Prawda przychodzi nieproszona. Magdalena Majcher
Magdalenie zresztą zależało również na tym, żeby zrobić dobre pierwsze wrażenie, dlatego tego dnia wyjątkowo długo stała przed szafą i zastanawiała się, co włożyć. W końcu postawiła na kwiecistą sukienkę, ciemne rajstopy we wzorki i czarne buty na niewielkim obcasie. Długie włosy, które zazwyczaj związywała w ciasny kucyk lub spinała w kok, rozpuściła, aby swobodnie opadały na ramiona. Wyglądała naprawdę dobrze i tak chciała zostać odebrana, a teraz to nieszczęsne spotkanie się przedłużyło i miała się spóźnić.
Energicznie wcisnęła się między srebrną mazdę a czarną astrę, ignorując trąbienie wściekłego kierowcy drugiego pojazdu. Nie miała czasu na jego fochy. Zerknęła na deskę rozdzielczą. Zegar wskazywał szesnastą pięćdziesiąt. Przyspieszyła, licząc, że kierowca mazdy zjedzie łaskawie na prawy pas. Na szczęście zrozumiał jej zamiary i wykonał manewr zmiany pasa. Lewy był wolny. Magdalena mknęła przez miasto, w myślach przeliczając koszty mandatu, który na pewno by dostała, gdyby zatrzymała ją drogówka. Tak się jednak nie stało i cztery minuty przed umówioną godziną wjechała w osiedle Złote Łany. Wypatrzyła wolne miejsce parkingowe przy ulicy i zatrzymała się. Nie znała dobrze tej części miasta. Siedziba jej firmy znajdowała się przy ulicy Barlickiego i Magdalena poruszała się głównie w najbliższej okolicy, gdzie miała wszystko, czego potrzebowała – galerię handlową, kino, piekarnię, bank, pocztę i świetną pączkarnię. Na obiad wyskakiwała do Sfery, a po papierosy – do Żabki.
Wysiadła z samochodu i wzrokiem odszukała właściwy numer budynku. Z zewnątrz nie robił dobrego wrażenia. Ot, kolejny peerelowski pawilon, jakich w Bielsku nie brakuje. Nie miała jednak nawet czasu rozejrzeć się po okolicy, bo zegar już wskazywał siedemnastą. Odszukała gabinet i po prostu weszła do środka, nie zastanawiając się zbyt długo. W sumie dobrze, że to wszystko odbywało się w takim pędzie. Przynajmniej nie próbowała uciekać.
Na miejscu przywitała ją kobieta jeszcze atrakcyjniejsza niż na zdjęciu. Zanim Magdalena się do niej zapisała, starannie prześledziła jej karierę zawodową. Wiedziała, że ma kilkunastoletnie doświadczenie poparte licznymi sukcesami. Musiała dobiegać czterdziestki, ale wyglądała na nie więcej niż trzydzieści dwa, trzy lata. Dopasowane dżinsy podkreślały jej zgrabną figurę, a nieco zbyt głęboki dekolt prezentował opaleniznę na pewno nie z solarium.
– Pani Magdalena, zgadza się? – Psychoterapeutka ruszyła w jej stronę z wyciągniętą ręką. – Alicja Twardowska. Zapraszam do środka.
– Magdalena Pudełko.
Uścisnęła jej niewielką dłoń i rozejrzała się niepewnie wokół. Spodziewała się kozetki, tymczasem w niewielkich rozmiarów gabinecie stała tylko czarna skórzana kanapa, dwa fotele i szklany stolik, na którym od razu rzucała się w oczy paczka chusteczek. Pomieszczenie było urządzone w sposób minimalistyczny.
Magdalena zrobiła dwa kroki, po czym zatrzymała się, zastanawiając się, czy ma usiąść w fotelu, czy na kanapie.
– Gdzie pani wygodniej. – Nie była chyba pierwszą, która poczuła się zagubiona, bo terapeutka od razu ruszyła jej z pomocą.
Wybrała kanapę, bo wydawała się wygodniejsza. Alicja zaproponowała jej wodę. Zgodziła się, aby jeszcze na moment odwlec nieuniknione. Już wcześniej ułożyła sobie w głowie przebieg tej rozmowy. Postanowiła, co zdradzi, a co zachowa dla siebie. Chciała kontrolować sytuację.
Zapadła cisza. Myślała, że to psychoterapeutka zacznie rozmowę, ale najwyraźniej ten ciężar spadł na nią. Odchrząknęła nerwowo.
– Ja… ekhm. Lekarz zdiagnozował u mnie zaburzenia lękowe, a konkretnie zespół lęku napadowego. Od trzech tygodni jestem na lekach, czuję się trochę lepiej, ale chyba za wcześnie, żeby mówić o jakiejś znaczącej poprawie. Umówiłam się z panią, bo chciałabym… hm, chciałabym przepracować te lęki, pozbyć się ich, po prostu normalnie żyć. Taki jest mój cel, więc gdybyśmy mogły od razu…
– Rozumiem – Alicja weszła jej w słowo. – Dzisiejsza wizyta, tak jak mówiłam pani przez telefon, jest wstępną konsultacją i takich konsultacji trzeba odbyć kilka. Muszę panią poznać, pani musi się przekonać, jak się czuje w moim towarzystwie i czy proponowany przeze mnie nurt terapii pani odpowiada. Co ważne, to pani będzie tutaj miała prawo głosu, bo to pani decyduje, co chce zrealizować. Czy to jasne?
Kąciki ust Magdaleny drgnęły delikatnie. Pasowało jej to.
– Oczywiście. A proszę mi powiedzieć, ile spotkań będziemy musiały odbyć, żebym odczuła poprawę?
Psychoterapeutka z uśmiechem pokręciła głową.
– Widzę panią po raz pierwszy w życiu. Nie wiem nic o pani sytuacji osobistej, rodzinnej, zawodowej, więc nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Na pewno mówimy o psychoterapii długoterminowej, bo zgodnie z moją wiedzą, nie można wyleczyć nerwicy w dwa, trzy miesiące – powiedziała spokojnym głosem. – Na początku każdej terapii uprzedzam pacjenta, że będą momenty kryzysowe i te okresy nie są przyjemne. Zawsze porównuję terapię do robienia porządków w szafie: na początku, kiedy wyciągamy rzeczy z szafy, jest większy bałagan, niż zanim zaczęliśmy sprzątać. Dopiero później wszystko się układa, porządkuje.
– Dobrze – westchnęła Magdalena. Wcale nie podobała jej się ta nieco przydługa przemowa, ale uznała, że w ostateczności może zaakceptować te warunki, skoro to ona miała decydować, co chce osiągnąć za pomocą terapii. – Co chciałaby pani wiedzieć?
– Proszę mi po prostu o sobie opowiedzieć. Niech pani mówi to, co chce mi pani przekazać.
Magdalena odwróciła wzrok. Nie była dobra w opowiadaniu historii. Może dlatego wybrała zawód tłumacza? Obowiązek przekazywania informacji spadał na innych. Ona tylko przekładała.
– Mam trzydzieści lat, od pięciu jestem mężatką. Mój mąż to naprawdę dobry człowiek, czasem mam wrażenie, że aż za dobry. – Uśmiechnęła się smutno. – Nie mamy dzieci, bo… bo nie. Jestem tłumaczką języka hiszpańskiego, pracuję w oddziale dużej, międzynarodowej firmy. Ten hiszpański to nie tylko praca, ale też moja wielka pasja. Uwielbiam literaturę iberyjską, zaczytuję się w powieściach wielkich hiszpańskich pisarzy. Często z mężem wyjeżdżamy, bo obydwoje kochamy podróże. Zwykle właśnie do Hiszpanii, ale lubimy zwiedzać też inne europejskie kraje – Portugalię, Włochy, Grecję, Chorwację. Mogłabym powiedzieć, że moje życie jest bardzo udane, naprawdę. Jesteśmy zdrowi, nie musimy się martwić o pieniądze. Niedawno kupiliśmy nowy dom. Wykończyliśmy go pod siebie i dobrze się czuję w tym miejscu.
Magdalena sama miała wrażenie, że brzmi fałszywie, jakby na siłę chciała przekonać psychoterapeutkę, że jej życie jest usłane różami, a przecież z jakiegoś powodu zgłosiła się do jej gabinetu.
Zapadła cisza. Magdalena liczyła na to, że Alicja w jakiś sposób skomentuje jej wypowiedź, ale ta uparcie milczała. Dziwna była ta rozmowa. W niczym nie przypominała zwykłej międzyludzkiej konwersacji.
– No, a jeśli chodzi o te ataki… – Magdalena zaczęła skubać skórki przy paznokciach. – Borykam się z nimi właściwie od szkoły średniej. Wcześniej nie szukałam pomocy, bo wydawało mi się, że jestem w stanie poradzić sobie sama. No, ale nie jestem.
– Co skłoniło panią, żeby teraz zacząć szukać pomocy?
Magdalena pochyliła się w stronę terapeutki i oparła łokcie na kolanach. Twarz podparła dłońmi.
– Ataki się nasiliły i destabilizują moje życie. Prawdę mówiąc, każdego dnia rano zmuszam się do tego, aby wstać z łóżka. Boję się, że atak dopadnie mnie w trakcie drogi do pracy, w czasie spotkania