Kariera Nikodema Dyzmy. Tadeusz Dołęga-mostowicz
nieufnie dookoła. – Mam wrażenie, że nas ktoś podsłuchuje.
– Przywidziało się panu hrabiemu. Nikogo tu nie ma.
– Pst! Brutus! Szukaj szpiega, szukaj!
Ratlerek przyglądał się swemu panu z głupkowatą miną i nie ruszał się z miejsca.
– Głupię bydlę! – zirytował się hrabia – poszoł wont!
Wstał i skradającym się krokiem obszedł dokoła krzaki. Gdy usadowił się znowu na ławce, powiedział pouczająco: – Nie można nigdy przesadzić w ostrożności.
– Mówił pan hrabia, że będzie mnie potrzebował – zaczął Dyzma.
– Tak, użyję pana jako narzędzia, tylko musi mi pan przyrzec absolutne posłuszeństwo. Oczywiście nikomu ani słowa. Przede wszystkim pojedzie pan do Warszawy do mojej ciotki, pani Przełęskiej. Jest to bardzo głupia i bardzo szanowana osoba. Pewnie i pan to zauważył, że osoby szanowne najczęściej są głupie?
– Rzeczywiście...
Ponimirski wykrzywił się ironicznie i dodał: – Pan, panie, jest wyjątkiem z tej reguły, bo chociaż pan jest głupi, szacunku nie wzbudzasz. Ale to drobiazg. Tu sprawa jest ważniejsza. Otóż ciotka Przełęska ma szalone stosunki i Kunika nienawidzi. Dlatego właśnie pomoże panu w mojej sprawie.
– W jakiej sprawie?
– Milczeć, sapristi17, gdy mówię. Kunik ogłosił mnie wariatem. Mnie! Uważasz pan, i uzyskał kuratelę nade mną. Otóż chodzi o to, aby ciotka zmobilizowała nie wiem już tam kogo, aby ustanowiono konsylium, które orzeknie, że jestem całkiem normalny. Rozumiesz pan?
– Rozumiem.
– Napiszę list do ciotki, w którym przedstawię pana jako kolegę, chociaż wyglądasz pan na szewca, ale ciotka tak pragnie zaszkodzić Kunikowi, że gotowa uwierzyć. Objaśnisz pan ciotce, że tu nade mną się znęcają, że mnie więżą, że moje listy przetrzymują. Trzeba to przedstawić w najczarniejszych kolorach.
– No, dobrze, ale...
– Cicho! Chcesz pan spytać, co pan będziesz mieć za to? Otóż się dowiedz, że za to zaszczycę pana moją przyjaźnią i dożywotnią rentą. Wystarczy? Idę pisać list, a pan przed wyjazdem do Warszawy niech przyjdzie tu po list i szczegółowe instrukcje. Jeżeli jednak zadenuncjujesz mnie, pamiętaj pan, że zabiję ciebie jak psa. Do widzenia.– Gwizdnął na ratlerka i jednym susem znikł w krzakach.
To wariat, nie ulega najmniejszej wątpliwości – pomyślał Dyzma. Jednakże informacje hrabiego musiały zawierać znaczną dozę prawdy. Kunicki sam przecie mówi, że Koborowo kupił. Stosunek zaś doń jego żony i córki istotnie był wrogi. Ma się rozumieć, nie ma sensu zajmować się tym obłąkanym i jego projektami, należy jednakże się zastanowić, czy z tego całego mętliku nie da się wyciągnąć dla siebie korzyści? Dyzma na razie nie widział jeszcze żadnych otwierających się możliwości, lecz zdawał sobie sprawę, że posiadanie cudzych tajemnic nigdy nie zawadzi. Zwłaszcza w jego położeniu. W każdym razie muszę się wywiedzieć, czy to, co ten zwariowany hrabia opowiada, jest prawdą.
Przyszło mu na myśl, że gdyby zarzuty Ponimirskiego się potwierdziły, miałby możność grozić Kunickiemu ich ujawnieniem. Rozmyślał właśnie nad tym, gdy już przed samym pałacem spotkał lokaja, od którego się dowiedział, że pan nie wrócił i odesłał auto, bo interesy zatrzymały go jeszcze na jeden dzień.
Wiadomość ta ucieszyła Dyzmę. Jeszcze jedna doba świętego spokoju! Postanowił jednakże nie odkładać swego zachorowania. Zawsze to lepiej będzie wyglądało, gdy reumatyzm przyjdzie na cały dzień przed konferencją z Kunickim. Toteż podczas kolacji zaczął krzywić się niemiłosiernie i chwytać za ramię i kolano. Obie panie, zwłaszcza Nina, ze współczuciem wypytywały go o przyczyny bólu, gdy zaś powiedział, że to reumatyzm, obie zgodnie zaopiniowały, że w Koborowie klimat wilgotny sprzyja atakom reumatycznym. Pani Nina nawet przepraszała go za nieuprzedzenie o tym.
Akurat przy ostatnim łyku kompotu ból Dyzmy stał się już nie do zniesienia. Przeprosił panie i chciał iść do swego pokoju, lecz pani Nina kazała służącemu, żeby go podtrzymywał, sama zaś poszła do domowej apteczki po lekarstwa. Po kwadransie zapukano do drzwi, a gdy powiedział „proszę”, usłyszał głos pani Niny.
– Jakże się pan czuje?
– Źle, proszę pani.
– Niczego panu nie potrzeba?
– Nie, dziękuję!
– No, to dobranoc. Mam nadzieję, że jutro będzie lepiej.
– Dobranoc pani.
Zaległa cisza, a że kolacja była obfita, Dyzma uczuł senność i zasypiając, pomyślał: Ta pani Nina to sympatyczna baba... Ba, hrabianka...
Rozdział piąty
Klimat Koborowa fatalnie wpływał na reumatyzm Nikodema Dyzmy. Rankiem się okazało, że przez całą noc oka nie zmrużył i że bóle się wzmogły. Z takim raportem przyszła pokojówka do pani Niny i wróciła z nowym asortymentem lekarstw i z zapytaniem od pani, czy może by pan życzył sobie jakichś książek do czytania.
Dyzmie nie chciało się jednak wcale czytać, nie chcąc wszakże zdradzać braku entuzjazmu dla literatury, powiedział służącej, że trudno byłoby mu trzymać książkę w ręku. Efekt tego był dlań niespodziewany. Mianowicie za drzwiami znów rozległ się głos pani Niny: – Dzień dobry panu. Martwi mnie to, że panu nie lepiej. Może posłać po lekarza?
– O nie, nie trzeba – stanowczo odpowiedział Nikodem.
– Pan pewno bardzo się nudzi. Może by panu ktoś poczytał głośno?
– Cóż robić, kiedy nie ma komu.
Za drzwiami zaległa cisza i po pauzie odezwała się pani Nina: – Czy można wejść do pana?
– Ależ proszę bardzo.
Weszła i obrzuciła go spojrzeniem, w którym mieszała się ciekawość ze współczuciem. Niespodziewanie zaproponowała, że mu sama będzie czytała. Nie było innego wyjścia i Dyzma, dziękując i przepraszając za kłopot, musiał się zgodzić.
– Ależ to drobiazg. I tak nic nie robię. Z przyjemnością przeczytam panu cokolwiek. Tylko musi pan powiedzieć, jakiego autora pan woli.
Nikodem się zastanowił: trzeba wybrać jakiego lepszego, takiego, co go inteligentniejsi wybierali w czytelni w Łyskowie. Już wiedział, o którego chodzi, o takiego Anglika, co to się pisze inaczej, a wymawia się Dżek London.
– Może coś Jacka Londona? – powiedział.
Uśmiechnęła się i skinęła głową.
– Za chwilę przyniosę kilka jego książek.
Wkrótce wróciła z kilkoma pięknie oprawnymi tomami i powiedziała: – Wcale się nie zdziwiłam, że pan właśnie tego pisarza lubi.
Dyzma nigdy nie czytał Jacka Londona, odparł jednak: – Rzeczywiście, ten autor podoba mi się bardzo, ale skąd pani domyśliła się tego?
– Ach, proszę pana, pochlebiam może sobie, ale wydaje mi się, że jestem dobrą obserwatorką. Pan zaś nietrudny jest do odgadnięcia, chociaż jest pan naturą zamkniętą, żyjącą wewnętrznym życiem, jakby w splendid isolation18.
– Czyżby? – zapytał Nikodem.
– Tak. My, kobiety, może nie robimy tego naukowo, a nawet niesystematycznie, ale jesteśmy specjalistkami w psychoanalizie, powiedziałabym, w psychologii stosowanej. Intuicja zastępuje nam metodę badawczą, a instynkt ostrzega przed błędami.