Intruz. Marek Stelar
oczach Mariusa pojawił się błysk. Na ułamek sekundy jego powieki uniosły się niemal niedostrzegalnie, ale Czang to zauważył.
– Uraziłem pana? – Rzadkie, czarne brwi powędrowały w górę.
– Nie. – Marius wzruszył ramionami. – Te kwestie również nie mają dla mnie znaczenia. Absolutnie żadnego. Jestem neutralny pod każdym względem. Każdym, panie Czang.
– Rozumiem. I szanuję to. Wracając do zlecenia i do tego, dlaczego chcemy współpracować akurat z panem; interesował nas ktoś, który zna miejscowe realia, i choćby z tego względu Rosjanie i Czeczeni są wykluczeni. – Czang się roześmiał. – Nasi wspólni znajomi zaproponowali nam właśnie pana. Rozumiem, że zna pan miejscowe zwyczaje i bez problemu porusza się w polskich realiach?
– Skąd te wątpliwości?
– Pański samochód ma holenderskie tablice. Pan z kolei ma holenderskie obywatelstwo, to akurat wiem na pewno od ludzi, których obaj znamy. Żywię pewne obawy związane z sytuacją, że powrócił pan do swojego kraju po wielu latach i nie do końca jest zorientowany, jakie zmiany w nim zaszły. To byłoby niedopuszczalne…
– O to proszę się nie obawiać. Wróciłem do Polski wiele lat temu. To wystarczający okres, żeby się znów zaadaptować.
– Zgadza się. Uspokoił mnie pan. Czyli trafiliśmy dobrze.
– Oczywiście. O co chodzi?
Czang upił dwa łyki czekolady. Oblizał wąskie usta i odstawił filiżankę. Marius przypatrywał mu się bez skrępowania.
Wyglądali jak dwaj przypadkowi ludzie, którzy spotkali się w przypadkowym miejscu i toczyli niezobowiązującą pogawędkę na luźne tematy. Ktoś, kto spojrzałby na nich z boku, na przykład kelner zerkający zza kotary, mógłby nawet wziąć ich za gejów, którzy spotkali się najpierw w sieci, a teraz tutaj, i siedząc obok siebie na kanapie dyskretnej loży, badają się wzajemnie, sprawdzając, czy mogą i chcą pójść krok dalej.
Marius zawsze się starał, by tak właśnie wyglądały te pierwsze spotkania.
Niewinnie.
Czang położył ręce na stole i splótł palce. Miał niewielkie dłonie z zadbanymi, lekko kwadratowymi paznokciami.
– Poszukujemy człowieka, który ma coś bardzo dla nas cennego. To twarde dyski z danymi dotyczącymi pewnego projektu badawczego. Nie musi pan znać żadnych szczegółów w tym zakresie. Chodzi wyłącznie o odnalezienie człowieka i urządzeń. Zlecenie obejmuje obie te rzeczy. Ekstrakcja, że użyję bliskiej panu nomenklatury, jest możliwa dopiero PO odzyskaniu dysków, lub przynajmniej jednego z nich. Jeden to ostateczność, bo choć na obu jest ta sama zawartość, to my nie jesteśmy zainteresowani tym, żeby te dane trafiły do kogoś prócz nas. Powtarzam: ekstrakcja następuje nie po uzyskaniu informacji, gdzie są dyski, tylko po tym, jak będzie pan miał je w ręku.
– Skąd będę miał pewność, że to te, o które wam chodzi? Prawdopodobnie będą zaszyfrowane, a przynajmniej zabezpieczone przed nieautoryzowanym dostępem.
– Dostanie pan ich numery seryjne. Dopiero po potwierdzeniu autentyczności dysków może pan zlikwidować człowieka, który je miał. Czy to jasne?
– Oczywiście.
– Cieszę się.
– Kim jest nasz cel?
Czang wyciągnął z kieszeni niewielki pudełko. Otworzył je, wyjął z niego pendrive i pokazał go Mariusowi.
– Tu ma pan jego podstawowe dane. A także pozostałe istotne informacje. Człowiek ten jest obecnie poszukiwany przez polskie służby specjalne. I tak się składa, że jest również funkcjonariuszem tych służb…
Marius siedział przez chwilę w bezruchu. Czang spojrzał na niego i zapytał z lekkim zaskoczeniem w głosie:
– Czy to dla pana problem?
– To trochę zmienia postać rzeczy… – odparł ostrożnie.
– Jak bardzo?
– Będzie to nieco trudniejsze, niż myślałem. Ale oczywiście jest do zrobienia.
Czang pokiwał głową, lekko wydymając usta okolone delikatnym i rzadkim zarostem.
– To oczywiste, że poziom komplikacji rośnie – powiedział. – Jeśli mogę coś zasugerować: w zasadzie rzecz sprowadza się do tego, żeby iść śladem tych, którzy pójdą śladem naszego celu. Myślę, że tak będzie najprościej. Problem w tym, że jeśli służby znajdą go przed panem, będzie pan musiał go jakoś przejąć. Razem z dyskami, oczywiście, choć wątpię, żeby nosił je przy sobie. Nie znam pana możliwości, ale oczywiście jeśli uzna pan, że jest w stanie odszukać go sam, to nie ma sprawy. Ma pan wolną rękę.
– Myślę, że zacznę tak, jak pan proponuje. Jak mam namierzyć ludzi poszukujących naszego człowieka?
– Wszystkiego dowie się pan w ciągu kilku dni. Operacja polskich służb jest obecnie w fazie przygotowania. Wszelkie informacje o poszukiwaniach prowadzonych przez Polaków będą aktualizowane na bieżąco.
– Jakim cudem?
Czang uśmiechnął się lekko i zmrużył powieki, tak że czarne oczy niemal za nimi zniknęły.
– Nie musi pan tego wiedzieć.
– Muszę. Muszę mieć pewność, że to sprawdzone informacje.
– Są sprawdzone. Pochodzą z bardzo dobrego źródła. Naprawdę świetnego, proszę mi wierzyć. Praktycznie trudno wyobrazić sobie lepsze.
– To dlaczego wciąż nie znaleźliście człowieka, którego szukacie?
– Zawsze są pewne ograniczenia, Marius. Zawsze. Ale proszę mi wierzyć, dzięki owemu źródłu te ograniczenia łatwiej pokonać. I po to też właśnie chcemy wynająć pana. Żeby pozbyć się tych ograniczeń.
Marius westchnął i wyciągnął z kieszeni mały pakuneczek. Położył go na stole przed Czangiem.
– Moja cena to dwieście tysięcy euro. Zaliczka pięćdziesiąt tysięcy pięcioma przelewami po dziesięć tysięcy na różne konta w De Nederlandsche Bank do jutra, numery kont w środku. Jest tam również telefon, z którego o każdej porze może pan do mnie zadzwonić, gdyby zaszła taka potrzeba. Proszę go mieć zawsze przy sobie, ja też mogę zadzwonić w razie sytuacji awaryjnej lub po informacje. Proszę więcej nie dzwonić pod numer, którego pan użył do nawiązania kontaktu. W telefonie, który pan dostaje, proszę niczego nie ustawiać ani nie zmieniać. Jeśli stwierdzę, że ktoś się nim bawił, zrywam kontrakt i znikam, a zaliczka przepada.
– Jak pan to stwierdzi?
Marius nie odpowiedział.
– Dlaczego upiera się pan przy telefonie? – zapytał Chińczyk. – Wolałbym kontakty przez komunikator albo maile. Nawet przez sieć TOR. To znacznie wygodniejsze i bezpieczniejsze.
– Co weszło w internet, zostaje w nim na zawsze. Sieć TOR też ma swoje słabe punkty, panie Czang. Dlatego. Ślady w sieci zostają zawsze, mniej lub bardziej widoczne, ale jednak są i przy odpowiednim zaangażowaniu można je odkryć. Oczywiście kontakty nasze ograniczamy do minimum, podczas rozmów będziemy również unikać sformułowań mogących zainteresować na przykład analityków z Echelonu.
Czang patrzył na niego z lekkim rozbawieniem.
– Pan naprawdę jest stomatologiem? – zapytał Mariusa. – Tak twierdził jeden z naszych wspólnych znajomych.
– Naprawdę. Pana to bawi?
– Absolutnie nie. To trochę… Dziwne, dla mnie dziwne, po prostu.
–