Wzlot Persopolis. James S.a. Corey
się oddalał.
Idąc, usłyszał elektryczny jęk pojazdu.
Wąska brama otworzyła się przed nim i dwóch żołnierzy opuściło swoje stanowiska, bez słowa podążając po jego bokach. Ci nie byli w lekkich pancerzach jak wartownicy stojący na straży na uniwersytecie. Mieli na sobie zwiększające siłę pancerze wspomagane, zbudowane z kompozytowych płyt, z zamontowanymi różnymi rodzajami uzbrojenia. Skafandry miały granatowy kolor flagi Lakonii, a ozdobiono je identycznymi parami stylizowanych skrzydeł. Sądził, że mają symbolizować feniksa, ale równie dobrze mógł to być jakiś drapieżnik. Przyjemny kolor sprawiał, że pokryte nim zabójcze maszyny zdawały się nie na miejscu. Ich kroki na kamiennym dziedzińcu i delikatny szum silników pancerzy wspomaganych były jedynymi dźwiękami towarzyszącymi mu w drodze do drzwi Budynku Rządowego.
Przy wejściu strażnicy zatrzymali go, a potem rozstąpili się na boki. Paolo wyobrażał sobie, że czuje dotyk promieni rentgenowskich i fal milimetrowych odbijających się od jego skanowanego od stóp do głów ciała.
– Wysoki konsul czeka na pana w skrzydle medycznym – odezwał się jeden z nich po dłuższej chwili, a potem odwrócili się i wszyscy odmaszerowali.
* * *
– Technicznie rzecz biorąc, tak. Sny ustały – przyznał Duarte, gdy Paolo wprowadzał w żyłę na jego przedramieniu igłę wenflonu. Z doświadczenia wiedział, że Duarte odwraca własną uwagę, by nie patrzeć w dół, na wbijane igły. Urocze było to, że najpotężniejszy człowiek we wszechświecie wciąż czuł się trochę nieswojo, gdy chodziło o igły.
– Doprawdy? – zapytał Paolo. Pytanie wcale nie było niedbałe. Działania niepożądane niezwykle eksperymentalnych zabiegów, które przechodził Duarte, były czymś, co wymagało uważnego śledzenia. – Jak dawno temu?
Duarte westchnął i zamknął oczy. Albo zaczynały działać podawane dożylnie środki znieczulające, albo próbował przypomnieć sobie dokładną datę. A może i to, i to.
– Ostatni zdarzył się jedenaście dni temu.
– Jest pan pewien?
– Tak – potwierdził Duarte z uśmiechem, nie otwierając oczu. – Jestem pewien. Właśnie wtedy ostatni raz spałem.
Paolo prawie puścił wężyk linii kroplówki, który podłączał do wenflonu.
– Nie spał pan od jedenastu dni?
Duarte w końcu otworzył oczy.
– W ogóle nie czułem zmęczenia. Wręcz przeciwnie. Każdego dnia mam więcej energii i czuję się zdrowszy niż dzień wcześniej. Jestem pewien, że to skutek uboczny procedur.
Paolo przytaknął, choć czegoś takiego się nie spodziewał. Poczuł w brzuchu bolesny skurcz niepokoju. Skoro występowały tak ekstremalne skutki uboczne, to co jeszcze ich czekało? Prosił Duartego, by zaczekał na zebranie większej liczby danych, ale ten domagał się dalszych postępów, więc jak mógł mu odmówić?
– Widzę ten wyraz twojej twarzy, stary przyjacielu – powiedział Duarte, uśmiechając się jeszcze szerzej. – Nie musisz się martwić. Sam uważnie to monitoruję. Gdyby coś wyglądało podejrzanie, wezwałbym cię tydzień temu. Ale czuję się fantastycznie, nie dochodzi do nagromadzenia toksyn zmęczenia i badanie krwi twierdzi, że nie rozwija się psychoza. A dzięki temu wszystkiemu mam teraz codziennie osiem dodatkowych godzin na pracę. Nie mógłbym być szczęśliwszy.
– Oczywiście – odpowiedział Paolo. Zakończył podpinanie worka kroplówki z porcją zmodyfikowanych przez protomolekułę ludzkich komórek macierzystych. Duarte sapnął cicho, gdy do jego żyły dotarł chłodny płyn. – Ale proszę pamiętać o przesyłaniu mi tego typu informacji, nawet jeśli będzie się wydawać, że nie stanowią problemu. Modele zwierzęce nigdy nie są doskonałe, a jest pan pierwszą osobą, która przechodzi tę procedurę. Śledzenie skutków jest niezwykle ważne dla...
– Obiecuję – wszedł mu w słowo Duarte. – Jestem całkowicie pewien, że twoje laboratorium działa dokładnie tak, jak powinno. Ale dopilnuję, żeby mój osobisty lekarz przesyłał ci wszystkie codzienne notatki.
– Dziękuję, wysoki konsulu – odpowiedział Paolo. – Pobiorę też krew i dam ją do analizy moim pracownikom. Tak na wszelki wypadek.
– Czego tylko potrzebujesz – zgodził się Duarte. – Ale jak długo jesteśmy sami, proszę, nie tytułuj mnie „wysokim konsulem”. Wystarczy Winston. – Głos Duartego zrobił się niewyraźny i Paolo nie miał już wątpliwości, że zaczynają działać środki uspokajające. – Chcę, żebyśmy wszyscy pracowali razem.
– Współpracujemy. Ale ciało potrzebuje mózgu. Przewodnictwa, prawda? – odpowiedział Paolo.
Odczekał na opróżnienie worka kroplówki, użył wenflonu do pobrania małej próbki krwi Duartego, umieścił ją w metalowej walizce i cicho zajął się skanowaniem całego ciała. Procedura zaczęła prowadzić do pojawienia się w ciele Duartego niewielkiej liczby nowych narządów zaprojektowanych przez najlepszych fizjologów eksperymentalnych na planecie i zaimplementowanych z wykorzystaniem lekcji zdobytych przez studiowanie niekończącego się rozkwitu protomolekuły. Jednak wciąż było tak wiele rzeczy, które mogły się nie udać, a śledzenie postępów zmian u Duartego było najważniejszym aspektem pracy Paola. Pomimo ciepła wysokiego konsula i okazywanej przez niego szczerej przyjaźni, gdyby przywódcy Lakonii coś się stało, bardzo szybko doszłoby do jego egzekucji. Powiązanie bezpieczeństwa Paola z własnym było sposobem Duartego na zagwarantowanie sobie pełnego zaangażowania naukowca. Obaj to rozumieli i nie kryła się za tym żadna zła wola. Śmierć Paola nie byłaby tak do końca karą, lecz po prostu wyraźnym środkiem zniechęcającym do dopuszczenia do zgonu pacjenta.
W zakresie relacji międzyludzkich ta była zapewne najbardziej szczera, w jaką Paolo kiedykolwiek był zaangażowany.
– Zdajesz sobie sprawę, Winston, że to będzie bardzo długi proces. Mogą pojawić się zaburzenia na tyle drobne, że nie ujawnią się przez całe lata. Dziesięciolecia.
– Stulecia – dopowiedział, przytakując. – Proces nie jest doskonały, wiem. Ale robimy, co musimy. I nie, stary przyjacielu. Przykro mi, ale nie zmieniłem zdania.
Paolo zaczął się zastanawiać, czy zdolność czytania w myślach była kolejnym nieoczekiwanym skutkiem ubocznym procedury. Gdyby tak... cóż, byłoby ciekawie.
– Nie sugerowałem, że...
– Że ty też powinieneś się poddać procedurze? – zapytał Duarte. – Oczywiście, że tego właśnie chciałeś. I powinieneś to zasugerować. Zaprezentuj swoje najlepsze argumenty. Nie sądzę, żebym dał się przekonać, ale bardzo bym się ucieszył, gdyby ci się to udało.
Paolo popatrzył na swoje dłonie, unikając spojrzenia Duartego. Wyzwanie byłoby dla niego dużo łatwiejsze. Melancholia w głosie mężczyzny była niepokojąca w sposób, którego nie potrafił zrozumieć.
– Wiesz, co jest ironiczne? – rzucił Duarte. – Zawsze odrzucałem koncepcję wielkich ludzi. Wiarę, że ludzka historia kształtowana jest przez pojedyncze osoby, a nie przez szerokie siły społeczne. To romantyczna wizja, ale... – Niedbale machnął ręką, jakby mieszał mgłę. – Trendy demograficzne. Cykle ekonomiczne. Postęp technologiczny. To wszystko czynniki predykcyjne, prognozy dużo potężniejsze od możliwości jakiejkolwiek pojedynczej osoby. A jednak, proszę, oto ja. Wiesz, zabrałbym cię ze sobą, gdybym tylko mógł. Ale ten wybór nie należy do mnie, tylko do historii.
– Historia powinna to przemyśleć – skomentował Paolo.
Duarte się zaśmiał.
– Różnica