Piętno. Przemysław Piotrowski
nie dzwonisz na prywatny?
– Bo mógłbyś nie odebrać.
– Pod ten numer dzwonią zwykle po to, aby mi zepsuć humor. Też masz taki zamiar?
– Sprawa jest trochę bardziej skomplikowana, ale raczej ci go nie poprawię. Musimy się natychmiast zobaczyć.
– To nie może poczekać do rana?
– Owszem, ale wtedy zapewne będziesz już gwiazdą wszystkich mediów, a komendant nakaże ci natychmiastowe stawienie się w jego biurze, aby osobiście urwać ci jaja.
– Ty się dobrze czujesz, Julka?
– Nie wkurwiaj mnie, Igor. Nie dzwoniłabym do ciebie, gdyby to nie było ważne. Przyjedź do mnie jak najszybciej. Albo ja mogę dojechać do ciebie.
– Nie, do mnie nie. Niedługo będę, ale możesz mi choć z grubsza powiedzieć, o co chodzi?
– Już za chwilę możesz być podejrzany o morderstwo. Wystarczy?
– Żartujesz sobie?
– A brzmię, kurwa, jakbym żartowała? Pospiesz się, Igor.
Połączenie zostało przerwane. Komisarz siedział na skraju łóżka i próbował jakoś przyswoić słowa byłej partnerki.
– Musisz uciekać… – mruknęła Oksana. W jej tonie wybrzmiał nieskrywany żal.
– Na to wygląda – rzucił w przestrzeń, po czym obrócił się i spojrzał jej w oczy. – Jak chcesz zostać, to klucze wiszą w skrzynce przy drzwiach. Ale nie czekaj. Nie wiem, kiedy wrócę.
– Przyzwyczaiłam się.
Igor włożył spodnie i wyjął z szafy koszulę. Najpierw jedną, potem drugą, trzecią, czwartą cisnął w kąt. Zaklął pod nosem, wszystkie wyglądały jak wyjęte psu z gardła.
– Ja panu wyprasuję, panie komisarzu. – Oksana rzuciła mu zalotne spojrzenie i zamachała łydkami jak lolitka z kucykami i wielkim lizakiem w ustach.
– Nie teraz, Oka. Poza tym czasem mogłabyś zaprotestować…
– Czyż nie jesteś moim panem i władcą?
Igor miał mętlik w głowie, a podobne zagrywki ze strony Oksany zdecydowanie nie pomagały w koncentracji. Uwielbiał ją za to jednowymiarowe postrzeganie życia, ale teraz najchętniej wyrzuciłby ją za drzwi. Miała dwadzieścia osiem lat i choć przeżyła już wiele, wciąż, była niewinna i naiwna, zwłaszcza gdy zaciągała z tym swoim wschodnim akcentem.
– Wezmę koszulkę.
– Czyli nie idziesz na inne dziewczyny? – zapytała zaczepnie i usiadła na skraju łóżka.
– Oka, proszę cię. Idź już spać.
Komisarz przełożył przez głowę wysłużoną koszulkę reeboka, na nią narzucił równie szaroburą rozpinaną bluzę. Sięgnął do szuflady w szafce nocnej, wypiął walthera z kabury i wcisnął za pasek spodni. Często tak nosił broń, lubił czuć ją przy ciele.
– Mam się martwić? – spytała Oksana, jakby wyczuwając, że tym razem nie chodzi o zwykły telefon z komendy.
– Nie musisz.
– Na pewno?
– Czy kiedykolwiek cię okłamałem?
Oksana uśmiechnęła się anemicznie, bo rzeczywiście nigdy tego nie zrobił. Ale jeżeli zwykle milczy się na większość tematów, to i skłamać trudno.
– Nigdy – szepnęła i osunęła się z powrotem na pościel.
Chwilę później Igor maszerował przez ponure podwórze, nie zważając na siekący deszcz. Miał złe przeczucie, a intuicja zawodziła go rzadko. Gdy w końcu dotarł do samochodu i uruchomił starego nissana patrola, pomyślał, że wdepnął w niezłe bagno.
Komisarz Igor Brudny był mężczyzną w kwiecie wieku. Nie przykładał wagi do tego, co nosi, dlatego zwykle wyglądał tak samo. Golił się raz na tydzień, a jak miał dużo pracy w terenie, to czasem raz na dwa. Większość współpracowników widziała w nim gbura, ale nie rozdzierał szat z tego powodu, w zasadzie nawet mu to odpowiadało. Przynajmniej nie musiał udawać i każdemu z osobna mówić rano „dzień dobry”, gdyż wychodził z założenia, że nie ma sensu chwalić dnia przed zachodem słońca. Dobre dni przytrafiały mu się rzadko, ale potrafił je docenić, zwykle wieczorami w towarzystwie ulubionych jamesona i Brudnego Harry’ego, od jakiegoś czasu jamesona, Brudnego Harry’ego i pewnej niezwykle uroczej Ukrainki, która dawała mu to, czego jameson i Brudny Harry nie byli w stanie.
Komisarz Brudny był też człowiekiem o dość zagmatwanej przeszłości. Nikomu o tym nie mówił, ale tak naprawdę nie nazywał się Brudny. Nazwisko to przyjął tuż po wkroczeniu w dorosłość, gdy postanowił zniknąć z miejsca, gdzie się wychował, i raz na zawsze zerwać ze światem, który los mu wybrał. Jedynym transferem z życia numer jeden do życia numer dwa był właśnie Brudny. Brudny Harry. To na cześć tego ascetycznego gliniarza, którego grał nie mniej surowy w życiu prywatnym Clint Eastwood (a przynajmniej Igor tak go sobie wyobrażał), przyjął w Urzędzie Stanu Cywilnego nowe nazwisko. Pomijając grymas wyjątkowo nieprzyjemnej biurwy, która słysząc wybór petenta, nie omieszkała poprzewracać oczami i dodatkowo go skomentować, Igor nigdy więcej nie miał problemów w związku z nowym nazwiskiem. Zwłaszcza że w stolicy, do której się przeprowadził, popracował nad wizerunkiem, aby już od pierwszego kontaktu sprawiać wrażenie ponurego skurwysyna.
Przeszłość Igora kryła wiele smutnych historii, ale nigdy nikomu o nich nie opowiadał. W ogóle mówił niewiele i gdyby nie praca, która w dużej mierze polegała na zadawaniu pytań, pewnie nie mówiłby wcale. Według Igora od słów wszystko się zaczynało i na nich wszystko kończyło. Nie tylko w pracy, ale także poza nią. A poza pracą czuł się jak słoń w składzie porcelany. Dlatego przez blisko dwadzieścia lat był sam, a jego kontakt z kobietami ograniczał się do przygodnych spotkań, zwykle rzadkich, bo z konieczności opłacanych z lichej policyjnej pensji. Miało to swoje plusy, bo nie musiał mówić, minusem była arytmetyka, której nie dało się oszukać, i bywało, że Igor pod koniec miesiąca musiał ograniczać się do chleba, sera i jamesona. Dopiero przed rokiem coś w tym temacie drgnęło, a nieoczekiwane pojawienie się w uporządkowanym schemacie gadatliwej kobiety (z mocnym wschodnim akcentem) wprowadziło w życie Igora nieco więcej słów, których połączenie nie kończyło się znakiem zapytania. Godził się jednak na to, bo był gburem, ale nie ignorantem i rozumiał, że może otrzymać coś tylko wtedy, gdy z czegoś innego zrezygnuje. Decydując się na jakiś ruch, należało się liczyć z konsekwencjami. Akcja rodziła reakcję. To był bardzo prosty mechanizm (lub jak kto woli, prawda życiowa), lecz poznał w życiu wielu ludzi, którzy jednak tego nie rozumieli. Takich zazwyczaj łapał albo do nich strzelał.
Lubił proste środki i czytelne metody. Przejrzyste rozwiązania i jasne odpowiedzi. Czerń i biel. Dlatego tym bardziej nie mógł pojąć, co miał znaczyć ten enigmatyczny i popierdolony telefon od Julki w sobotę o drugiej trzydzieści nad ranem.
Dotarł na Giełdową krótko po trzeciej. Zatrzymał się tam, gdzie zawsze, czyli na zarośniętej dzikimi krzakami wysepce, która z racji przesadnie wysokiego krawężnika dla zdecydowanej większości samochodów osobowych była nie do sforsowania. Wyłączył silnik i raz jeszcze spróbował ogarnąć, o co mogło chodzić byłej partnerce z patrolu. Nic nie przychodziło mu do głowy, a nie lubił być zaskakiwany. Nawet przez Julkę.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу