Życie i los. Василий Гроссман
samochodowym. Sam Komitet zostaje rozwiązany 20 listopada tegoż roku, pod koniec grudnia KGB aresztowało pierwszych działaczy Komitetu, a po nich – kolejnych. Po długotrwałych bestialskich torturach, latem 1952 roku, postawiono przed sądem kilkanaście osób i skazano je na śmierć (poza jedną kobietą, prof. Liną Sztern). Wśród straconych było kilku najwybitniejszych poetów piszących w języku jidysz. Przez cały okres kampanii likwiduje się żydowskie ośrodki kultury, teatry, wydawnictwa, aresztuje się lub pozbawia pracy ludzi „niewłaściwego” pochodzenia.
Bez uwzględnienia tego wszystkiego nie sposób zrozumieć sytuacji, w jakiej powstawało wielkie dzieło Grossmana, którego centralnym punktem czasowym jest bitwa o Stalingrad.
* * *
Chociaż powieść Za słuszną sprawę wyszła po polsku w 1957 roku, z ogólnodostępnych leksykonów i podręczników nie można się o niej dowiedzieć wiele, poza tym, że stanowi dylogię z Życiem i losem, i po opublikowaniu została poddana ostrej krytyce. To ostatnie niczego oczywiście nie dowodzi – spod krytyki nie był wyjęty nikt; nawet Aleksandr Fadiejew, naczelny urzędnik literacki, musiał swoją Młodą gwardię czym prędzej przerabiać, kiedy zarzucono mu, że „nie uwypuklił dostatecznie kierowniczej roli partii”. Można by więc odnieść wrażenie, że utwór nie wykracza poza granice wyznaczone przez czas, w którym powstał, że jest jedną z wielu rzeczy traktujących o wojnie. Taki sąd byłby jednak krzywdzący. W zestawieniu z drugą częścią pierwsza oczywiście blednie; gdybyśmy jednak zajrzeli tam świeżo po lekturze Życia i losu, dostrzeglibyśmy bez trudu główne zalety pisarstwa Grossmana. W pełnej zaś wersji Stalingradu – bo tak pierwotnie miało być zatytułowane dzieło – znalazły się wyraźne aluzje do represji lat trzydziestych. Ale i ocenzurowana powieść robi wrażenie. Pomijając „dostawy obowiązkowe”, stwierdzenia, które w owych czasach po prostu musiały do książki trafić, różniła się ona od innych, czytelnikom zaś spodobało się akurat to, co zirytowało ortodoksyjnych krytyków. Ci żądali realizmu socjalistycznego, a dostali realizm.
Cel był jasny, tołstojowski: pokazać dzieje jednej rodziny na tle wojny. Ale już wybór inteligenckiej rodziny Szaposznikowów nie zgadzał się z konwenansami dyktatury proletariatu, chociaż wytłumaczyć go można bardzo łatwo. Grossman od początku pisał właściwie wyłącznie o sprawach, które dobrze znał. Akcja pierwszego wybitnego utworu toczyła się w jego mieście rodzinnym, w Glikauf opisał dobrze sobie znaną kopalnię, w noweli Cejloński grafit – fabrykę ołówków, w Kolczuginie – Zagłębie Donieckie; zapewne korzystał przy nim też z przekazów ojca. Zawsze dbał o autentyczność realiów, co przyznawali mu nawet przeciwnicy. W tej powieści potrzebował nie tylko znanego sobie środowiska, ale i bohaterów, którym mógłby przypisać własne refleksje; robotnik stalowni rozprawiający o fizyce kwantowej nie byłby zbyt wiarygodny. Fizyka z kolei była potrzebna do planowanych rozważań o epoce mas. Alter ego pisarza stał się więc profesor Wiktor Sztrum; Olga Grossman była pierwowzorem Ludmiły Szaposznikow.
Grossman czerpał zawsze wzory z konkretnych ludzi, tworzył więc przekonujące postacie, a nie propagandowe konstrukcje. Nikogo nie lepił z jednej bryły, wszyscy mają swoje wady, śmiesznostki, nie zawsze postępują racjonalnie. Tacy będą bohaterowie Życia i losu, ale nie wezmą się znikąd, pojawili się już na kartach pierwszej części.
Grossman zaplanował i zaczął pracę nad powieścią Za słuszną sprawę już w roku 1943, ukończył na pewno przed 1950, po czym złożył propozycję pismu „Nowyj Mir”, którego redaktorem naczelnym był Konstantin Simonow. Na decyzję w sprawie druku czekał około roku. Zarówno Simonow, jak i inni członkowie redakcji wypowiedzieli się negatywnie o przedstawionej im wersji. „Powieść należy przerobić” – brzmiał werdykt.
Wkrótce jednak zmienił się skład redakcji, na miejsce Simonowa przyszedł Aleksandr Twardowski, autor Wasilija Tiorkina, niezwykle popularnego poematu o wojnie. Nowy naczelny zachwycił się Stalingradem i nawet osobiście odwiedził jego autora. Po zachwytach nadeszła kolej na zastrzeżenia. Warto je tu wymienić, bo są dość charakterystyczne. Po pierwsze, mówił Twardowski, za mało jest o Stalinie, a przecież chodzi o miasto nazwane jego imieniem. Po drugie, obraz ciężkiego życia ludności cywilnej, jak zresztą i samej wojny, wypada zbyt ponuro, trzeba więc go nieco złagodzić. Po trzecie, głównym bohaterem jest Żyd; tego należy przesunąć na trochę dalszy plan.
Twardowski był jednak zdecydowany opublikować powieść, wiedząc zaś, że ma ona wrogów, szukał także odpowiednio „wysoko postawionych” protektorów. Pomocy spodziewał się od Michaiła Szołochowa, adres okazał się jednak niewłaściwy. Odpowiedź autora „Cichego Donu” była krótka i sprowadzała się do pytania: „Komu zleciliście pisanie o Stalingradzie? Czy wy macie rozum?”. Taki urzędniczy stosunek do literatury miał późniejszy noblista. Uwaga zawierała jednak dozę słuszności: temat Stalingradu miał charakter sakralny, nie był powszechną własnością, więc samowolne podjęcie go nosiło wszelkie cechy występku. Dlatego też między innymi nie mógł się utrzymać dotychczasowy tytuł. Słuszna sprawa, którą ostatecznie wybrano, to zakończenie przemówienia do narodu, jakie Mołotow (Stalin był zbyt zdeprymowany) wygłosił po wybuchu wojny: „Nasza sprawa jest słuszna, wróg zostanie rozbity”. Nawiasem mówiąc, mowa ta nie brzmi wcale bojowo, dwie trzecie jej to zapewnianie, że Związek Radziecki nie zrobił ani nie zamierzał zrobić Hitlerowi nic złego.
Nieoczekiwanym sojusznikiem okazał się Fadiejew; ów sekretarz generalny Związku Pisarzy Radzieckich pozyskał dla Słusznej sprawy innych sekretarzy, m.in. tego samego Simonowa, który uprzednio książkę odrzucił. To było już poważne, instytucjonalne poparcie. Zapadła decyzja, że powieść zostanie wydrukowana, autor natomiast zgodził się na pewne zmiany. Miał napisać rozdział o Stalinie, a Sztrumowi dodać starszego, bardziej doświadczonego kolegę, oczywiście rodowitego Rosjanina. Grossman dał mu nazwisko Czepyżyn. Ironia losu sprawiła, że właśnie ów „aryjczyk” stał się później powodem największych ataków.
Od lipca do października 1952 roku powieść drukowano w kolejnych numerach „Nowego Miru”. Były to miesiące triumfu Grossmana; już przedtem rozeszły się słuchy o nowej, dwudziestowiecznej Wojnie i pokoju. Pismo rozchwytywano, w bibliotekach trzeba się było na nie zapisywać. Entuzjastyczne wypowiedzi pojawiały się w prasie, w kręgach literackich. Trzynastego października 1952 roku zebrała się sekcja prozy Związku Pisarzy, omawiano powieść, aprobując projekt Fadiejewa wysunięcia jej do Nagrody Stalinowskiej. Jak pisze Anna Berzer, autorka wspomnień o pisarzu, było to jedyne zebranie, na którym Grossmana chwalono. Jeszcze w noworocznym numerze „Litieraturnej Gaziety” Twardowski zapowiedział dalszy ciąg powieści. Ale wydarzenia przybrały inny obrót, a zdecydowały o tym inne sprawy, bez wyraźnego związku z literaturą.
Trzynastego stycznia „Prawda” doniosła, że organy bezpieczeństwa wykryły terrorystyczną grupę lekarzy, którzy pod pretekstem leczenia zamierzali skrócić życie wybitnym działaczom państwowym. Ludzie podchwytują to, nie chcą się leczyć u lekarzy Żydów i powtarzają najdziksze plotki: żydowscy aptekarze mają rzekomo sprzedawać tabletki zarażone syfilisem. Tymczasem w prasie ciągle jeszcze można czytać pochwalne wypowiedzi pod adresem Grossmana. To karygodny brak czujności; jak można chwalić książkę z Żydem Sztrumem jako pierwszoplanową postacią i lekarką Sofią Lewinton w roli bohaterki pozytywnej? Przecież większość zdemaskowanych lekarzy szkodników ma nazwiska żydowskie, jeden z nich, prof. Wowsi, to brat zamordowanego Michoelsa.
Trzy dni po tzw. zdemaskowaniu „morderców w białych fartuchach” odbyła się w wydawnictwie „Sowietskij Pisatiel” narada w sprawie wydania dzieła Grossmana w formie książkowej; publikację szykowało też wydawnictwo wojskowe „Wojengiz”. Sprawę referowała niestrudzona orędowniczka powieści, Kławdia Iwanowa. Wiały już jednak inne wiatry; jako zdeklarowany oponent wystąpił antysemita Iwan Aramilew, autor książek o myślistwie; widocznie równie chętnie polował na ludzi. Zarzuty są rozmaite, ale krążą głównie wokół „syjonizmu”, polegającego na tym, że sens hitleryzmu widzi autor w chęci zniszczenia Żydów. Po Aramilewie