Królestwo nędzników. Paullina Simons

Królestwo nędzników - Paullina Simons


Скачать книгу
o Margrave?

      Nie odpowiada.

      Julian przysiada na łóżku. Widok jej rozpaczy przygnębia go. Słońce jeszcze nie wstało, w szarobłękitnym powietrzu pojawiają się bursztynowe smugi. Ze wschodu wieje silny wiatr. Julian czuje zapach palącego się drewna. Co za idiota rozpala ogień w taki upał?

      – Musisz mi pomóc – mówi Mallory cichym, zimnym głosem. – To wszystko twoja wina.

      O co jej chodzi?

      – Marg mnie okradła – oznajmia Mallory z podłogi.

      – Skarbie, nie obrażaj się znowu, ale co ona mogła ci ukraść?

      Nie odpowiada.

      – Musisz uciszyć Ilberta – rzuca w końcu. – Znasz w mieście kogoś, kto może to zrobić? A może ty to zrobisz? – Ostatnie słowa wypowiada takim tonem, jakby nie wierzyła, że Julian może uciszyć komara.

      – Co to znaczy uciszyć? Kazać mu się zamknąć? To potrafię.

      – No to zanim poprosisz go grzecznie, żeby zamilkł, może zapytasz go, co zrobił z ciałem lorda?

      A więc wie. Baronowa próbowała ją przed tym ochronić, Julian nie chciał jej nic powiedzieć, ale sama się dowiedziała. W burdelu nie ma żadnych sekretów.

      – Mal, bardzo mi przykro…

      Przerywa mu.

      – Słyszałam, jak mówiłeś temu idiocie, żeby zabrał ciało gdzieś daleko, ale on wrzucił je kilka ulic stąd do kanału, w którym jest zaledwie dwadzieścia centymetrów wody. Można to nazwać ukrywaniem dowodów na widoku.

      Julian blednie.

      – Skąd o tym wiesz?

      – O, to zabawna historia. Ilbert sam mi powiedział.

      – Czemu miałby ci to mówić?

      – Mój drogi, źle mnie zrozumiałeś. Nie wyznał mi tego, bo chciał zrzucić ciężar z piersi. Powiedział mi, bo chciał, żebym mu zapłaciła za milczenie.

      – Zapłaciła? Czemu miałabyś mu płacić?

      Mallory nie odpowiada.

      – Ale nie mogę tego zrobić, bo Margrave ukradła mi pieniądze.

      – Jakie pieniądze? Te, które zarabiałaś na boku? Myślałem, że zawsze trzymasz je przy sobie? Nie tak mnie uczyłaś? Trzymaj cenne rzeczy przy sobie?

      – Opowiadając konstablowi o moździerzu i tłuczku – ciągnie Mallory, jakby Julian w ogóle się nie odezwał – Ilbert przekazał wiadomość Baronowej i mnie, że wszyscy zawiśniemy, jeśli on nie dostanie tego, czego chce.

      – A czego chce?

      – Połowę.

      Julian szuka w kieszeni kamizelki sakiewki z gwineami.

      – Połowę czego? – pyta tępo.

      – Nic nie rozumiesz? Jeśli Margrave mnie nie okradła, musiał to zrobić Ilbert, a w takim przypadku bawi się nami. Dręczy nas przed egzekucją. Ale to mnie wcale nie dziwi, nie dziwi w najmniejszym stopniu.

      Chowa twarz w dłoniach.

      – Połowę czego? – powtarza szeptem Julian.

      – Połowę sakiewki cholernego złota – odpowiada Mallory.

      Julian nie jest już łagodny ani pocieszający. Zrywa się z łóżka, staje przed nią. Nie odzywa się, bo nie może wydusić słowa. Stara się sformułować następną myśl, następne słowo. Słońce wschodzi nad szarymi dachami Whitehall. Wieje mocny, suchy wiatr. Przynosi zapach palącego się drewna. Julian kuca przed Mallory, opada na podłogę obok niej. Ich stopy mogłyby się dotknąć.

      – Lord Fabian ukrył je pod podłogą w pokoju numer dwa – mówi Mallory. – Ale już go tam nie ma. Ja go nie zabrałam. Mówisz, że Margrave też nie. Więc jeśli to nie Ilbert, kto mógł je zabrać, Julianie?

      Nie patrzy na niego, nie widzi więc szoku malującego się na jego twarzy. To niemożliwe. Po prostu niemożliwe.

      – Czemu Fabian miałby ukrywać złoto pod podłogą burdelu? – pyta Julian.

      – Bo zdobył je nieuczciwie – wyjaśnia Mallory. – Lord był Mistrzem Mennicy Królewskiej w londyńskiej Tower. Nie wiedziałeś o tym? Tak. Dziś używają mechanicznej prasy, lecz sto lat temu wybijali monety w matrycach. Dwa lata temu, gdy go rozbierałam, znalazłam przy nim jedną z tych ręcznie robionych monet. Wtedy powiedział mi, że od dawna kolekcjonuje monety. Przed kilku laty, w chaosie po upadku Cromwella, podwędził jedną z porzuconych matryc, w której wybijali pamiątkowe suwereny Elżbiety. Powiedział, że matrycę wyrzucono przedwcześnie. Trzeba ją było tylko trochę naostrzyć od strony awersu. Ale strona z herbem była idealna. Kiedy ją poprawił, zostawał w mennicy do późna i wybijał własne monety. Powiedział swojemu przełożonemu, Strażnikowi Mennicy, że pracuje po godzinach nad pamiątkowym medalem dla nowego króla, Karola II. I rzeczywiście pracował. Ale przy okazji wybijał monety dla siebie, wykorzystując kradzioną matrycę.

      Przygarbiony Julian czeka na resztę.

      – Wybicie czterdziestu dziewięciu monet zajęło mu sześć lat! Musiał być bardzo ostrożny. Wybicie jednej trwało siedem tygodni, było tak pracochłonne. Powiedział mi, że kiedy dojdzie do pięćdziesięciu, przestanie. Ryzyko, że przyłapią go na kradzieży stopionego złota, stawało się zbyt duże. Aby wybijać dobrze monety, potrzebował kropel z rzadkich dwudziestotrzykaratowych sztabek, nie dwudziestokaratowych, których używają dzisiaj. Jakiś miesiąc temu miał czterdzieści dziewięć monet. Potrzebował jeszcze tylko jednej! A teraz zniknęły.

      Julian chwieje się.

      – On też zniknął.

      – Tak – odpowiada spokojnie Mallory. – On też.

      – Czemu ukrywał je tutaj?

      – Kiedyś trzymał je w domu. I to ja go przekonałam, że tutaj jest bezpieczniej. I było. Podłoga w każdym pokoju jest przybita gwoździami. Sama zrobiłam skrytkę. W domu lorda służba była obrzydliwie wścibska. Czekała, by wrócił do domu, rozbierała go, kąpała, przeszukiwała każdy kąt. Zamknięta na klucz szkatułka, którą lord stale nosił przy sobie, zaalarmowała służbę, że jest w niej coś cennego, co warto zamykać. Nie ufał im. Ale ufał mnie.

      – Czemu miałby ci ufać? – pyta chrapliwie Julian.

      – Był samotny. Lubił mnie.

      Julian nie patrzy na nią.

      – Gdy znalazłam przy nim tę jedną monetę, poczuł wielką ulgę! – tłumaczy Mallory. – Ten sekret go dusił. Marzył, by komuś go wyjawić. Był artystą, a każda moneta to arcydzieło. Pokazałam mu, że jestem pod ogromnym wrażeniem. Zrobiłam skrytkę. Pokój numer dwa zawsze był szczególny i tajemniczy. Jest odosobniony, a przewracające się w nim świece nie wywołują pożaru, choć czasami można usłyszeć tajemnicze głosy dobiegające z komórki pod oknem. Niektórzy mówią, że w pokoju straszy. Ty wyszedłeś z komórki w tym pokoju. – Rzuca mu półuśmiech.

      Twarz Juliana przypomina maskę.

      – Za każdym razem, gdy lord bił nową monetę, świętowaliśmy. Piliśmy wino i podziwialiśmy ją. Uroczyście umieszczaliśmy ją w skrytce obok pozostałych. Nigdy nie zabrałam mu ani jednej monety. Musiał wiedzieć, że można mi ufać. Że go nie okradnę, nie zdradzę ani nie będę szantażować.

      – Czemu miałby ufać akurat tobie? – powtarza Julian.

      – Za kradzież z Mennicy Królewskiej trafia się na szafot. To zdrada stanu.

      – Nie o to


Скачать книгу