Arabski książe. Tanya Valko

Arabski książe - Tanya Valko


Скачать книгу
brat.

      – Toś ty rzeczywiście jaśnie pan! Z szerokiego świata. Z wielkich możnych salonów. Ha! – Abdul cieszy się, że postawił na dobrego konia. Na takiego, który wydźwignie go z biedy i nędzy, wyciągnie z Libii i życiowego niefartu.

      – Nie jaśnie pan – poprawia go Jasem. – Nazywaliśmy siebie książętami.

      – Och!

      – Anwar to prawdziwy książę, taki z krwi i kości, książę Al-Saud. Sajf al-Islam to książę od petrodolarów, nazywano go dolarowym lub zielonym księciem. – Milknie, bo nagle przed oczyma stają mu młode, uśmiechnięte twarze byłych przyjaciół, a obecnie największych antagonistów.

      – A ty, ja said?

      – Mnie nazywali księciem artystów.

      – Dlaczego?

      – Bo mam artystyczne zamiłowania. – Alzani przypomina sobie, z jakim znawstwem i artyzmem planował każdą zbrodnię, każdą ludzką gehennę. Zawsze muzyka była doskonale dopasowana do tła wydarzeń. Tę zdolność, można powiedzieć, wypił z mlekiem matki.

      Po dobrej godzinie furgonetka, chybocząc się z boku na bok, zjeżdża z głównej drogi i błyskawicznie niknie w nadmorskich zaroślach. Odludny teren jest idealnym miejscem na przesiadkę. Auto jedzie jeszcze przez jakiś czas, a potem silnik gaśnie. Abdul sięga do kieszeni szarawarów i wyciąga uniwersalny klucz. Otwiera nim metalową obrożę, która aż do krwi otarła szyję niebezpiecznego więźnia. Słychać kliknięcie zatrzasku, a później łańcuchy opadają, zwalniając klamry na nadgarstkach i kostkach u nóg.

      Jasem otrzepuje się i błyskawicznie zrzuca okowy. Pomimo ledwo zaleczonych ran, osłabienia, niedożywienia, biegunki i szkorbutu szybko się podnosi i zgięty wpół, ze względu na niski dach więźniarki, nasłuchuje. Na zewnątrz panuje cisza, którą przerywa dopiero dźwięk otwieranych i zamykanych drzwi. Słychać zgrzyt zamka. Dwóch funkcjonariuszy więziennych zasłania światło dnia, stając w otwartych odrzwiach. Dużo zaryzykowali, dając się namówić na współudział w ucieczce prominentnego skazańca, lecz liczą na obiecaną fortunę i pomyślną eskapadę z Libii do Europy jako polityczni uchodźcy. Razem z forsiastymi sponsorami – Jasemem i Abdulem – przeważnie niebezpieczna podróż promem przez Morze Śródziemne wydaje się im łatwizną. Nie spodziewają się, że kiedy tylko spełnią swą misję, zostaną zlikwidowani. Kolejna para idiotów, która nie zdaje sobie sprawy, z kim ma do czynienia. Padają pojedyncze strzały. Funkcjonariusze odchodzą na wieczną wartę. Potem znów zapanowuje spokój. Dwaj pozostali przy życiu mężczyźni uwijają się jak pracowite mróweczki. Wrzucają zwłoki do więźniarki, nakrywają wóz plandeką i uciekają z miejsca zbrodni. Niedaleko w gęstych chaszczach znajduje się mały niezamieszkany barak, postawiony nie wiadomo kiedy i po co z białych pustaków domowej produkcji. Na zewnątrz jest pokryty graffiti, a w środku znajduje się pozostałość po palonym tu wielokrotnie ognisku, walają się puste butelki po coli i fancie, puszki po tuńczyku i sardynkach, plastikowe baniaki po oliwie i wodzie. Widać, ktoś tu koczował nie raz i nie dwa. Teraz uciekinierzy wykorzystują pakamerę do własnych celów. Jasem myje się ciepłą wodą z kanistra, wyciera śmierdzącym ręcznikiem, przebiera w biedne, europejskie ciuchy, na stopy wsuwa klapki, na ramiona zarzuca ortalionową kurtkę, a na głowę nakłada znoszoną bejsbolówkę. Abdul też jest już w zwyczajnym, nierzucającym się w oczy ubraniu.

      – Dam ci pół miliona – oświadcza Jasem zaskoczonemu wspólnikowi, który uważał ten temat za zamknięty.

      – No nie! Nie tak się umawialiśmy! Mówiłeś, że dasz milion… – jęczy żałośnie młokos. – Taki z ciebie prawdomówny muzułmanin? Panie mój!

      – Bierz, co dają, i nie narzekaj. – Jasem nie zmieni zdania. – Z twoim fachem w ręku nie wybrzydzałbym.

      – Jakim fachem? – Abdul wytrzeszcza na rozmówcę naiwne oczy.

      – Właśnie żadnym. Dlatego nadasz się jak nic u Germańców77 do czyszczenia sraczy lub zamiatania ulic. Z łachy dadzą ci pięćset euro zasiłku albo i nie. A jak pojedziesz do Ameryki, gołodupcu, to Trump ciupasem wsadzi cię za kratki i oskarży o terroryzm, zaś rodzice Judith podpiszą się pod tym obiema rękami.

      – Ech! – Zmartwiony taką perspektywą Libijczyk smutnieje. – Trump… Nie ma już naszego mocarnego sprzymierzeńca Baracka78 Husseina Obamy – wzdycha ciężko. – Tak szybko nikt nie byłby w stanie przewrócić do góry nogami porządku całego świata. – Abdul znów szokuje rozmówcę zdolnością logicznego myślenia i wnioskowania. – Nikt nie otworzyłby na oścież bram Zachodu przed islamem, gdyby nie on.

      – Tu się z tobą zgadzam. Niby promując demokrację i arabską wiosnę, celowo i w ekspresowym tempie doprowadził do totalnej ruiny nasze arabskie ziemie, które i tak już były jałowe i przeklęte. Dzięki temu weszliśmy do Europy bez jednego oddanego strzału. Takiego przebiegłego dżihadu najstarsi Arabowie nie pamiętają. – Już pogodzeni sprzymierzeńcy chichrają w kułak. – Barackowi, naszemu błogosławionemu politykowi, za taki majstersztyk należała się Nagroda Nobla. Ale czy pokojowa? – Jasem po raz pierwszy od długiego czasu jest autentycznie rozbawiony.

      Nagle w oddali rozlega się ryk silnika. Przed budynek podjeżdża pick-up prowadzony przez błękitnooką blondynę Judith. Jasem patrzy na nią jak na smaczny kąsek i cieszy się, że z taką przewodniczką przejdą przez bramy piekieł. Ich Beatrycze przeprowadzi ich przez wszystkie europejskie wrota bezproblemowo. Świat na nich czeka.

      KSIĄŻĘCYM TARGIEM

      Książę Anwar al-Saud pozostawia swoją ukochaną w prywatnej klinice w Dubaju i leci do Królestwa Arabii Saudyjskiej, by załatwić formalne zgody na poślubienie Darii. Nie jest następcą tronu ani człowiekiem, który kiedykolwiek sięgnie po koronę, więc uważa, że nie powinno być z tym kłopotów. Jednak załatwienie pozwolenia okazuje się trudniejsze, niż przewidywał.

      – Doradź mi, panie, co mam zrobić. – Ostatecznie Anwar dzwoni do starego Muhammada al-Ridy, bo człowiek ten, mimo że jest już na zasłużonej emeryturze, zna się na rzeczy i wiele może. – Chcę przywieźć do domu Darin Salimi. Moją misję wykonałem, więc…

      – Jasem Alzani powinien był wylądować albo u nas, albo przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym w Hadze. – Były minister spraw wewnętrznych jest wyraźnie podminowany.

      – Nie dało się. Taki był ostateczny układ z Libijczykami. Oni tę sprawę załatwią.

      – Są niewiarygodni! Tam od lat panuje chaos i nie zanosi się, żeby ten stan rzeczy miał się zmienić.

      – Wykopałem Jasema ze stołka. Nie będzie tam rządził.

      – Nas to nie obchodzi. My chcieliśmy go dostać.

      – Pieprzyć to!

      – Nie bądź ordynarny, młody człowieku. Idź umyj sobie usta, bo wulgarnymi słowy obrażasz Allaha. – Anwar dziwi się, słysząc taką reprymendę od osoby, która z muzułmańską wiarą zawsze była na bakier. – A w sprawie Darin musi się zebrać królewska komisja. To ona zadecyduje. W tej kwestii ci nie pomogę. Jestem za krótki.

      – Ja zaś jestem zwykłym facetem. A ona zwykłą kobietą, nawet po ojcu muzułmanką, więc…

      – Totalna bzdura, habibi79. Co ty wygadujesz? Słyszysz sam siebie? Ty jesteś księciem z królewskiego rodu, a ona jest oskarżona o międzynarodowy terroryzm i zbrodnię na terenie Arabii. Wprawdzie nie na saudyjskim obywatelu, ale jednak. Do zwykłości wiele wam brakuje.

      – Skąd


Скачать книгу

<p>77</p>

Germaniec (slang, pejoratywnie) – Niemiec.

<p>78</p>

Barak (arabski) – błogosławiony.

<p>79</p>

Habibi (arabski) – mój kochany.