Niepełnia. Anna Kańtoch

Niepełnia - Anna Kańtoch


Скачать книгу
b6e2kf221d9a384eb.jpeg" alt="Strona tytułowa"/>

      Anna Kańtoch

      Niepełnia

      ISBN: 978-83-64384-71-4

      Wydawca:

      Powergraph

      ul. Cegłowska 16/2

      01-803 Warszawa

      tel. 22 834 18 25

      e-mail: [email protected] www.powergraph.pl Copyright © 2017 by Anna Kańtoch Copyright © 2017 by Powergraph Copyright © 2017 for the illustrations and cover illustration by Eshma by iStock Copyright © 2017 for the cover by Rafał Kosik Wszelkie prawa zastrzeżone. All rights reserved. Redaktor prowadząca serii: Kasia Sienkiewicz-Kosik Redakcja: Kasia Sienkiewicz-Kosik Korekta: Maria Aleksandrow Skład i łamanie: Powergraph Ilustracja na okładce: iStock Projekt graficzny serii i opracowanie: Rafał Kosik Wyłączna dystrybucja:

„FK Olesiejuk” Sp. z o.o. Sp.j. ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Mazowiecki tel. 22 721 30 00 / 11

      Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer

      Spis treści

      I. Opowieść o śniegu i krwi

      II. Opowieść o zniknięciu

      III. Opowieść o zmianie

      IV. Opowieść o poszukiwaniach

      V. Opowieść o tajemnicy

      VI. Opowieść o powrocie

      VII. Opowieść o Słoneczku i bramach

      VIII. Opowieść o dziwadłach

      IX. Opowieść o piwnicy

      X. Opowieść o czekaniu

      XI. Opowieść o żyletce

      XII. Opowieść o Kaśce

      XII. Opowieść o prostej drodze

      Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym

      20% rabatu na kolejne zakupy na litres.pl z kodem RABAT20

      I.

      Opowieść o śniegu i krwi

      Nie pamiętam, które z nas umarło tamtego dnia, wiem jedynie, że ta historia zaczyna się od śmierci. Od czerwonego świtu i czerwonej krwi, której smugi znaczyły białe ściany kuchni. Tak dużo czerwieni i bieli… Kiedy wyjrzałem przez okno, zobaczyłem zasypane śniegiem pole ciągnące się aż do odległej ściany drzew; opalizująca różowo w słońcu, zimna i gładka przestrzeń tylko w jednym miejscu zbrukana była śladami stóp. Ktoś wyszedł z lasu i podszedł do okna. Ktoś albo coś, bo nie potrafiłem odpowiedzieć na pytanie, czy to ślady stóp człowieka. Świt kładł w nich purpurowe cienie i przez chwilę wyglądało to tak, jakby wgłębienia w śniegu też wypełnione były krwią.

      W moich żyłach krążył alkohol, a muzyka wybijała wewnętrzny rytm na ścianach naczyń.

      Girl of sixteen

      Whole life ahead of her

      Slashed her wrists

      Bored with life

      Didn’t succeed

      Thank the Lord

      For small mercies

      Biały dom z białą kuchnią nie należał do nas, nie był też w żaden sposób ważny – po prostu wydawał się dobrym miejscem, żeby tu umrzeć. A może wybraliśmy go z innego powodu? Wielu rzeczy już nie pamiętałem, a kolejne wspomnienia wyciekały ze mnie, tak jak z umierającej Agnieszki wyciekała na dywan krew. Zostawiając na podłodze czerwone ślady, podszedłem do nie mojej szafki, wyjąłem nie moją kawę i zaparzyłem ją. Piłem gorący płyn, słuchałem muzyki i kiwałem do rytmu stopą. Wiedziałem, że zapytają mnie później, dlaczego to zrobiłem, czemu piłem kawę, kiedy moja siostra umierała, a ja nie będę potrafił odpowiedzieć. To miało sens wtedy, w tamtej chwili, gdy wciąż znajdowałem się po drugiej stronie, wewnątrz, a nie na zewnątrz. Bo sens wewnątrz jest zupełnie inny niż na zewnątrz, ten pierwszy jest sensem godziny o świcie, kiedy człowiek otwiera sobie żyły, drugi – sensem słonecznego południa, gdy ten sam człowiek próbuje odpowiedzieć na pytanie: dlaczego? Inne słowa, inne myślenie. My i oni, z przeciwnej strony, jesteśmy jak ludzie mówiący językami tak odmiennymi, że kiedy przekroczę granicę, przestanę rozumieć dawnego siebie. Jeszcze przez chwilę będę pamiętać, że straciłem coś ważnego, ale w końcu nawet to minie.

      Fighting back the tears

      Mother reads the note again

      Sixteen candles burn in her mind

      She takes the blame

      It’s always the same

      She goes down on her knees

      And prays

      Miało sens, tyle będę potrafił powiedzieć.

      I jeszcze: od zawsze byliśmy razem, bo z jakiegoś powodu będzie mi się wydawało, że to właściwe słowa, choć zapomnę już, dlaczego takie miałyby być.

      To mój początek, dla starszej aspirantki Elżbiety Budzioł wszystko wyglądało zupełnie inaczej.

      Dla niej ta historia zaczęła się od telefonu.

      * * *

      Potrafię ją sobie wyobrazić – oto kobieta ani stara, ani młoda, nie ładna i nie brzydka, w dżinsach i tanim chińskim swetrze z rodzaju tych, jakie można kupić na miejskim targowisku. Jasne, farbowane włosy nosi związane w kucyk zwyczajną gumką. Z tym sportowym stylem kontrastują mocno umalowane rzęsy i czerwona szminka, której ślad został na brzegu kubka z kawą. Starsza aspirant pali papierosa, dym unosi się leniwie wąską smużką, wsiąka w szare tapety i dawno nieprane firanki. Za oknem wstaje dzień, słońce z trudem przedziera się przez brudne szyby i pada na biurko zmęczoną smugą, w której więcej jest kurzu niż światła. Poranna zmiana się spóźnia i kobieta układa już w głowie słowa wyrzutu – będzie narzekać, bo tego od niej oczekują, choć w gruncie rzeczy jest z tego spóźnienia zadowolona. Lubi nocne dyżury, samotność i spokój. Starsza aspirant narzeka też, jak wszyscy w jej wieku, na nieubłagany upływ czasu, na zdrowie, niskie pensje i nudną pracę, w głębi duszy jednak sądzi, że niewiele się zmieniła od czasów studenckich, chce wierzyć, że wciąż zależy jej tak samo. Od jakiegoś czasu to już nieprawda, ale kobieta jeszcze o tym nie wie.

      Starsza aspirant dopija kawę, kiedy dzwoni telefon.

      W tej chwili ważą się nasze losy. Kobieta wyciąga rękę, a potem ją cofa. Mogłaby udawać, że nie słyszała, że właśnie zbierała się do wyjścia albo była w ubikacji. Dlaczego nie? To pewnie i tak nic ważnego, w tym zapomnianym przez Boga miejscu nie dzieją się ważne rzeczy. Poza tym jej zmiana się skończyła, ktoś inny powinien odebrać ten telefon. Starsza aspirant nie ma nic przeciwko przedłużającym się dyżurom, pod warunkiem że nie musi wychodzić na styczniowy ziąb.

      Wreszcie jednak zwycięża poczucie obowiązku – a może zwyczajna ciekawość – i Elżbieta Budzioł podnosi słuchawkę.

      Potrafię sobie wyobrazić, jak marszczy brwi, jak zmienia się


Скачать книгу