Księga życia. Trylogia Wszystkich Dusz. Tom 3. Deborah Harkness
czarownik puścił Emily Mather, a ona osunęła się na ziemię nieprzytomna. Sarah zaatakowała Knoksa tak potężnym zaklęciem, że ten przeleciał przez całą polanę.
– Nie, Marcus jej nie zabił – powiedział Fernando. – Ale jego zaniedbanie…
– Brak doświadczenia – przerwał mu Gallowglass.
– Zaniedbanie – powtórzył Gonçalves – odegrało rolę w tej tragedii. Marcus o tym wie i bierze na siebie odpowiedzialność.
– Marcus nie prosił o przywództwo – zagrzmiał Gallowglass.
– Nie. Ja wyznaczyłem go na to stanowisko, a Matthew zgodził się, że to słuszna decyzja. – Fernando krótko uścisnął ramię olbrzyma i wrócił do kuchenki.
– To dlatego przyjechałeś? Bo czułeś się winny, że odmówiłeś kierowania zakonem, kiedy Matthew poprosił cię o pomoc?
Nikt bardziej od Gallowglassa nie był zaskoczony, kiedy Fernando zjawił się w Sept-Tours. Gonçalves unikał tego miejsca, odkąd ojciec Gallowglassa Hugh de Clermont umarł w czternastym wieku.
– Jestem tutaj, bo Matthew był przy mnie, kiedy francuski król kazał stracić Hugh. – Zostałem wtedy sam na całym świecie, nie licząc mojej żałoby. – Głos Fernanda był szorstki. – A odmówiłem dowodzenia Rycerzami Świętego Łazarza, bo nie jestem de Clermontem.
– Byłeś partnerem mojego ojca! – zaprotestował Gallowglass. – Jesteś tak samo de Clermontem jak Ysabeau albo jej dzieci!
Fernando starannie zamknął drzwi piekarnika.
– Jestem partnerem Hugh – oświadczył nadal odwrócony plecami do stołu. – Twój ojciec nigdy nie będzie dla mnie przeszłością.
– Przepraszam – powiedział ze smutkiem Gallowglass. Choć Hugh nie żył od prawie siedmiu wieków, Fernando nigdy nie przebolał straty. A on wątpił, czy to kiedykolwiek się stanie.
– A jeśli chodzi o to, czy jestem de Clermontem – ciągnął Fernando, wpatrując się w ścianę nad kuchenką – Philippe się na to nie zgadzał.
Gallowglass znowu zaczął nerwowo wyskubywać wosk ze szpar. Fernando nalał dwa kieliszki czerwonego wina i zaniósł je do stołu.
– Proszę. – Wręczył jeden pasierbowi. – Ty też będziesz dzisiaj potrzebował sił.
W tym momencie do kuchni wpadła Marthe. Gospodyni Ysabeau rządziła tą częścią château i nie była zadowolona, że widzi w niej intruzów. Posławszy Fernandowi i Galloglassowi kwaśne spojrzenie, pociągnęła nosem i otworzyła piekarnik.
– To moja najlepsza brytfanna! – rzuciła oskarżycielskim tonem.
– Wiem – powiedział Fernando i napił się wina. – Dlatego jej używam.
– Pańskie miejsce nie jest w kuchni, dom Fernando. Proszę iść na górę i zabrać ze sobą Gallowglassa.
Marthe sięgnęła do półki nad zlewem po paczkę herbaty. I wtedy zobaczyła imbryk owinięty w ścierkę, stojący na tacy obok filiżanek, spodków, mleka i cukru. Mars na jej twarzy się pogłębił.
– Co jest nie w porządku w mojej obecności tutaj? – zapytał Fernando.
– Nie jest pan służącym – odparła Marthe. Zdjęła pokrywkę z imbryka i podejrzliwie powąchała zawartość.
– Ulubiona Diany. Mówiłaś mi, co ona lubi, pamiętasz? – Fernando uśmiechnął się ze smutkiem. – I wszyscy w tym domu służą de Clermontom, Marthe. Jedyna różnica polega na tym, że ty, Alain i Victoire dostajecie za to sowitą zapłatę. Reszta z nas ma być wdzięczna za ten przywilej.
– I nie bez powodu. Inni manjasang marzą o tym, żeby być częścią tej rodziny. Proszę pamiętać o tym na przyszłość, dom Fernando. – Marthe położyła nacisk na jego wielkopański tytuł. Wzięła tacę. – I o cytrynie. A przy okazji, jajka się palą.
Gonçalves skoczył im na ratunek.
– Jeśli chodzi o ciebie – Marthe wbiła wzrok w Gallowglassa – nie powiedziałeś nam o Matthew i jego żonie tego, co powinieneś.
Gallowglass wpatrywał się ze skruszoną miną w swoje wino.
– Twoja babka później się z tobą policzy. – Po tej mrożącej krew w żyłach zapowiedzi Marthe wymaszerowała z kuchni.
– Co znowu zrobiłeś? – zapytał Fernando, stawiając na kuchence tortillę, jeszcze nie spaloną, Alhamdullillah. Doświadczenie nauczyło go, że cokolwiek nabroił Gallowglass, miał dobre intencje i całkowitą pogardę dla możliwych konsekwencji.
– Nooo… – Gallowglass przeciągnął samogłoskę, jak to tylko Szkot potrafi – być może pominąłem w opowieści jedną czy dwie rzeczy.
– Na przykład? – naciskał Fernando, wyczuwając pośród domowych kuchennych zapachów woń katastrofy.
– Na przykład to, że cioteczka jest w ciąży… i to z nikim innym jak z Matthew. I że dziadek ją adoptował. Panie, jego przysięga krwi była ogłuszająca. – Gallowglass się zamyślił. – Myślisz, że nadal będziemy mogli ją usłyszeć?
Fernando stał z rozdziawionymi ustami.
– Nie patrz tak na mnie. Podzielenie się nowiną o dziecku wydawało mi się niewłaściwe. Kobiety potrafią być dziwne w takich sprawach. A Philippe przed śmiercią powiedział cioteczce Vertin o przysiędze krwi i ona też nie pisnęła o tym słowa od tysiąc dziewięćset czterdziestego piątego!
Powietrze rozdarł huk, jakby zdetonowano niewielką bombę. Coś zielonego i ognistorudego przemknęło za kuchennym oknem.
– Co to było, do diabła? – Fernando gwałtownie otworzył drzwi i osłonił oczy przed jasnym blaskiem słońca.
– Pewnie wkurzona wiedźma. – Ton Gallowglasa był posępny. – Sarah musiała powiedzieć Dianie i Matthew o Emily.
– Nie eksplozja, tylko to! – Fernando wskazał na dzwonnicę w Saint-Lucien.
Okrążała ją skrzydlata dwunożna istota ziejąca ogniem. Gallowglass wstał, żeby lepiej się przyjrzeć.
– To Corra – powiedział rzeczowym tonem. – Ona jest zawsze tam, gdzie cioteczka.
– Ale to przecież smok. – Fernando spojrzał na pasierba dzikim wzrokiem.
– To żaden smok. Nie widzisz, że ma tylko dwie nogi? Corra to smok ognisty. – Gallowglass wykręcił ramię, żeby zademonstrować tatuaż ze skrzydlatą istotą, która bardzo przypominała latającą bestię. – Właśnie taki. Mogłem pominąć ze dwa szczegóły, ale ostrzegałem wszystkich, że cioteczka Diana nie będzie taką samą czarownicą jak wcześniej.
* * *
– To prawda, skarbie. Em nie żyje.
Stres związany z wyznaniem prawdy Dianie i Matthew najwyraźniej okazał się dla niej zbyt silny. Sarah mogłaby przysiąc, że widzi smoka. Fernando miał rację. Powinna ograniczyć whiskey.
– Nie wierzę ci. – Głos Diany był piskliwy i ostry.
Przeszukała salon Ysabeau, jakby się spodziewała, że znajdzie Emily ukrytą za jedną z ozdobnych sof.
– Emily nie ma. – Ściszony głos Matthew był pełen żalu i czułości. – Odeszła.
– Nie. – Diana próbowała go ominąć, ale on chwycił ją w ramiona i przytulił.
– Tak mi przykro, Sarah – powiedział.
– Nie mów, że ci przykro! – krzyknęła Diana, próbując się uwolnić z silnego uścisku. Zabębniła pięścią w ramię męża. – Em żyje!