Konferencja ptaków. Ransom Riggs

Konferencja ptaków - Ransom Riggs


Скачать книгу
oddech, modląc się, żebyśmy byli dobrze ukryci i żeby nie wystawał nam nawet włos. Bowers miał kwaśną minę, jakby próbował coś zrozumieć.

      – Bowers! – krzyknął ktoś z głębi alejki.

      Odwrócił się, ale snop światła nadal padał na ciemność.

      – Spotkamy się na zewnątrz, kiedy skończysz. Po Fungu przeczeszemy wszystko w promieniu trzech ulic.

      – Wybierz ze dwa tłuste kraby – dodał inny głos. – Przyniesiemy kolację. Może dzięki temu Leo będzie w lepszym humorze.

      Snop światła ponownie padł na akwarium.

      – Nie wiem, jak ludzie mogą to jeść – wymamrotał Bowers pod nosem. – Morskie pająki.

      Reszta wyszła i zostaliśmy sami z bandziorem. Stał półtora metra od nas, krzywiąc się do zbiornika z wodą. W końcu ściągnął marynarkę i podwinął rękawy koszuli. Teraz pozostało nam tylko czekać. Już za kilka minut...

      Rozdygotana Noor ścisnęła moje ramię.

      Najpierw myślałem, że nie daje sobie rady przez stres, ale kiedy trzy razy z rzędu szybko wciągnęła powietrze do ust, uświadomiłem sobie, że próbowała nie kichnąć.

      – Błagam – wyszeptałem bezgłośnie, choć wiedziałem, że i tak mnie nie widzi. – Nie rób tego.

      Typek sięgnął ostrożnie do najbliższego akwarium i mięsistą łapą próbował wymacać kraba, jednocześnie powstrzymując odruchy wymiotne.

      Noor zamarła. Słyszałem, jak zgrzyta zębami, żeby nie kichnąć.

      Bowers nagle zaskowytał i wyrwał rękę z wody. Klnąc, wymachiwał nią bez opamiętania w powietrzu, a z jego palca zwisał pokaźny niebieski krab.

      W tym momencie Noor wstała.

      – Ej – odezwała się. – Dupku?

      Opryszek odwrócił się w naszym kierunku. Zanim jednak zdążył wypowiedzieć choćby słowo, Noor kichnęła.

      To była wstrząsająca eksplozja. Całe światło, które wcześniej połknęła Noor, rozbryzgało się na podłodze, przeciwległej ścianie i twarzy Bowersa. Otoczyła go promieniująca zielenią mgiełka, tworząc jaskrawą kulę. Nie była na tyle jasna, żeby go skrzywdzić, a już na pewno nie mogła go poparzyć. Zamarł na chwilę ze zdumienia, jego usta zaś utworzyły idealne jajowate O.

      Niewielka czarna pustka, która nas otaczała, błyskawicznie zniknęła. Bowers krzyknął i na moment wszyscy zamarliśmy, jakby pod wpływem zaklęcia – ja kucałem na podłodze, Noor stała przy mnie, zasłaniając dłonią nos i usta, a Bowers wyciągał przed siebie rękę, z której nadal dyndał ruchliwy krab. W następnej chwili zerwałem się na równe nogi i czar prysnął. Bandzior się przesunął, żeby zablokować nam drogę, a wolną ręką sięgnął po broń.

      Rzuciłem się na niego, zanim zdołał jej użyć, i powaliłem go na plecy. Zaczęliśmy się szarpać o pistolet. Nagle oberwałem łokciem w czoło. Przeszył mnie ostry ból. Noor podeszła z tyłu i uderzyła Bowersa w rękę metalowym prętem, który walał się w pobliżu, ale facet ledwo to zauważył. Oparł obie dłonie na mojej piersi i odepchnął mnie na bok.

      Podbiegłem do Noor, żeby ją od niego zabrać, jednak kiedy się tam znalazłem, Bowers dwukrotnie wystrzelił. Niesamowity huk zabrzmiał jak grom. Pierwsza kula odbiła się rykoszetem od ściany, druga roztrzaskała akwarium obok Bowersa. W jednej chwili było całe, a w następnej rozpadło się na okruchy. Podłoga zapełniła się krabami, wodą i rozbitym szkłem. Ułamek sekundy później stające wyżej zbiorniki przechyliły się i runęły. Akwarium na samej górze eksplodowało w wyniku uderzenia o kolumnę zbiorników naprzeciwko, a pozostałe się porozbijały, spadając na Bowersa. Każde z nich musiało mieścić setki litrów wody, które teraz wylały się na ziemię. Wystarczyły trzy sekundy, żeby Bowers padł, przygnieciony i podtopiony. Tymczasem reakcja łańcuchowa posłała na ziemię niemal wszystkie akwaria w alejce, powodując ogłuszający wybuch szkła. Uwolnione skorupiaki płynęły wraz z wysoką falą cuchnącej i tak rwącej wody, że zwaliła nas z nóg.

      Krztusiliśmy się i dławiliśmy obrzydliwą cieczą. Wzdrygnąłem się, spojrzawszy na Bowersa. Jego poorana odłamkami twarz świeciła na zielono. Był martwy, choć podrygiwał od drobiących po nim krabów. Odwróciłem się szybko i brnąłem przez pobojowisko w kierunku Noor, którą zmyło w głąb alejki.

      – Nic ci nie jest? – zapytałem, pomagając jej wstać i szukając ran na jej ciele.

      Przyjrzała się sobie w słabym świetle.

      – Ręce i nogi mam na swoim miejscu. A ty?

      – Też – odparłem. – Lepiej chodźmy. Reszta tych gości wkrótce wróci.

      – Fakt, pewnie słyszeli to aż w New Jersey.

      Wzięliśmy się pod ręce, żeby nie stracić równowagi, i jak najszybciej ruszyliśmy do wyjścia, gdzie buczał i migotał neon w kształcie kraba.

      Udało się nam przejść ze trzy metry, kiedy nagle usłyszeliśmy głośny tupot i zamarliśmy. Co najmniej dwie osoby pędziły co tchu w naszą stronę. No cóż, na pewno nas usłyszały.

      – Idziemy! – Noor pociągnęła mnie za rękę.

      – Nie... – Zaparłem się. – Są zbyt blisko. – Mieli się pojawić lada moment, a alejka przed nami była długa i zasypana szczątkami akwariów. Nie zdołalibyśmy uciec. – Znów musimy się ukryć.

      – Musimy walczyć – oznajmiła, zbierając odrobinę światła w dłonie. Nie było go wiele.

      Instynkt również podpowiadał mi walkę, ale czułem, że to zły pomysł.

      – Jeżeli stawimy im opór, otworzą ogień, a ja nie pozwolę im, żeby ciebie postrzelili. Poddam się i powiem, że uciekłaś...

      Energicznie pokręciła głową.

      – A za cholerę! – Nawet w ciemności dostrzegłem błysk jej oczu. Wypuściła z dłoni maleńką kulkę światła, które zebrała, i podniosła z podłogi dwa długie odłamki szkła. – Albo walczymy razem, albo wcale.

      – No to walczymy. – Westchnąłem z rezygnacją.

      Przykucnęliśmy, trzymając w dłoniach kawałki szkła, aby ich użyć jak noży. Tupot był coraz głośniejszy i już słyszeliśmy ciężkie oddechy biegnących.

      Zjawili się moment później.

      W głębi alejki dostrzegłem sylwetkę na tle neonu. To był ktoś krępy, o szerokich ramionach... i znajomy, choć nie od razu udało mi się go zidentyfikować.

      – Jacob? – Znałem ten głos. – To ty?

      Na jej twarz padło światło. Wiedziałem, do kogo należą te dobre oczy i mocna, kwadratowa szczęka. Przez chwilę wydawało mi się, że śnię.

      – Bronwyn? – niemal krzyknąłem.

      – To ty! – zawołała z szerokim uśmiechem.

      Podbiegła do mnie, omijając sterty rozbitego szkła. Wypuściłem odłamek z ręki, a Bronwyn mnie objęła, prawie miażdżąc mi żebra.

      – Czy to panna Noor? – zapytała nad moim ramieniem.

      – Cześć. – Noor wydawała się lekko oszołomiona.

      – Udało się! – wykrzyknęła Bronwyn. – Tak się cieszę!

      – Co tu robisz? – pisnąłem.

      – Moglibyśmy zadać ci to samo pytanie – rozległ się inny


Скачать книгу