Stara baśń, tom pierwszy. Józef Ignacy Kraszewski

Stara baśń, tom pierwszy - Józef Ignacy Kraszewski


Скачать книгу
naszyjniki plecione były jak dziewcząt kosy51, inne gładkie, z mocnego kruszcu, szyi od pocisku i strzały bronić mogły.

      Na długim sznurze cała kopa52 może kolców53 kruszcowych wisiała, nanizanych jak obwarzanki, które na rękach noszono. Były większe i mniejsze, i takie, co wężem rękę niewieścią aż do łokcia opasać mogły. Drugie, dla mężczyzn przeznaczone, mocniejsze były i grubsze. Pierścieni też miał Hengo do wyboru bogactwo wielkie, kowanych54 i plecionych, wyrzynanych mądrze i ozdobnie.

      Dla mężczyzn powabniejsze były siekierki długie, noże z pochwami, dłuta i kliny, na ramiona kładzione kręgi, których ani miecz, ani strzała przebić nie mogła.

      Te gdy na ławę wykładać począł, rzucili się chciwie parobcy, aż oczy im do nich zaświeciły i ręce zadrżały. Stary Wisz nawet przystąpił bliżej, a temu, z pochwy skórzanej wydobywszy go, podał Hengo mieczyk błyszczący, wykrojony jak liść kosaćca55, u pięści piękną rękojeścią opatrzony.

      Gospodarz, w prawą go rękę ująwszy, uśmiechnął się rad, przypatrując się ostrzu, które od słońca świeciło.

      – Lepsze to – zawołał śmiejąc się Hengo – od waszych starych kości i kamieni; więcej wytrzyma, lepiej broni i wnukom służyć będzie. Czy człowieka, czy zwierzę dzikie, byle prawica silna – zmoże; a doma56 też tym wiele zrobić potrafi, kto umie.

      Gdy to mówił, a męski sprzęt ów ukazywał parobkom, niewiasty się powoli, jedna drugą naciskając, zbliżyły tak, iż prawie głowami nad ławą zawisły, pożerając oczyma spinki, pierścienie, naszyjniki i kolce.

      Hengo ostrożnie zwrócił na nie oczy. Wszystkie odziane były w bieli; przecież wśród czeladzi i służby rozeznać było łatwo między nimi dwie hoże niewiastki57 gospodarza i dwie córki jego w zielonych wiankach, z kosami58 długimi. Grubszym płótnem okryta czeladź z tyłu się trzymała.

      Z dwojga dziewcząt jedna, ta, która najbliżej stała, piękną była tak, że i między najcudniejszymi mogła otrzymać pierwszeństwo.

      Lice też miała bielsze i mniej opalone; znać może więcej siedząc za tkackimi krosnami niż po polu biegając. Biała i rumiana, z usty59 różowymi, wielkie oczy szafirowe wlepiała z kolei w pierścienie, to w cudzoziemca, to nimi wodziła po siostrach i braciach.

      Lecz wzrok się jej nie palił do tych błyskotek. Ręce trzymała na piersiach złożone, a śmielej rozglądała się niż towarzyszki. Na białej koszuli jej spływał sznur nieforemnych obłamów bursztynu, do których niebieskie i czerwone ziarna się mieszały. Na głowie ruciany wianuszek60 świeży zieleniał wesoło. Twarze innych śmiały się dziecinnie, jej lice smutno i poważnie patrzało. Między wszystkimi zdawała się panią.

      Hengo parę razy spojrzał ku niej; dziewczę zarumienione cofnęło się nieco; lecz wnet, odzyskawszy śmiałość, na pierwsze miejsce wróciło. Niemiec wziął nieznacznie z ławy jeden z pierścieni i na palcu go potrzymawszy przeciw oknu, wyciągnął ku dziewczynie.

      – Niech to będzie mój gościniec61 za gościnę – rzekł podając go pięknej córce Wisza, która zmieszana, dumnie spoglądając cofnęła się i potrząsnęła głową.

      – Przyjmijcie go, on wam szczęście przyniesie – rzekł Niemiec.

      Nie mówiąc nic, nie posuwając ręki dziewczyna cofnęła się powoli. Ojciec na nią spojrzał, potrząsła62 głową i skryła się za inne. Hengo więc podał go drugiej siostrze, która zapłonąwszy mocno rękę wyciągnęła fartuszkiem okrytą i podarek z radością przyjęła. Wnet bratowe i czeladź skupiły się około niej, aby to cudo oglądać. Szybko pobiegły z nim do komory… do matki… Słychać było szeptanie długie, jakby gniewne… a po chwili wyszła obdarowana, w końcu fartuszka niosąc zawinięty kawałek bursztynu ciemnego. Spojrzała na ojca, który głową skinął i nic nie mówiąc, na ławie go przed Niemcem położyła.

      – Weź to! – rzekł Wisz. – Nam się za gościnę podarków brać nie godzi.

      Z uśmiechem Hengo zabrał bursztyn, obejrzał go i wpuścił do worka, który miał pod suknią. Nim to jednak uczynił, splunął nań nieznacznie, aby czary odpędzić.

      Wisz zamyślony stał, na kiju się oparłszy, nóż obejrzany położył i milczał posępnie… Chłopaki szeptały między sobą, to biorąc ostrożnie z ławy siekierki i noże, to je z żalem nazad składając. W oczach ich łatwo czytać było, że się im tych skarbów chciało – ale gospodarz jeszcze się był nie odezwał – a bez niego nic się tu nie działo. Był głową domu i panem. Woli swej nikt tu nie miał, jeśli on mu jej nie podał… Hengo, co miał pod ręką rozłożywszy, patrzał zwycięsko po otaczających.

      Niewiasty wróciły, parobczaki stały… Milczenie panowało w izbie: wtem oczy starego padły na coś leżącego wśród innych ozdób na ławie, czego znać nie widział w życiu. Był to świecący krzyż z uszkiem… Do noszenia na szyi. Błyszczał tak jakoś, że oczy wszystkich zwrócił na siebie…

      – A to co jest? – zapytał stary, wskazując…

      Hengo zdaje się, że dopiero teraz postrzegł, iż go wydobył, i pochwycił skwapliwie.

      – A! to – zawołał zmieszany – to jest znak… Dla ludzi innej wiary niż wasza… który im szczęście przynosi…

      – Namże on by nie przyniósł szczęścia? – zapytał Wisz.

      Hengo zamilkł i schował go do worka… Nastąpiła znowu chwila milczenia. To schowane tak szybko godło tajemnicze obudzało ciekawość, lecz Niemiec już się z nim ukrył.

      – Trudno się to oprzeć – odezwał się gospodarz. – Kiedy samo co pod dach przychodzi, a do życia pomóc może. Za dawnych czasów, ledwie u księdzów63 i żupanów64 coś podobnego widzieć było można, teraz i my kmiecie ważyć się na to musimy. Nie wyjdzie z domu dziewka, żeby jej do wiana65 nie dać kolców i szpilek.

      Skinął na starszego syna, poszeptał mu na cicho…. Wyszło ich zaraz dwu z izby. Wisz na ławie siadł i po jednemu odkładać począł, co dla siebie i swoich chciał zatrzymać – wybrał piękny miecz liściasty, siekierek kilka, młotów, nożyce, kilka pierścieni, dwa naszyjniki z wisiadłami… myślał i liczył, czy tego będzie dosyć.

      Wtem Hengo zdjął z ławy dwa chrzęszczące naramienniki i podniósł je do góry.

      – Staremu Wiszowi by się to zdało – zawołał – i przystało.

      – Po co? – rzekł gospodarz. – Chyba, aby mi synowie włożyli do mogiły… Na wojnę iść już nie myślę, na to są chłopcy dorosłe66 – a doma – co mi po tym?

      – Rzekliście do mogiły – odezwał się Hengo. – Niech was bogowie długo chowają – ano i do grobu to wziąć nie szkodzi… Wszak ci u was zwyczajem, że na stos się ubiera i zbroi, jak takiemu bogatemu kmieciowi przystało.

      Stary ręką zamachnął w powietrzu.

      – Co mi tam! – rzekł. – Chcieć


Скачать книгу

<p>51</p>

kosa (daw.) – warkocz. [przypis redakcyjny]

<p>52</p>

kopa – daw. jednostka obrachunkowa, 60 sztuk (5 tuzinów). [przypis edytorski]

<p>53</p>

kolec – tu: kółko; por. kolczuga: pancerz z drobnych, splecionych z sobą kółek. [przypis edytorski]

<p>54</p>

kowany – kuty. [przypis edytorski]

<p>55</p>

kosaciec – irys. [przypis edytorski]

<p>56</p>

doma – w domu. [przypis redakcyjny]

<p>57</p>

niewiastka (daw.) – synowa; nazwę tę tłumaczy się tak, że była to osoba wchodząca do rodziny, o której się nic nie wiedziało. [przypis edytorski]

<p>58</p>

kosa (daw.) – warkocz. [przypis edytorski]

<p>59</p>

usty – dziś popr. forma N. lm: ustami. [przypis edytorski]

<p>60</p>

ruciany wianuszek – wianuszek z ruty, rośliny o drobnych żółtych kwiatach, będącej symbolem panieństwa; ruta – znana jest od starożytności jako zioło lecznicze, służące także w kuchni do nacierania mięs w celu zachowania ich świeżości; daw. wierzono również, że ruta chroni przed złym urokiem. [przypis edytorski]

<p>61</p>

gościniec – podarunek dawany w podzięce za gościnę. [przypis edytorski]

<p>62</p>

potrząsła – dziś popr. potrząsnęła a. potrzęsła. [przypis edytorski]

<p>63</p>

ksiądz (starop.) – książę. [przypis edytorski]

<p>64</p>

żupan – naczelnik żupy, czyli okręgu; odpowiednik kasztelana a. (w Europie Zach.) komesa. [przypis redakcyjny]

<p>65</p>

wiano – posag. [przypis redakcyjny]

<p>66</p>

chłopcy dorosłe (daw. forma) – dziś: chłopcy dorośli. [przypis edytorski]