Podejrzany. Fiona Barton
A swoją drogą lepiej nie używaj tego wyrażenia przy rodzicach dziewczyn.
Wtorek, 19 sierpnia 2014 roku
Reporterka
Kiedy Lesley przedstawia mnie pracownikowi ambasady, ten obdarza mnie cierpiętniczym spojrzeniem.
– Prasa Jej Królewskiej Mości, tak? Na pewno może pani sobie sama zorganizować transport.
– Jedzie z nami – mówi Lesley. – Ścieśnimy się trochę.
Nic nie mówię, bo nie muszę, Lesley świetnie sobie radzi. Malcolm się nie odzywa, a Shawowie odwracają wzrok.
– Cóż, skoro pani nalega – ustępuje urzędnik, ale jego niezadowolenie słychać w każdej sylabie wypowiedzianej ze snobistycznym akcentem. – Tędy proszę.
Wicekonsul Clive Barnes czekał na nas pod bramką z wiadomością, że nadal nie potwierdzono tożsamości ofiar. Cała nasza grupa znów popadła w apatię.
– Budynek miał wielu lokatorów, policja chce się włączyć w proces identyfikacji, żeby uniknąć ewentualnych błędów – tłumaczył.
Ruszam przodem, pozostali toczą się za mną, ciągnąc walizki. Zależy mi na tym, żeby zaprzyjaźnić się z Clive’em.
– To pewnie najtrudniejszy aspekt pańskiej pracy – mówię, bezskutecznie starając się go dogonić. – Angażowanie się w ludzkie tragedie.
– Owszem. Ale domyślam się, że pani też coś o tym wie. Nie mogę powiedzieć, żebym się cieszył, że mam panią zabrać na miejsce zdarzenia, ale tego najwyraźniej chcą rodziny.
„Zapowiada się ciężka przeprawa”.
Zwalniam kroku, żeby zrównać się z Lesley, i delikatnie wyjmuję jej z dłoni rączkę walizki.
– Wyglądasz na wykończoną. Daj mi to na trochę, pomogę ci.
Jej mąż człapie na końcu, ze spuszczoną głową, obładowany drugą walizką i torbami na zakupy. Mike Shaw dźwiga torby swoją i Jenny. Wskazała mu ją po przylocie, pozwoliła ściągnąć z taśmy bagażowej i nawet nie próbowała jej potem od niego wziąć. Teraz idzie tuż za Lesley, ale praktycznie ze sobą nie rozmawiają. Nie dochodzi między nimi do żadnej komunikacji poza tą najbardziej podstawową.
Lesley trzyma męża za rękę, czekając, aż Clive Barnes załaduje walizki do bagażnika czekającego już na nas minivana. Mimo upału wygląda na przemarzniętą. Kiedy próbuje coś powiedzieć, szczękają jej zęby. „To wszystko jest już zbyt realne – myślę. – To nie tylko Facebook. Są tutaj, a ich córka prawdopodobnie nie żyje”.
Malcolm pomaga Lesley wsiąść do auta, ja wciskam się między nią a Jenny i zaczynam się szarpać z niewygodnym pasem na środkowym siedzeniu, przepraszając za zamieszanie. Mężowie siadają w przednim rzędzie. Lesley i Jenny gapią się przez okna na ruch uliczny, a faceci próbują prowadzić normalną rozmowę.
– Zarezerwowałem wam pokoje w hotelu niedaleko ambasady – mówi Clive Barnes. – Zabiorę was tam po identyfikacji… – Urywa. Nie może mu przejść przez gardło słowo „zwłok”, a nikt z obecnych nie pali się, żeby pomóc mu jakoś wybrnąć.
W końcu odzywa się Malcolm.
– Czy to Alex i Rosie znaleziono?
Czuję, jak siedząca obok mnie Lesley sztywnieje.
– Na tym etapie nie mamy jeszcze pewności, ale jak wiecie, potwierdzono, że to dwie młode kobiety.
Gładzę po ręce Lesley, która opiera się na moim ramieniu i zaczyna szlochać. Jenny jeszcze bardziej odwraca głowę. Malcolm próbuje pociągnąć wątek.
– Chcemy od razu porozmawiać z policją i udać się na miejsce pożaru.
– Tak, oczywiście. – Clive Barnes jest mu wyraźnie wdzięczny. – Jeden z moich kolegów rozmawiał wcześniej z detektywem prowadzącym śledztwo. Lekarz sądowy rozpoczął już badania, policja nadal przeszukuje miejsce zdarzenia. Radziłbym zatrudnić tłumacza, na wypadek gdybym ja nie był dostępny. Pomóc wam to załatwić?
– A ile to będzie kosztować? – pyta Mike Shaw pod nosem.
– Tak, bardzo pana prosimy – mówi Malcolm.
– Mówcie mi Clive.
Na tylnym siedzeniu Lesley wciąż łka mi w rękaw.
– Och, kochanie – mówi Malcolm, obracając się na fotelu i sięgając po jej dłoń. – Trzymaj się jakoś. Już tu jesteśmy.
Samochód zatrzymuje się przed czerwono-białą taśmą rozwieszoną w poprzek wąskiej uliczki. Za blokadą widzę policjantów w szarych mundurach i z maskami na ustach oraz robotników obsługujących ciężki sprzęt. A także Dona Richardsa.
– Najlepiej nie rozmawiać z prasą – mówi Clive Barnes, po czym gryzie się w język. – Przepraszam panią, to nasze standardowe zalecenie.
– Rozumiem. Oczywiście dziennikarze mogą pomóc, na przykład wywrzeć nacisk na władze, żeby dogłębnie zbadały sprawę. – Staram się zachować spokojny ton głosu.
– No tak. Może wysiądźmy.
Rodzice idą razem, a kiedy docierają do blokady, widzę, że Lesley i Jenny chwytają Malcolma za ręce. Mike pozostaje dwa kroki za nimi, całkowicie odizolowany.
Don Richards natychmiast występuje do przodu.
– Państwo O’Connorowie? Państwo Shawowie?
Z nadzieją podnoszą na niego wzrok.
– Cześć, Don – mówię.
– A, też tu jesteś, moja droga.
Słyszę rozczarowanie w jego głosie. Ubiegłam go.
– Boże! Spraw, żeby to nie była ona – szepcze Lesley, kiedy wraz z resztą rodziców zostaje wpuszczona za blokadę. Ruszam za nimi, ale mój nowy przyjaciel Clive powstrzymuje mnie wzrokiem.
– Tylko rodziny. Rozkaz policji.
„Szlag”.
Próbuję pochwycić spojrzenie Lesley, zaapelować o wsparcie, ale O’Connorowie nie widzą niczego oprócz poczerniałego szkieletu budynku. Resztki pensjonatu chylą się nad ulicą niczym stary pijak rzygający gruzem. Wygląda na to, że wszystkie stropy się zawaliły. Na ulicy leży skurczony, osmalony materac piankowy, wokół stóp śledczych kłębią się popioły.
– Zaczekam tu na ciebie, Lesley! – wołam za nimi, czując w gardle smród dymu i sadzy. Nie wiem, czy mnie usłyszała, ale wyjmuję telefon i nagrywam, jak idą w stronę zgliszczy.
Przykucam na krawężniku, w upale i pyle, żeby napisać artykuł na telefonie. Marzę o laptopie, ale nie wiem, czy zdążę go wypakować, podłączyć do telefonu, napisać tekst i wysłać do redakcji przed powrotem rodzin. Muszę wypchnąć artykuł i tkwić w gotowości na dalszy rozwój wydarzeń. Kciukami wystukuję wypowiedzi i opis całej sceny, a Don Richards próbuje mi czytać przez ramię.
– Spadaj, Don – mówię, kiedy udaje, że chce mi wyrwać telefon. – Zapisz sobie swoje własne obserwacje.
– Właśnie to robię, koleżaneczko.
Stoi obok mnie i skrobie w sfatygowanym notatniku.
– Zaraz przepiszę na laptopie i wyślę. Wszyscy czekają na ten tekst – mówi, wciskając notes z powrotem do kieszeni. – Oho, wracają. Szybko poszło.
Naciskam „wyślij” i podnoszę się na nogi, żeby sfilmować powrót. Wracają powoli, z opuszczonymi głowami, jak kondukt pogrzebowy. Malcolm