Wzlot Persopolis. James S.a. Corey
Bobbie w fotelu kapitana – mówił dalej Aleks – praktycznie niczego to nie zmieni. I tak zawsze mi rozkazuje. Więc jasne, ja się zgadzam.
Holden przekrzywił głowę w sposób typowy dla niego, gdy był zaskoczony i nieco zawstydzony, a Naomi położyła mu dłoń na ramieniu. Podświadomy fizyczny język długich lat wspólnego życia.
– Spodziewałeś się tego? – zapytał Holden.
Aleks wzruszył ramionami.
– Przecież nie jesteś wcale taki subtelny. Już od jakiegoś czasu byłeś coraz bardziej zestresowany.
– Byłem dupkiem i po prostu tego nie zauważyłem? – Holden spróbował zrobić z tego pytania żart.
– Powiedzielibyśmy ci – zapewnił Amos. – Ale chyba już od kilku lat coraz częściej wyglądałeś, jakby cię coś swędziało i nie chciałeś, żeby ktoś widział, że się drapiesz.
– To była cholernie długa tura – rzucił Aleks. – Gdybym w dawnych czasach zgłosił się na kolejne dwadzieścia lat, byłbym już wolny.
– Tylko że twoja flota nie przetrwała tak długo – zauważył Amos.
– Po prostu mówię, że dobry lot to dobry lot. Kocham was dwoje i będzie mi was cholernie brakowało, ale jeśli przyszedł czas na coś nowego, to trudno.
Uśmiech Naomi zrobił się mniej wieloznaczny. Holden odchylił się kilka centymetrów na ławce. Najlepsze scenariusze wyobrażane sobie przez Bobbie obejmowały płacz i obejmowanie się, najgorsze złość i wzajemne oskarżenia. Rzeczywistość zdawała się tylko lekko zabarwiona smutkiem. Wydawała się... właściwa.
Odchrząknęła.
– Kiedy wrócimy na Medynę, będę musiała poszukać kilku nowych członków załogi, więc nie ma pośpiechu, ale muszę wiedzieć, czy mam zapełnić więcej niż dwie prycze.
Aleks się roześmiał.
– Nie moją. Jedno, czego chyba jednoznacznie nauczyło mnie życie, to fakt, czy nadaję się do czegoś poza stanowiskiem pilota. Zostaję tu tak długo, jak długo będziesz mnie chcieć.
Bobbie rozluźniła się odrobinę.
– Dobrze. – Zwróciła się w stronę Amosa.
Ten wzruszył ramionami.
– Mam tu wszystkie swoje rzeczy.
– W porządku. Clarissa?
Claire spuściła wzrok. Twarz miała pustą i bledszą niż zwykle. Położyła dłonie na stole wnętrzem w dół, jakby próbowała docisnąć go z powrotem na miejsce. Jakby było coś, co można było tam wcisnąć. Jej uśmiech był wymuszony, ale kiwnęła głową. Zostanie.
– No cóż – odezwał się Holden. – No to dobrze. To... znaczy, chyba to wszystko. O ile ktoś chciałby poruszyć jeszcze jakiś temat?
– Trochę trudno to przebić – rzuciła Naomi.
– No tak – zgodził się Holden – ale chodziło mi...
– To może tak – odezwał się Aleks, wstając. – Idę do mojej kabiny i przyniosę butelkę szkockiej, którą trzymałem na specjalną okazję. Wypijmy za Holdena i Nagatę. Najlepszą cholerną kadrę dowódczą, jaką można mieć.
Wyraz twarzy Holdena zmienił się, a w jego oczach pojawiło się coś podobnego do łez, ale uśmiechał się przy tym.
– Nie odmówię – odpowiedział i wstał.
Aleks objął go w niedźwiedzim uścisku, a potem Naomi objęła ich obu. Bobbie spojrzała na Amosa i wskazała kciukiem na objętą trójkę. Czy my też powinniśmy to zrobić? Amos wstał i podszedł do nich, a Bobbie zrobiła to samo. Przez długi czas załoga Rosynanta stała spleciona razem w ostatnim, długim uścisku. Po kilku sekundach Bobbie poczuła przy sobie nawet Clarissę, opartą delikatnie i ostrożnie jak ćma.
Formalnie nic się potem nie zmieniło. Długi lot w nieważkości przed hamowaniem do wejścia we wrota i podejściem do Medyny przebiegł zgodnie z planem. Houston w celi był ponury i niezadowolony, ale bezpieczny. Ich zadania, harmonogramy, przyzwyczajenia i zwyczaje nie uległy zmianie. Jedyne, co się zmieniło, to ich znaczenie. To był ich ostatni wspólny lot. Bobbie czuła, jakby zmieniało się coś w jej ciele.
James Holden od początku był dziwnym człowiekiem. Jeszcze zanim go poznała, był kimś, kto wysunął oskarżenia przeciwko Marsowi. Potem go ocalił. Sądząc z tego, co myślała na jego temat, spora część ludzkości, był oportunistycznym narcyzem lub bohaterem wolności słowa, narzędziem SPZ, ONZ lub nieobliczalnym szaleńcem, który przed nikim nie odpowiadał. Ona też go za takiego miała, nawet w większym stopniu, niż sądziła, gdy pierwszy raz znalazła się na Rosynancie. Od tamtego czasu, dzień za dniem, czasem godzina za godziną, rzeczywisty człowiek i jego reputacja coraz bardziej się rozchodziły. Kapitan James Holden, z Rosynanta był osobą rozpoznawaną wszędzie. Znany jej Holden był facetem pijącym za dużo kawy, podniecającym się dziwnymi rzeczami i zawsze zdającym się po cichu martwić, że świat naruszy jego specyficzną i nieprzewidywalną moralność. Te jego dwie wersje były ze sobą związane mniej więcej tak, jak ciało i jego cień. Owszem, związane. Jedna nierozerwalnie połączona z drugą, tak. Ale nie były tym samym.
A teraz odchodził, a Naomi wraz z nim. Utrata jej też była czymś bardzo dziwnym, ale innym. Naomi aktywnie walczyła, by nie stać się znaną osobą, zawsze pozwalała swojemu ukochanemu stanąć na scenie, żeby ona nie musiała tego robić. Kiedy odejdzie, nie zmieni to historii opowiadanych przez innych o Rosynancie tak bardzo, jak w przypadku Holdena, ale Bobbie to jej będzie bardziej brakować. O ile Holden był publiczną twarzą statku, Naomi była osobą, której Bobbie bezgranicznie ufała w ich praktycznym życiu codziennym. Cokolwiek mówiła Naomi, było to prawdą. A jeśli nie było to ściśle dokładne, to przynajmniej na tyle bliskie, że Bobbie i pozostali mogli na tym polegać.
Kiedy odejdą, nic nie będzie takie samo. Bobbie czuła związany z tym smutek. Ale, ku własnemu zaskoczeniu, również radość. Stwierdziła, że powtarza ciągle te same czynności, krąży po statku, sprawdzając wszystko, co zostało już sprawdzone, zaznaczając każdy element, który wydawał się jej nieprawidłowy – poziom ciśnienia gazu spadający odrobinę za szybko, drzwi z oznakami zużycia, przełącznik zasilania po dacie wymiany – a i sam statek się zmienił. Teraz był jej. Kiedy kładła dłoń na ścianie i czuła wibracje wymienników, to był jej statek. Kiedy budziła się przypięta do pryczy przeciążeniowej, nawet ciemność była inna.
Była marine – zawsze nią będzie, nawet jeśli ta rola nie będzie już jej pasować. Objęcie dowództwa Rosynanta wydało się jej właściwe w sposób, którego się nie spodziewała. Perspektywa zajęcia fotela kapitańskiego niosła ze sobą takie samo poczucie zagrożenia i oczekiwania, jakie towarzyszyło kiedyś zakładaniu pancerza wspomaganego. Miała wrażenie, jakby jej stary skafander zmienił się z czasem – przynajmniej tak bardzo, jak zmieniła się ona – i stał się okrętem. Owszem, zużytym. Nie najnowszym, ale wciąż groźnym. Pobrużdżonym, ale pewnym. Nie tylko metaforą tego, kim Bobbie była, ale też kim chciała się stać.
Wierzyła, że pozostali – Aleks, Amos, Clarissa – traktowali zmianę na takim luzie, jaki okazali podczas przemowy Holdena. I wcześniej zostawiłaby to bez komentarza. Zanim był to jej statek.
Teraz, gdy miała zostać kapitanem, jej obowiązkiem było sprawdzenie, jak jest naprawdę.
Amosa znalazła w warsztacie, jak zwykle przeskakiwał przez kanały omawiające strategie utrzymania sprawności i bezpieczeństwa starego okrętu, takiego jak ich. Biała szczecina z tyłu czaszki sugerowała, że nie golił się od kilku dni. Lecieli w nieważkości, oszczędzając masę odrzutową, ale zaczepił się o pokład, jakby