Czarne złoto. Michał Potocki

Czarne złoto - Michał Potocki


Скачать книгу
Donbas przed nikim nie będzie klękał.

      – Dumny jestem z was, za naszą ziemię, za nasz Donbas. – Zacharczence wychodzi przypadkowa rymowanka.

      Torezantracyt odznaczył się też w lutym 2018 roku. Plan wydobycia węgla zrealizowano w ponad stu procentach. W ramach przygotowań do Dnia Obrońcy Ojczyzny – relacjonuje prowadząca serwis informacyjny – Ministerstwo Węgla i Energetyki ogłosiło konkurs na najlepszą ścianę w przedsiębiorstwach wchodzących w sferę zarządzania resortu. Stworzono też specjalną komisję, która w ciągu dwudziestu dni ma wytypować zwycięzców w każdej nominacji.

      – Przypadł mi w udziale wielki zaszczyt – przemawia ze sceny Olha Bas, szefowa administracji głowy Ługańskiej Republiki Ludowej, w materiale GTRK ŁNR. – W imieniu przywódcy republiki pragnę złożyć wam życzenia z okazji tak podniosłego święta. Bez waszej pracy, bardzo ważnej, bardzo przydatnej i bardzo ciężkiej, nie byłoby ciepła w naszych domach. Nie byłoby światła. Niech więc ten płomień ciepła ogrzewa wasze serca. – Kłania się i lekko uśmiecha, gdy sala odpowiada brawami.

      – Donbas był i pozostaje górniczą krainą. Górników nie odstraszają żadne trudności. Nie bez powodu nasz węgiel nazywają czarnym złotem Donbasu, a naszych ludzi jednymi z najbardziej śmiałych, zdecydowanych i odważnych. Przeżyli najtrudniejszy 2014 rok, dokonali wyboru i poszli dalej budować nowe państwo. Dzisiaj żyjemy, rozwijamy się i codziennie wwozimy na górę tony węgla – mówi narrator kolejnego donieckiego reportażu.

      W materiałach donieckiej i ługańskiej propagandy praca wre, górnicy wydobywają węgiel, bijąc kolejne rekordy, bohaterscy przywódcy im gratulują, pracowity lud jest gotów bronić ojczyzny przed ukraińskimi faszystami, a jeśli zdarzają się jakieś przejściowe trudności, republikańskie władze z pomocą bratniej Rosji odważnie je pokonują, łapiąc przy tym oszustów i dywersantów.

      Rzeczywistość jednak ma to do siebie, że słabo pasuje do propagandowych bajek opowiadanych przez elegancko ubrane prezenterki. Ech, wyjechać by kiedyś do krainy, którą pokazują w telewizorach – wzdychają bohaterowie dowcipu z brodą jeszcze z czasów sowieckich. Z powodzeniem mogliby go opowiedzieć także dziś mieszkańcy okupowanej części Donbasu.

       Fotografia

      Na zdjęciu sprzed piętnastu lat stoi czterech młodych facetów. Ich oczy, lśniące na tle umorusanych węglowym pyłem twarzy, patrzą prosto w obiektyw. Na głowach kaski z czołówkami, kopalnianymi latarkami. Stoją w sztolni pod ziemią. Zdjęcie pochodzi z Ukrainy, z miasta Roweńky w obwodzie ługańskim.

      Żaden z chłopaków nie ma na sobie stroju roboczego. Ten najwyższy z prawej, wyglądający na najstarszego, ubrał się w spodnie od dresu i turecki sweter, spod którego wystaje niebieski podkoszulek. Drugi od lewej, z najbardziej bezczelnym spojrzeniem, na szary dres założył kamizelkę. Najmłodszy, o wciąż chłopięcej twarzy, ma najdziwniejszy strój – dżinsy i bluzę dresową, na którą włożył marynarkę. Czwartym jest nasz rozmówca Maksym Butczenko, rocznik 1977. Dresowe spodnie, szary T-shirt i beżowa kurtka. Fotografia pochodzi z jego prywatnego archiwum.

      Dlaczego kopalnia nie wydała im ubrań roboczych, które powinny być przecież standardem?

      – Wtedy to była rzadkość. Jak już dostaliśmy, szybko się darły. Dlatego ludzie chodzili do pracy w czym popadło – opowiadał Butczenko w jednej z naszych rozmów, którą opublikowaliśmy na łamach „Dziennika Gazety Prawnej”.

      Maksym w kopalni antracytu w Roweńkach przepracował dwanaście lat. Zerwał z górnictwem dwa lata przed wybuchem wojny. Dla nas był jednym z najważniejszych przewodników po Donbasie i tamtejszym górnictwie.

      – Od razu po technikum poszedłem do roboty. Dla wielu kolegów kopalnia była pierwszym miejscem pracy. Dla niektórych ostatnim. Okoliczne ośrodki to miasta-kopalnie. W Roweńkach było siedem, może osiem kopalń, w których pracowało 80 procent dorosłej populacji. Nie miałem alternatywy – opisywał. Przez ponad dekadę przeszedł kilka szczebli kariery. – Zaczynałem od stanowiska zwykłego robotnika. Przenośnik taśmowy transportuje węgiel, który się stale z niego zsypuje. Moim zadaniem było stać całą sześciogodzinną zmianę i wrzucać surowiec ze spągu, kopalnianej podłogi, z powrotem na taśmę. Potem zostałem brygadzistą, który zarządza dziesięcioma ludźmi, następnie pomocnikiem sztygara, czyli kierownika do spraw technicznych, a na końcu pracowałem z dokumentacją – wspominał.

      Wyposażenie górnika z kopalni antracytu nie różni się niczym od sprzętu jego kolegi z innej podziemnej kopalni węgla kamiennego, także w Polsce.

      – Pobieramy w lampowni czołówki, później aparaty ucieczkowe pozwalające przetrwać na dole, gdyby powietrze stało się niezdatne do oddychania – opowiadał Maksym.

      Górnicy dostają żetony z numerkiem, u nas zwane markami, które po wyjeździe oddają. To prosty mechanizm pozwalający sprawdzić, czy ten, kto zjechał pod ziemię, wrócił po szychcie na powierzchnię. W większości polskich kopalń, ale także w części ukraińskich, metalowe okrągłe znaczki zostały zastąpione elektronicznymi kartami, które odbija się w specjalnym czytniku przed zjazdem i po wyjeździe.

      – Nadzór górniczy jest też wyposażony w metanomierze, ale akurat w naszych kopalniach antracytowych zagrożenie metanem nie istniało – mówił Maksym.

      Niepotrzebne były więc aż tak skomplikowane i kosztowne systemy wentylacji jak w kopalniach z zagrożeniami gazowymi. Maksym dodawał, że dzięki nieobecności metanu antracytowi górnicy swobodnie palili na dole tytoń. Zakaz zakazem, ale szachtior gołyj, szachtior bosyj, tolko kurit papirosy [górnik goły, górnik bosy, tylko pali papierosy]. W Pawłohradzie górnicy opowiadali nam, że zamiast papierosów niektórzy żują sprowadzany z Azji Środkowej naswaj. To mieszanka ziół z tytoniem lub machorką oraz kurzym łajnem i wapnem gaszonym o paskudnym smaku, który zabija się, spryskując towar aptecznymi kroplami miętowymi.

      Zurab, który od lat dziewięćdziesiątych pracował jako specjalista od bhp w jednej z większych donieckich kopalń, uzupełniał, że górnicy dzielą zakłady wydobywcze na dwie kategorie.

      – Kopalnie „można palić” i kopalnie „nie można palić”. Wcześniej byli nawet ludzie nazywani w żargonie tabakotrusami, tytoniowytrzęsaczami, którzy na wejściu, na początku zmiany, sprawdzali, czy ktoś nie ma papierosów albo zapałek. Potem odpowiadali już za to inżynierowie od bhp – opowiadał.

      Historia Zuraba jest klasyczna dla Donbasu (dla Śląska zresztą też): jego ojciec, stryj i dziadek również pracowali pod ziemią. W polskich kopalniach sytuacje opisywane przez Maksyma i Zuraba wydają się nie do pomyślenia – nałogowcy na czas pracy zabierają pod ziemię tabakę do wciągania albo pestki słonecznika do skubania. W kopalniach zdarzają się tabliczki zakazujące rzucania łupinek na spąg.

      Górnicy palili jak smoki, ale jeszcze większym problemem był alkohol. Już w XIX wieku zdarzało się, że po wypłacie na dwa–trzy dni wstrzymywano przez to wydobycie.

      – Poza mną może z pięć osób nie piło. Zasada była taka, że im ktoś ciężej pracuje, tym więcej pije. Za każdym razem, kiedy ktoś znajduje się na granicy śmierci, tworzy się u niego podświadome napięcie. Potem wyjeżdżasz na powierzchnię, tam świeci słońce, dziewczyny chodzą. Ludzie żyją w takim stanie latami i nie widzą innej możliwości walki ze stresem – wspominał Butczenko. „Drżyj, kopalnio, idzie pijany górnik” – mówił ze śmiechem robotnik w filmie Michaela Glawoggera Śmierć człowieka pracy.

      – Zbierają się po fajrancie. Ktoś ma parę litrów samogonu, ktoś zakąski, zaczyna się picie. Po ciężkiej pracy szybciej się upijają. Półprzytomni wracają do domów. Myślę, że 80 procent moich


Скачать книгу