Rynek i ratusz. Niall Ferguson
do wygasania. Ale tenże współczynnik zależy w takiej samej mierze od naturalnej zaraźliwości samej choroby, jak od struktury sieciowej populacji, której ona dotyka[8]. Struktura sieciowa może również wpływać na prędkość i precyzyjność zdiagnozowania danej choroby[9].
W czasach prehistorycznych Homo sapiens wyewoluował jako zdolna do współpracy małpa człekokształtna, dysponująca unikatową zdolnością do tworzenia sieci – czy to w celu komunikowania się, czy wspólnego działania – która odróżniała nas od innych przedstawicieli świata zwierząt. Jak to ujął biolog ewolucyjny Joseph Henrich, nie jesteśmy bynajmniej szympansami, które rozwinęły większe mózgi i utraciły część owłosienia, ponieważ tajemnica sukcesu naszego gatunku „polega (…) na wykorzystaniu k o l e k t y w n y c h m ó z g ó w wspólnot, do których należymy”[10]. W odróżnieniu od szympansów rozwijamy się społecznie, poprzez naukę i dzielenie się doświadczeniami. Według antropologa ewolucyjnego Robina Dunbara ewolucja naszych większych niźli małpie mózgów, dysponujących bardziej rozwiniętą warstwą kory nowej, umożliwiła nam funkcjonowanie w stosunkowo dużych grupach społecznych składających się z około stu pięćdziesięciu jednostek (dla porównania, u szympansów jest ich około pięćdziesięciu)[11]. Tak na dobrą sprawę nasz gatunek powinien się raczej nazywać Homo dictyous („człowiek sieciowy”), ponieważ – by zacytować socjologów Nicholasa Christakisa i Jamesa Fowlera – „nasze mózgi wydają się stworzone do budowania sieci społecznych”[12]. Etnograf Edwin Hutchins ukuł na tę umiejętność określenie „poznanie rozproszone”. Nasi dawni przodkowie żyli w „grupach zbieracko-łowieckich zmuszonych do współpracy”, jako że każdy członek takiej grupy musiał polegać na innych w kwestii pożywienia, schronienia czy ogrzania się[13]. Jest całkiem możliwe, że rozwój języka mówionego, a także kojarzone z nim usprawnienia w strukturze i możliwościach naszego mózgu stanowiły część tego samego procesu i wyewoluowały z powszechnych u małp czynności, takich jak iskanie[14]. Podobnie można postrzegać wykształcenie się praktyk takich jak sztuka, taniec czy rytuały[15]. Jak zatem twierdzą historycy William H. McNeill i J.R. McNeill, pierwsza „ogólnoświatowa sieć” pojawiła się w zasadzie już jakieś dwanaście tysięcy lat temu. Człowiek, dysponujący niezrównaną siecią nerwową, urodził się po to, by t w o r z y ć sieci i w nich żyć.
A zatem sieci społeczne to struktury w zupełności naturalne dla ludzi, poczynając od sposobu, w jaki postrzegamy samą wiedzę oraz od rozmaitych form jej odtwarzania i przekazywania, aż po dobrze nam wszystkim znane drzewa genealogiczne, których częścią z konieczności wszyscy jesteśmy, nawet jeśli tylko nielicznych z nas pasjonuje zamierzchła historia swoich rodzin. Jako sieci można postrzegać układy osadnictwa, migracji czy krzyżowania się ras, zgodnie z którymi nasz gatunek rozprzestrzenił się po powierzchni całego świata, a także całe mnóstwo ludzkich zachowań, od sekt i kultów po mody i trendy, jakie dość regularnie tworzymy, nie zawsze z głową i odpowiedzialnie. Jak zobaczymy, sieci społeczne mogą mieć bardzo różne formy i rozmiary, od zamkniętych i tajnych stowarzyszeń po szerokie ruchy otwarte na każdego. Niektóre mają charakter spontaniczny i samoorganizujący, inne są bardziej systematyczne i ustrukturyzowane. Jedyna zmiana, jak zaszła pod tym względem wraz z upływem czasu – a zapoczątkowało ją wynalezienie języka pisanego – polega na tym, że nowe technologie w znacznym stopniu ułatwiły nam realizację wrodzonej, pradawnej chęci do tworzenia sieci.
A jednak istnieje tu pewien zagadkowy paradoks. Przez większość spisanych dziejów, zarówno pod względem skali, jak i możliwości, sieci zdominowane były całkowicie przez hierarchie. Mężczyźni i kobiety organizowali się w większości w struktury hierarchiczne, w których władza skupiona była na samym szczycie, w rękach wodza, pana, króla czy cesarza. W porównaniu do tych struktur sieć, którą otaczała się jednostka, miała bardzo niewielki zasięg. Przeciętny chłop – a to określenie z grubsza obejmuje większość ludzi przez większą część naszej spisanej historii – tkwił w malutkiej komórce społecznej zwanej rodziną, która z kolei stanowiła część nieco większego skupiska zwanego wioską, i nie miał praktycznie żadnych innych powiązań ze światem zewnętrznym. W taki właśnie sposób większość ludzi przeżywała swoje życie jeszcze zaledwie sto lat temu. Nawet dziś mieszkańcy indyjskich wsi mają ze sobą w najlepszym razie jedynie luźne związki, tworząc coś w rodzaju „pozszywanej z kawałków kołdry (…), której każdy kawałek ma taką wielkość, by umożliwić współpracę wszystkim zasiedlającym go mieszkańcom”[16]. W tego rodzaju izolowanych społecznościach kluczową rolę odgrywają jednostki „rozprzestrzeniające informacje”, powszechnie znane jako plotkarze[17]. Owe tradycyjne, działające na niewielką skalę sieci potrafiły być tak opresyjne, że niektóre jednostki świadomie wybierały ucieczkę i całkowitą od owych sieci izolację. W swoim wierszu Naebody (Nikt) osiemnastowieczny poeta szkocki Robert Burns daje upust takiemu właśnie pragnieniu samotności i zerwania z życiem w zamkniętej społeczności:
Już swoją własną żonę mam
I nie podzielę się nią z nikim
Nikt nie przyprawi rogów mi
I ja nie przyprawię ich nikomu
Mam do wydania ładny grosz
I nie zawdzięczam go nikomu
Nikomu nie pożyczam nic
I od nikogo nic nie biorę
Jak pana nie ma we mnie nikt
Tak i niczyim nie będę sługą
Noszę przy sobie dobry miecz
I pobić nie dam się nikomu
Będę wesoły i wolny tak
Smucić nie będę się o nikogo
Nikt przecież o mnie nie chce dbać
Więc ja też nie dbam o nikogo[9*].
Postać wyalienowanego samotnika nie jest też obca zachodniej kinematografii, by wspomnieć choćby bohaterów takich filmów jak Jeździec znikąd czy Mściciel. Również w filmie Śmiertelnie proste (1984) braci Coen narrator żyje w świecie niepohamowanego, brutalnego indywidualizmu. „No dalej, poskarż się – mówi – zwierz się ze swoich problemów sąsiadowi, poproś go o pomoc, a zobaczysz, co będzie. W Rosji mają teraz wszystko tak zorganizowane, że każdy trzyma z innymi – przynajmniej w teorii. Ale ja wiem tylko, jak jest w Teksasie. A tutaj (…) jesteś zdany na samego siebie”[18].
Tego rodzaju wybujały indywidualizm jest wszakże wyjątkiem od reguły. Jak to doskonale ujął John Donne w swoich Medytacjach (Devotions upon Emergent Occasions):
„Nie ma człowieka, który byłby wyspą, z siebie samego ulepiony: każdy stanowi fragment kontynentu, cząstkę stałego lądu. Jeśli więc morze zmyje bryłkę ziemi, o tyle samo mniejsza będzie Europa, jak gdyby fale uniosły przylądek lub dom przyjaciół Twoich lub Twój własny. Gdy jakiś człowiek umiera, i ja staję się mniejszy, gdyż jestem wpleciony w ludzkość: a przeto nigdy nie wypytuj, komu bije dzwon – bije on tobie”.
Człowiek jest w rzeczy samej zwierzęciem społecznym, a mizantropi to nie tylko ci, którzy unikają innych, ale także ci, których to inni unikają. Tym większą zagadką pozostaje, dlaczego i w jaki sposób, mimo tak naturalnych skłonności do tworzenia sieci, byliśmy przez tak długi czas pod jarzmem wertykalnie ustrukturyzowanych i sztywno zinstytucjonalizowanych hierarchii.
3. Model statystyczny (Google n-gram) obrazujący częstotliwość pojawiania się słów „sieć” (network) i „hierarchia” (hierarchy) w publikacjach anglojęzycznych w latach 1800–2000.
Samo słowo „hierarchia” pochodzi od starogreckiego ἱεραρχία oznaczającego dosłownie „rządy wysokiego kapłana”