukąszeniach owadów.

      Jej przybycie było tak niespodziewane, że Maxim aż się zachłysnął oddechem.

      – Wysłano mnie, żebym cię zabiła. – Cięła mieczem, usuwając z drogi gałęzie i krzaki, żeby mogła się na niego rzucić.

      Maxim odsunął się od ogniska.

      – Co ty wyprawiasz? Zakazuję! Jestem twoim wodzem-czarodziejem!

      Zaatakowała bez słowa. Inny wojownik wydałby mrożący krew w żyłach wrzask, ale Adessa była milczącą machiną do zabijania.

      Maxim zareagował instynktownie – uwolnił dar, posyłając ku niej kulę ognia. Ale runy ochronne sprawiły, że płomienie spłynęły po Adessie, nie czyniąc jej szkody. Zamachnęła się na niego mieczem. Zeskoczył z kłody i miecz z łupnięciem uderzył w porośnięte mchem drewno.

      Morazeth potknęła się na kawałku darni w błocku, a Maxim użył daru i ognisko buchnęło płomieniami. Nie spaliły chronionej runami wojowniczki, ale Adessa cofnęła się od nagłego rozbłysku i żaru, a on zyskał szansę ucieczki.

      Popędził przez wzgórek i wbiegł do błotnistej wody. Adessa pognała przez płomienie, jej bezlitosne oczy zalśniły od ognia.

      – Thora rozkazała, żebym cię zabiła i przyniosła jej twoją głowę. Nie zawiodę.

      Maxim wiele razy obserwował, jak Adessa walczy, i widział, jak pokonała Nicci po tym, jak czarodziejka rzuciła Thorze wyzwanie; widział też, jak szkoliła wojowniczki i zabijała na arenie różne monstra. Najwyraźniej sprawiało jej to przyjemność. On nigdy nie mógłby z nią walczyć w ten sposób. Nie przeżyłby.

      Zaatakował porywem wichru, spróbował ją odepchnąć, ale runy na skórze ją ochroniły. Wykorzystał więc wiatr do łamania gałęzi i ciskania nimi w Adessę niczym pałkami. Odtrącała je i szła na niego, jakby był yaxenem w zagrodzie. Maxim przebył wodny kanał, brnąc w miękkim mule po kolana. Adessa bez większych problemów go goniła.

      Iskrą magii zagotował wodę za sobą. Uniosła się para, oślepiając Adessę. Maxim, uciekając, żeby ratować życie, nie mógł się koncentrować na używaniu daru. Był wodzem-czarodziejem! Mógł dawać jej odpór, mógł ją opóźniać, ale wiedział, że Adessa jest niestrudzona. No i jest morazeth. Nie wiedział, co zrobić, gdzie się ukryć.

      W końcu to bagno go uratowało. Kiedy tak brnął przez błotnistą wodę, roztrącając i wyrywając krzaki i pnącza, żeby ciskać nimi w morazeth, ta wciąż go ścigała, nie zwracając uwagi na inne zagrożenia.

      W trzcinach czaiły się dwa duże bagienne smoki, gotowe rzucić się na niczego niepodejrzewającego warchlaka albo jelenia. Okryte pancerzem jaszczury popędziły ku morazeth; ich szczęki mogłyby przegryźć pień drzewa.

      Maxim skoczył na kolejny pagórek i przesadził powalone drzewo, Adessa zaś odwróciła się ku bagiennym smokom. Cięła mieczem i ostrze skrzesało iskry na ich szarozielonej skórze. Pierwszy smok kłapnął na nią paszczą i cofnęła się. Drugi się podkradł i skoczył do jej nogi, ale Adessa odskoczyła z gniewnym warknięciem. Skupiła się na walce z dwoma olbrzymimi jaszczurami.

      Maxim ledwo rzucił tam okiem, czmychając w noc. Nie spodziewał się, że bagienne smoki ją zabiją, Adessa była zbyt sprawną wojowniczką, ale zajmą ją na tyle długo, żeby zdążył uciec.

      Skoro wiedział, że morazeth go ściga, już nigdy nie straci czujności.

      ROZDZIAŁ 18

      Chociaż miasto i ludzie ją zdradzili, Thora wciąż wierzyła, że Ildakar należy do niej. Jego bogactwa, legenda, duch i społeczność trwały tylko dzięki niej. Stawała w wieży koronnej i patrzyła na panoramę budynków, poziomy miasta wznoszące się od zewnętrznych murów do szczytu płaskowyżu. Władała tym, chroniła.

      A jednak Ildakar obrócił się przeciwko niej. Nie docenili tego, co dla nich zrobiła jako władczyni, ile jej byli dłużni za samo swoje istnienie. Gdyby Utros i jego armia splądrowali teraz Ildakar, bo ludzie nie mają tu silnego wodza, może wtedy by zrozumieli. Miała nadzieję, że uświadomią sobie swój błąd, zanim będzie za późno.

      Kamienne


Скачать книгу