Do przerwy 0:1. Adam Bahdaj
bo my nie głusi. Niech się pan dobrze wyśpi, bo pan legalnie zawiany.
Perełka załkał cicho, tłumiąc w sobie żal i upokorzenie. Wolałby, żeby go ojciec sprał, a nie wywoływał tę awanturę na schodach. Co za wstyd! Co za wstyd! – powtarzał w myślach. Jak trudno będzie spotkać się z kolegami, spojrzeć im prosto w oczy. Czy ojciec tego nie rozumie? Czy wciąż musi narażać go na upokorzenia?
Drzwi trzasnęły. Wyczuł, że ojciec zbliża się do niego. Nie mógł znieść ostrego, nieznośnego odoru wódki.
Skulił się w oczekiwaniu nagłego ciosu. Tymczasem ojciec pogładził go tylko po głowie.
– No, nie płacz. Pójdziesz z ojcem na karuzelę – usłyszał nad sobą bełkotliwy głos.
Żal i upokorzenie przełamało się w nim w gwałtowny gniew. Odtrącił rękę ojca, odwrócił się i z oczyma pełnymi łez zawołał:
– Nie chcę na karuzelę, nie chcę na mecz, nigdzie nie pójdę!
4
– Chłopcy, żeby nie wiem co, to musimy wygrać! – Ignaś Paradowski powiedział to z takim zapałem, że wszyscy spojrzeli na niego. Wyrażał przecież ich najskrytsze marzenia. Wygrać z Huraganem to byłby prawdziwy sukces dla nowo powstałej drużyny. Zadanie jednak nie należało do łatwych. Chłopcy z Okopowej przewyższali ich nie tylko wzrostem i wiekiem, ale również piłkarskim doświadczeniem. Już od dawna wygrywali u siebie mecze i cieszyli się sławą najlepszych piłkarzy w całej okolicy. Skumbria i Królewicz byli znani na wszystkich podwórkach i zaułkach Woli jako groźni i bramkostrzelni napastnicy. Toteż trzeźwe przypuszczenia wskazywały, że z tego pierwszego meczu Huragan wyjdzie zwycięsko.
Przypuszczenia przypuszczeniami, ale w sercu każdego młodego piłkarza Syrenki kryła się nadzieja. Piłka jest okrągła – myśleli chłopcy – a Mandżaro, Paragon i Tadek Puchalski też umieją grać. Nic więc dziwnego, że w miarę zbliżania się meczu napięcie rosło jak słupek rtęci w termometrze.
– Musimy wygrać! – powtórzył Ignaś, patrząc na kolegów roziskrzonymi oczami.
– Bez bramkarza? – wtrącił zawsze niezadowolony i skłonny do pesymizmu Tadek Puchalski.
– Perełka może jeszcze przyjdzie – zauważył poważny, zatroskany kapitan drużyny. Na nim spoczywała główna odpowiedzialność za wynik meczu, nic więc dziwnego, że jego najbardziej niepokoiła nieobecność małego bramkarza.
– Szkoda gadać. – Paragon machnął ręką z rezygnacją. – Widziałeś, że jego stary był „na perłowo”.
– Nic strasznego – odezwał się Krzyś Słonecki. – Olek Kołpik też umie bronić.
– Eee… bracie, to nie to samo, co Perełka. – W głosie Paragona zabrzmiała nuta prawdziwego podziwu dla młodego bramkarza.
– Trudno – przerwał dyskusję Mandżaro. – Nie wolno nam się załamywać. Poczekamy jeszcze trochę, a jeśli Perełka nie przyjdzie, zagra rezerwowy.
To powiedziawszy, rozejrzał się troskliwym okiem gospodarza po boisku. Wszystko było już przygotowane: cały placyk uprzątnięty z gruzu i śmieci, linie autowe i pola bramkowe wyznaczono wapnem, bramki ustawiono z kopczyków cegły, a w wyłomie muru – w jedynej „bramie” prowadzącej na ten stadion – postawiono kasę, czyli mały stolik i krzesło. Jednym słowem, organizacja meczu była wzorowa, a boisko przygotowane należycie. Teraz pozostało tylko czekać na publiczność i na przeciwników. Z przygotowań kapitan Syrenki był zadowolony, ale oprócz nieobecności bramkarza, niepokoiła go jeszcze jedna sprawa: skąd Maniuś Paragon wziął tak wspaniałą piłkę? Odciągnął więc skarbnika na stronę i zapytał:
– Maniuś, powiedz prawdę, skąd skombinowałeś tę piłkę?
Przez pogodną twarz Paragona przesunął się cień chwilowego zmieszania.
– Jak to: skąd? – żachnął się nagle. – Przecież wiesz, zorganizowałem.
– Ale skąd? Taka wspaniała gała musi kosztować chyba trzy stówki.
Maniuś wydął wargi.
– Zapewniam cię legalnie, że więcej.
– No więc?
Maniuś chytrze łypnął oczami.
– O co się martwisz? Niech cię głowa nie boli. Zorganizowałem, i już. Może chciałbyś zagrać szmacianką albo innym flakiem? Przecież mówiłeś, że organizacja musi być na sto dwa.
Mandżaro położył mu rękę na ramieniu.
– Słuchaj, Maniuś, żeby nie było jakiejś wsypy. Ja wiem, że ty masz czasem lepką rączkę. Nasza Syrenka to młody klub, nie może się skompromitować.
Na twarzy Paragona ukazał się cwaniacki uśmieszek.
– Nie wygłupiaj się. Maniuś powiedział, że będzie piła, to jest. O co ci chodzi?
– Dajesz słowo, że uczciwie zorganizowałeś?
– Jak ciotunię kocham, najlegalniej w świecie.
To uspokoiło nieco kapitana drużyny, ale z jego zatroskanej twarzy widać było, że podejrzenie nie zniknęło całkowicie. Nie miał jednak czasu na dalsze roztrząsanie sprawy, gdyż w wyłomie muru ukazały się głowy pierwszych widzów. Byli to mali chłopcy, którzy zwykle najwcześniej zjawiają się na wszystkich boiskach świata. Jeden z nich, nie zważając na duży napis umieszczony przy stoliku „Wstęp dla dorosłych 2 zł, dla młodzieży 1 zł”, z beztroską miną wdarł się na boisko. Za nim podążyli inni.
– Hola, panowie! – zawołał Maniuś, który jako skarbnik klubowy miał również pełnić funkcję kasjera. – To nie gra w szmaciankę, to leguralny mecz. Publika płaci, a jak nie – to jazda, bo grzecznie przegonię.
Piegowaty wyrostek, w kaszkiecie nasuniętym na oczy, splunął przez zęby.
– Ja nie na takie mecze na gapę chodziłem.
– Ja też – skwitował z humorem Maniuś. – Ale dzisiaj, kolego kochany, nie przejdziesz.
– Wpuść mnie, Maniuś – szepnął z boku piegowaty chłopiec. – Ja ciebie znam. Ja mieszkam niedaleko od Gołębnika.
– Dzisiaj nie ma protekcji! Nawet cesarz Abisynii płaci legalnie za bilet. Kasa inaczej nie wytrzyma. No, chłopaki, płacić albo zjeżdżać w pląsach!
Humor i stanowcza postawa kasjera i skarbnika w jednej osobie poskutkowały. Chłopcy bez protestu wycofali się za wyłom w murze i gęsto zalegli chodnik ulicy. Kto miał złotówkę, ten podchodził do stolika i z bólem w sercu wykupywał bilet, wstydząc się, że po raz pierwszy w życiu opłaca wstęp na mecz. Kto nie miał pieniędzy, oczekiwał, aż nadarzy się okazja do wśliźnięcia się na gapę. Dla zabicia czasu roztrząsano głośno, kto wygra: Syrenka czy Huragan? Odwieczny temat rozmów kibiców przekształcał się stopniowo w wielką wrzawę, żeby wreszcie przejść w zbiorową kłótnię. Zwolennicy Syrenki skakali do oczu kibicom Huraganu. Przed bramą boiska kotłowało się i wrzało. Tradycji wielkich meczów stało się zadość.
Tymczasem przy kasie robiło się coraz tłoczniej. Schodziła się poważniejsza publika. Paragon ku swej wielkiej radości zobaczył słomkowy kapelusz właściciela zakładu fryzjerskiego, pana Sosenki.
– Szanowanie, panie szefie! – przywitał go z elegancją. – Pan szanowny za dwa złote? Bilecik dla dorosłych, jedna sztuka. Służę uprzejmie. – Gdy podawał bilet swemu chlebodawcy, ściszył głos: – Panie szefie, wpuściłbym pana po znajomości za darmochę, ale kasa nie moja, rzecz społeczna.
Szeroka, obrzękła