Księga życia. Trylogia Wszystkich Dusz. Tom 3. Deborah Harkness
i miękki nacisk zębów. Pięć guzików później drżałam lekko w wilgotnym letnim powietrzu.
– Jakie to dziwne, że drżysz – zamruczał Matthew, przesuwając dłonie na zapięcie biustonosza. Musnął ustami bliznę w kształcie półksiężyca nad moim sercem. – Przecież nie jest ci zimno.
– Wszytko jest względne, wampirze. – Wplotłam palce w jego włosy, a on się zaśmiał. – Chcesz się ze mną kochać czy zmierzyć mi temperaturę?
* * *
Trochę później uniosłam rękę i w srebrzystej poświacie obróciłam ją w jedną i w drugą stronę. Przez środkowy i serdeczny palec lewej dłoni biegły kolorowe linie: jedna barwy promienia księżycowego, druga złota jak słońce. Inne nici lekko zbladły, ale perłowy węzeł nadal był ledwo widoczny na jasnej skórze obu nadgarstków.
– Jak myślisz, co to wszystko znaczy? – zapytał Matthew, muskając ustami moje włosy i kreśląc palcami ósemki i kółka na moich ramionach.
– Że poślubiłeś wytatuowaną kobietę… albo opętaną przez obcych. – Z nowym życiem, które we mnie rosło, Corrą, a teraz sznurkami tkaczki zaczynałam czuć, że robi mi się ciasno we własnej skórze.
– Byłem dzisiaj z ciebie dumny. Tak szybko wymyśliłaś sposób, jak uratować Grace.
– W ogóle nie myślałam. Kiedy Grace krzyknęła, coś się we mnie włączyło. Potem był już tylko instynkt. – Odwróciłam się w jego ramionach. – Czy ten smok nadal jest na moich plecach?
– Tak. Ciemniejszy niż przedtem. – Matthew objął mnie w talii i obrócił z powrotem do siebie. – Jakieś teorie, skąd się wziął?
– Jeszcze nie. – Odpowiedź była tuż-tuż, czułam ją, czekała na mnie.
– Może ma coś wspólnego z twoją mocą. Teraz jest większa niż kiedyś. – Matthew uniósł mój nadgarstek do ust. Wchłonął zapach, potem przycisnął wargi do żył. – Nadal pachniesz letnią burzą, a teraz czuję również nutę dynamitu, kiedy zapalony lont styka się z prochem.
– Mam dość mocy. Nie chcę więcej. – Wtuliłam się w męża.
Ale odkąd wróciliśmy do Madison, w mojej krwi budziło się mroczne pragnienie.
Kłamczucha, wyszeptał znajomy głos.
Skóra zaczęła mnie mrowić, jakby patrzyło na mnie tysiąc czarownic. Ale teraz byłam obserwowana przez tylko jedną istotę: boginię.
Obrzuciłam pokój spojrzeniem, ale nie zobaczyłam jej śladu. Gdyby Matthew wyczuł obecność bogini, zacząłby zadawać pytania, a ja nie chciałam na nie odpowiadać. I mógłby odkryć tajemnicę, którą nadal ukrywałam.
– Całe szczęście – wyszeptałam.
– Mówiłaś coś?
– Nie – skłamałam znowu i przysunęłam się do niego bliżej. – Pewnie się przesłyszałeś.
Rozdział 10
Następnego ranka zeszłam na dół, wyczerpana po akcji z czarowodą i żywych snach, które po niej nastąpiły.
– Dom był strasznie cichy w nocy.
Sarah stała za pulpitem. Na nosie miała stare okulary do czytania, rude włosy wiły się wokół jej twarzy, przed nią leżał otwarty grymuar Bishopów. Ten widok przyprawiłby o apopleksję Cotton Mather, purytańską przodkinię Emily, Cotton Mather.
– Naprawdę? Nie zauważyłam.
Ziewnęłam, przesuwając palcami po starej drewnianej dzieży na ciasto, w której teraz jego miejsce zajmowała świeżo zerwana lawenda. Wkrótce zioła miały zawisnąć do wyschnięcia na sznurkach rozciągniętych między krokwiami. Pająk dodawał do ich sieci swoją jedwabną wersję.
– Na pewno byłaś zajęta przez cały ranek – zmieniłam temat.
Na sicie leżały główki ostropestu, gotowe do wytrząśnięcia z nich nasion. Pęki ruty o żółtych kwiatach i złocienia z guzikiem w środku były przewiązane sznurkami i gotowe do powieszenia. Sarah wyciągnęła ciężką prasę do kwiatów, obok niej czekała już taca z długimi, aromatycznymi liśćmi. Przeznaczenie bukietów innych świeżo zerwanych roślin ułożonych na ladzie było niejasne.
– Mam mnóstwo pracy – powiedziała Sarah. – Ktoś opiekował się ogrodem, kiedy nas nie było, ale miał własne działki do obrobienia, więc zimowe i wiosenne nasiona nie trafiły do ziemi.
Tych anonimowych ktosiów musiało być kilku, zważywszy na wielkość ogrodu Bishopów. Pomyślałam, że pomogę ciotce, i sięgnęłam po pęk ruty. Jej zapach zawsze przypominał mi Satu i okropieństwa, których doświadczyłam w La Pierre po tym, jak porwała mnie z Sept-Tours. Sarah błyskawicznie chwyciła mnie za rękę.
– Ciężarne kobiety nie dotykają ruty, Diano. Jeśli chcesz mi pomóc, idź do ogrodu i zetnij trochę podejźrzonu. Użyj tego. – Wskazała na nóż z białą rączką.
Ostatnim razem, kiedy go trzymałam, otworzyłam sobie żyłę, żeby uratować Matthew. Żadne z nas tego nie zapomniało. Żadne z nas również o tym nie wspominało.
– Podejźrzon to ta roślina ze strąkami, tak?
– Fioletowe kwiaty. Długie łodygi. Płaskie dyski, które wyglądają jak papierowe. – Sarah instruowała mnie z większą cierpliwością niż zwykle. – Utnij łodygi u podstawy. Oddzielimy kwiaty od reszty, a potem powiesimy je do wysuszenia.
Ogród Sarah znajdował się w dalekim końcu sadu, gdzie jabłonie rosły rzadziej, a cyprysy i dęby z lasu nie zacieniały gleby. Otaczała go palisada z metalowych prętów, drucianej siatki, sztachet i przerobionych palet; Sarah wykorzystywała wszystko, co mogło zatrzymać króliki, nornice i skunksy. Dla większego bezpieczeństwa całe ogrodzenie było okadzane dwa razy do roku i zabezpieczane czarami ochronnymi.
W środku Sarah stworzyła kawałek raju. Szerokie ścieżki prowadziły do cienistych polanek, gdzie paprocie i inne delikatne rośliny znajdowały schronienie w cieniu wyższych drzew. Inne dróżki przecinały grządki warzywne urządzone najbliżej domu. Po treliażach i tykach normalnie pięły się rośliny: groszek pachnący, groszek cukrowy i wszelkie odmiany fasoli, ale w tym roku były nagie.
Ominęłam małą szkółkę, w której Sarah uczyła dzieci z covenu – i czasami ich rodziców – związków różnych kwiatów, roślin i ziół z żywiołami. Jej młodzi podopieczni postawili własny płot, używając mieszadełek do farb, witek wierzbowych i patyczków od lodów, żeby oddzielić świętą przestrzeń od większego ogrodu. Łatwe do wyhodowania rośliny, takie jak oman i krwawnik, pomagały dzieciom zrozumieć sezonowy cykl narodzin, wzrostu, więdnięcia i odłogu, rządzący pracą każdej czarownicy. Wydrążony pniak służył jako donica na miętę i inne rośliny inwazyjne.
Na środku ogrodu rosły dwie jabłonie. Między nimi rozpięto hamak. Był dostatecznie szeroki, żeby pomieścić Sarah i Em, i stanowił ich ulubione miejsce rozmów do późna w ciepłe letnie noce.
Minąwszy jabłonie, przeszłam drugą bramą do ogrodu profesjonalnej czarownicy, który służył temu samemu celowi co moje biblioteki: stanowił źródło inspiracji i ucieczki, a także informacji i narzędzi do pracy.
Znalazłam metrowe łodygi zwieńczone fioletowymi kwiatami. Pamiętając, żeby zostawić część na nasiona, zapełniłam wiklinowy kosz i wróciłam do domu.
Ciotka i ja przez jakiś czas pracowałyśmy w przyjaznym milczeniu. Sarah odcięła kwiaty podejźrzonu, żeby wykorzystać je do zrobienia pachnącego olejku, a łodygi oddała mnie, żebym obwiązała je sznurkiem – każdą osobno, żeby nie zniszczyć zarodni – i powiesiła