Miłość w Prowansji. Melanie Milburne
samo zdarzyło się na następnym weselu ich rodziców. Audrey starała się zachowywać tak, jakby tamta sytuacja nigdy nie miała miejsca, ale po kilku kieliszkach szampana, przechodząc obok Luciena, instynktownie przesłała mu całusa dłonią. W tym samym momencie ktoś wpadł na nią i przypadkiem popchnął ją prosto w jego ramiona. Przytrzymała się go wtedy, żeby nie upaść, a on oparł dłonie na jej biodrach, niewątpliwie w tym samym celu.
I wtedy na moment, dosłownie na parę sekund, otaczający ich ze wszystkich stron gwar ucichł, jakby odgrodziła ich od innych gości gruba i gęsta zasłona, i Audrey poczuła się tak, jakby byli sami, tylko we dwoje. Przez głowę przemknęła jej myśl, że Lucien chce ją pocałować, więc…
Och, na wspomnienie tamtego momentu zrobiło jej się słabo, jak zwykle…
Bo uniosła się wtedy na palcach i zamknęła oczy, w oczekiwaniu na pocałunek. Czekała, czekała i czekała, lecz on nie miał najmniejszego zamiaru jej pocałować.
Przy obu okazjach była lekko wstawiona i w głębi duszy zdawała sobie sprawę, że Lucien zachował się jak najbardziej honorowo, odrzucając jej niezgrabne zaloty, lecz wewnętrzny głos wciąż od nowa pytał, czy w ogóle może się wydać pociągająca jakiemuś mężczyźnie, czy ktoś w ogóle zechce ją pocałować, nie mówiąc już o uprawianiu seksu.
Miała dwadzieścia pięć lat i nadal była dziewicą. Czasami ktoś zapraszał ją na randkę, to prawda, ale zawsze odmawiała, ponieważ nie była pewna motywacji działania mężczyzn, którzy starali się do niej zbliżyć.
Pierwsza randka Audrey okazała się katastrofą, która na trwałe pozbawiła ją poważnej części poczucia własnej wartości, ponieważ chłopak umówił się z nią wyłącznie z powodu jej sławnej matki. Próba zawarcia bliższej znajomości nie miała kompletnie nic wspólnego z tym, czy rzeczywiście mu się podobała – nie, chodziło tylko o Sibellę.
Zawsze tak było, co tu dużo mówić.
Teraz chwyciła klucze i wcześniej spakowaną torbę.
– Wyjeżdżam na cały weekend – rzuciła.
Oczy Rosie zabłysły jak choinka.
– Wolno mi wiedzieć, dokąd się wybierasz, czy to tajemnica państwowa?
Audrey ufała przyjaciółce, ale nawet Rosie, ze swoim wyjątkowo trzeźwym podejściem do życia, czasami wydawała się podatna na gwiazdorski urok Sibelli.
– Przepraszam, ale muszę trzymać się z daleka od paparazzich. Biorąc pod uwagę, że mama i Harlan gdzieś się ukryli, jestem teraz na pierwszej linii.
Dziennikarze brukowców polowali na nią bezlitośnie po tym, jak Sibella ukryła się w jej mieszkaniu. Spędziła tam trzy tygodnie i w tym czasie trzy razy przedawkowała leki, nie na tyle poważnie, by odwieźć ją do szpitala, lecz wystarczająco poważnie, by jej córka zrozumiała, że musi zapobiec kolejnemu małżeństwu z żyjącym od jednej imprezy do drugiej Harlanem Foxem.
– A co z Lucienem?
– Co z Lucienem? – powtórzyła Audrey.
– Co mam zrobić, jeżeli będzie próbował się dowiedzieć, gdzie jesteś?
– Nie będzie. Ma zresztą mój numer, więc nie musisz się martwić.
W ciągu ostatnich trzech, a właściwie sześciu lat, nie zadzwonił do niej ani razu. Z drugiej strony, niby dlaczego miałby ją nękać telefonami? Nie była w jego typie, bo przecież miał wyraźną skłonność do wysokich, światowych blondynek, takich, które z całą pewnością nie piją za dużo szampana, i to tylko dlatego, żeby dodać sobie pewności siebie.
– Nawet nie wiesz, jaka z ciebie szczęściara, że Lucien Fox ma twój numer. – Na twarzy Rosie pojawił się wyraz głębokiego rozmarzenia. – Jak ja chciałabym mieć jego telefon… Nie chciałabyś przypadkiem…
Audrey zdecydowanie potrząsnęła głową.
– I tak nie miałabyś z niego żadnego pożytku. Lucien nie umawia się z takimi nudnymi dziewczynami jak my, spotyka się wyłącznie z supermodelkami, które noszą ubrania w rozmiarze zero.
– No, tak, z takimi jak ta, z którą chodzi od ładnych paru tygodni – westchnęła Rosie. – Z całą tą Vivianą Prestonward.
Żołądek Audrey ścisnął się gwałtownie i boleśnie.
– Spotyka się z nią od kilku tygodni? – wykrztusiła. – To znaczy, tak, wiem, że z nią jest…
– Viviana jest taka piękna – w głosie Rosie zabrzmiała nuta zazdrości. – W zeszłym miesiącu widziałam ich zdjęcie z jakiegoś charytatywnego balu. Krążą plotki, że mają się zaręczyć. Niektóre dziewczyny to mają szczęście, naprawdę…
– Nie powiedziałabym, że Lucien Fox to taka znowu wielka gratka. Może i jest przystojny i bogaty, ale jego charakter pozostawia wiele do życzenia. Zachowuje się tak sztywno i oficjalnie, jakby w dzieciństwie sadzali go na nocniku pod groźbą użycia broni palnej.
Rosie przechyliła głowę i znowu popatrzyła na przyjaciółkę jak na egzotyczne zwierzę, o którego istnieniu nie miała dotąd pojęcia.
– Może zaprosi cię na swój ślub – powiedziała. – Ostatecznie teraz znowu będziesz jego przybraną siostrą.
Audrey zgrzytnęła zębami.
– Po moim trupie! – oświadczyła z mocą.
Zostawiła Londyn daleko za sobą i dwie godziny później skręciła w wiejską drogę prowadzącą do niewielkiego domu w Cotswolds. Jej matka kupiła go za gażę, którą dostała za pierwszą rolę w telewizyjnym serialu. Audrey często dziwiła się, dlaczego Sibella do tej pory go nie sprzedała, lecz domek w Cotswalds dziwnym zrządzeniem losu przetrwał wszystkich mężów oraz inne posiadłości gwiazdy.
Dom był zbyt niepozorny jak na oczekiwania paparazzich i właśnie z tego powodu od razu przyszedł Audrey do głowy. Matka razem z zaproszeniem zostawiła jej zresztą dość wyraźną wskazówkę: „Pojechałam z Harlanem wąchać żonkile”.
Nasuwało to myśl o Bramble Cottage, ponieważ o tej porze roku ogródek przy domu pełny był żonkili. Żonkile kwitły także po obu stronach wąskiej drogi, pod drzewami i nad strumieniem – duże, wyzłocone kwiatami płaszczyzny zawsze budziły zachwyt Audrey.
Stojący na końcu tunelu z drzew dom stanowił idealną kryjówkę. Kiedy Audrey w dzieciństwie przyjeżdżała tu z matką, fascynowały ją drzewa pochylone tak nisko nad drogą, jakby chciały uściskać przybyszów. Tworzyły jakby przejście do innego, magicznego świata, w którym mieszkały tylko one obie.
Było to bezpieczne, spokojne miejsce, wolne od obecności obcych mężczyzn, przebywających w sypialni Sibelli, oraz fotoreporterów polujących na zdjęcia boleśnie nieśmiałej córki gwiazdy.
Audrey wysiadła z samochodu i rozejrzała się dookoła. Nie dostrzegła śladów niczyjej obecności, wiedziała jednak, że jej matka i Harlan z pewności umiejętnie zatarli tropy.
Dom sprawiał wrażenie nieco zaniedbanego. Audrey sądziła, że ktoś zajmuje się niewielką posiadłością pod nieobecność właścicielki, która zaglądała tu naprawdę rzadko, raz na pół roku albo nawet rzadziej. Ogród był zarośnięty, lecz to dodawało mu tylko uroku, zwłaszcza teraz, wiosną.
Zostawiła samochód zaparkowany w cieniu największego dębu i uśmiechnęła się do siebie, widząc świeże ślady opon na wysypanym żwirem podjeździe przed domem. Schyliła się, żeby obejrzeć je z bliska, i bez trudu odkryła, że jakieś auto przyjechało tu stosunkowo niedawno. Oznaczało to, że jej matka i Harlan powinni być gdzieś w pobliżu.
Wyprostowała