Niegrzeczne. Jacek Hołub
ręce.
– To co mam robić?
– Nic. Trzeba to przeczekać. Dziewczynka prędzej z tego wyjdzie, jak pani nie będzie jej dotykać ani z nią rozmawiać.
– Ale przecież ona wie, co robi. Rano wie o wszystkim, co się działo w nocy.
– Wie od pani, bo to pani jej o tym opowiada. Sama tego nie pamięta, w tym stanie jest nieświadoma – przekonywała mnie lekarka.
Dowiedziałam się tego po dwóch latach od pierwszego ataku. Dopiero wtedy do mnie dotarło. Marta nie robiła mi na złość. Nie miała wpływu na to, co robi w nocy. A ja się na nią wściekałam. Mówiłam: „Nie możesz tak robić, jesteś niegrzeczna”. Groziłam, że dostanie karę.
Ta kobieta uratowała mi życie. Naprawdę, czułam się tak bezsilna i byłam w takiej rozpaczy, że myślałam o samobójstwie. Po półtora roku nocnych akcji chciałam się rzucić z okna.
Zapisała dla Marty tabletki. Ostrzegła, że jeżeli od razu nie wprowadzę farmakoterapii i córka wejdzie bez leków w okres dojrzewania, to nie dam sobie z nią rady. Powiedziała, że po tabletkach Marta może mieć ataki raz–dwa razy w miesiącu, ale będą coraz słabsze. Silniejsze mogą się zdarzyć w czasie pełni, tak mają ludzie z lunatyzmem.
Miałam jej podawać rano i wieczorem depakine. Po pierwszej tabletce Marta przespała spokojnie całą noc. Od razu.
Marta mieszka jeden dzień u mnie, jeden u ojca. Przyzwyczaiła się, dla niej to normalne. Piotr ma dwie dorosłe córki, jest wdowcem – jego żona zmarła kilkanaście lat temu, gdy były jeszcze małe. Był moim sąsiadem z góry, ale nigdy nie zamieszkaliśmy razem. Z czasem tak się zżyliśmy, że jego dziewczynki mówiły do mnie „mamo”. Nasz związek przetrwał ponad dziesięć lat. Nie wyszło, ale rozstaliśmy się w zgodzie. Jakiś czas temu ojciec Marty wyprowadził się z naszego bloku, mieszka teraz na innym osiedlu.
Cieszę się, że Marta ma takiego ojca. Piotr bardzo ją kocha, jest troskliwy i odpowiedzialny. Wiem, że wielu ojców na wieść o tym, że dziecko jest chore, wycofuje się z relacji i znika. On jest inny. Zawsze mogę na niego liczyć. Zawiezie ją do lekarza, zaprowadzi do szkoły. Gdy idę do pracy, przyjeżdża do nas o piątej rano, ja wychodzę, a on z nią zostaje, odprowadza do szkoły i odbiera po lekcjach.
Na początku, gdy Marta miała ataki, byliśmy jeszcze razem. Czasami spał z nią u nas, czasem brał ją do siebie. Widział, co się z nią dzieje, ale przez długi czas nie uznawał faktu, że nasza córka nie jest zwyczajnym dzieckiem. Uważał, że jest niegrzeczna. Twierdził, że wszystko jej minie. Chyba do dzisiaj nie przyjmuje do wiadomości, że Marta ma autyzm. Gdy zaczęłam jeździć z nią po lekarzach i szukać pomocy, wręcz mnie zniechęcał. „Ale po co? Przecież jej przejdzie…” Mówił, że wydziwiam.
Podczas jednej z wizyt po diagnozie porozmawiała z nim psychiatra. Wytłumaczyła mu, że Marta ma autyzm, że on musi to przyjąć i traktować ją jak dziecko z zaburzeniami, bo z tego się nie wyrasta. Coś jednak musiało do niego dotrzeć. Gdy któregoś dnia Marta zaczęła szaleć, jej przyrodnia siostra się wkurzyła i podniosła na nią głos, że jest niegrzeczna i żeby się uspokoiła. „Nie krzycz tak na nią, ona jest chora!” – przeciął to Piotrek. Dzieci były w szoku.
W szpitalu na neurologii przyszedł do nas zakonnik. Starszy, franciszkanin. Opowiedziałam mu o Marcie, rozmawialiśmy o różnych rzeczach. Lekarz, który to widział, powiedział mi, żebym poprosiła księdza o modlitwę za oddział, bo niedawno go otworzyli. Wychodził z sali i jakby mimochodem zapytał:
– A wie pani, kto to jest?
– No ksiądz, nie?
– Tak, ale to egzorcysta.
Na początku, kiedy Marta miała nocne ataki, zastanawiałam się, czy nie wezwać do niej egzorcysty. Bo zauważyłam różne dziwne sytuacje. Marta nie lubiła chodzić do kościoła. Gdy wchodziłyśmy na mszę, od razu zaczynała ryczeć, rozbierała się, kładła się na ziemię. Moja mama mówiła, że to normalne, dzieci tak się zachowują w kościele, bo im się nudzi, a Marta jest niecierpliwa, ale dla mnie to było niepokojące. Kiedyś w przedszkolu robili jajka wielkanocne. Wystawili je w kościele. Poszłyśmy zobaczyć. Nie było ludzi. Ledwo żeśmy weszły, od razu zaczęła tupać nogami i powtarzać głośno: „Mamo, chodź stąd, mamo, chodź stąd. Mamo, ja nie chcę tu być”.
Marta chodzi na religię, lubi księdza, śpiewa dużo chrześcijańskich piosenek, kiedyś opowiadała nawet różne dziwne historie, że Jezus do niej przyszedł… Ale stwierdziła, że do pierwszej komunii nie pójdzie.
– Dlaczego? – zapytałam.
– Bo nie będę się spowiadała księdzu.
– Twoja kuzynka była przyjęta, zobacz, jaką miała ładną sukienkę – próbowałam ją zachęcić.
Bo co miałam jej powiedzieć? Nie będę jej zmuszać. Jak ma odstawić w kościele nie wiadomo co, to lepiej, żeby nie szła. Jeśli o mnie chodzi, to wierzę w Boga, ale te wszystkie rytuały to nie moja bajka.
Po tym jak usłyszałam, że ksiądz w szpitalu to egzorcysta, i zaczęłam mu o tym wszystkim opowiadać, powiedział, żebym przyjechała do niego z córką. Tylko że najpierw kazał mi zrobić rachunek sumienia. Bo, jak tłumaczył, jakiś demon mógł przejść ze mnie na Martę. I tam w tym rachunku sumienia – przysłał mi go mailem w kilku punktach – były pytania w rodzaju: czy słuchałam kiedyś muzyki metalowej, czy czytałam pismo „Wróżka”. Takie pierdoły! Jak to zobaczyłam, chwyciłam się za głowę. Stwierdziłam: „Kurczę, daj sobie z tym spokój”.
Niedawno znajomy rozmawiał z innym egzorcystą na temat Marty i ksiądz mu powiedział, że po pierwsze, dzieci się w ogóle nie poddaje egzorcyzmom, a po drugie, jeśli Marta jest chora – to tym bardziej.
Posłałam ją do normalnego przedszkola, dla zdrowych dzieci. Miała cztery latka. Płakała, że nie chce, że się boi, ale znajomi mi mówili, że wszystkie dzieci tak mają. „Powinna chodzić do przedszkola, żeby miała kontakt z rówieśnikami”.
Przedszkolanki się na nią nie skarżyły, była w miarę grzeczna, potrafiła się dostosować. Ale po powrocie od progu włączał jej się agresor. Teraz już wiem, że dusiła tam wszystko w sobie, a w domu jej puszczało i wyładowywała emocje na nas. Krzyczała, wyzywała mnie i tatę, biła nas. Nie wiedziałam, o co chodzi. Myślałam sobie: „Kurczę, jak opowiem o tym lekarzowi, to mi nie uwierzy, bo w przedszkolu to normalne, grzeczne dziecko”. Latałam z nią do psychologów i psychiatrów, wszyscy się dziwili. Żaden nie potrafił mi powiedzieć, co się dzieje.
Gdy miała pięć lat, stała się jeszcze bardziej agresywna. I fantazjowała. Opowiadała mi różne niestworzone rzeczy. Z czasem się przekonałam, że to nieprawda, wszystko wymyślała.
– Masz w przedszkolu koleżanki? Bawisz się z dziećmi? – pytałam.
– Tak, bawię się z dziewczynkami w sklep, bawimy się lalkami.
Mniej więcej po roku psycholożka w przedszkolu powiedziała mi, że muszę ją zbadać, bo coś jest z nią nie tak. Zauważyła, że kręci się wokół własnej osi, trzepocze rękami, gdy się emocjonuje, klaszcze w dłonie.
Zaprosiła nas do gabinetu. Dała Marcie do opisania różne obrazki i puzzle. W pewnym momencie Marta podeszła do drzwi, chwyciła za klucz i zaczęła nim kręcić w zamku. Patrzymy, a ona otworzyła i zamknęła, otworzyła i zamknęła. Psycholożka popatrzyła na mnie i zapytała:
– Czemu ona tak robi?
– W domu ciągle tak robi.
– Bawi się tak?
– No. Ja już się boję iść z nią do sklepu, bo jak zobaczy drzwi, to będzie je w kółko otwierać i zamykać, wchodzić i wychodzić.
– Czym jeszcze się bawi?
– Autami,