Stara baśń, tom trzeci. Józef Ignacy Kraszewski
jak wczora tamci o panowanie nad sobą.
Piastun siedział na przedsieniu, dziwiąc się w duszy swej, że ludzie tak bardzo pragnąć mogli tego, co było strasznym brzemieniem i cieszył się też, iż ubogim był, a nie potrzebował do sporów należeć i stać mógł na uboczu.
Wiec, powiadano, rozszedł się z niczym lub gorzej jeszcze, bo ci, co nań przybyli druhami, popowracali wrogami, w sercu z żalem i nienawiścią. Myszkowie zwłaszcza nieprzyjaciół napytali i współzawodników, a Leszki po cichu cieszyli się z wszystkiego, bo niejeden już głowę ku nim obracał, mówiąc: – Lepiej niech stary ród nam panuje, byle zakonu6 strzegł.
Pusto było na grodzisku dni kilka, ale wrzało i gotowało się po zagrodach.
Nadchodził dzień świąteczny żniwa. Zdało się tym, co przewodzili, iż za drugim razem wiec nie darmo się zbierze i wybór stanąć musi. Poczęto więc znowu obwoływać się na zbór7 a sejm nowy nad Gopło. Pojechali Myszkowie po swoich, Leszki też i inne rody, zbierając druhów dla narady i poparcia.
Wielu już zrażonych iść nie chciało. Byli i tacy, co się cieszyli, że knezia nie mieli, bo danin, osypów8 i służby do grodu nie było, a gdy o najazdach mówiono, głowami potrząsali, utrzymując, iż Niemce doma i nad Łabą mieli roboty do dosyć, a nad Wartę się tak rychło wybrać nie mogą.
Tymczasem, że dzień nowy naznaczony był świąteczny, a niektórzy myśleli, iż chlebem sobie ludzi zjednają, kazali na wozy nabrać mięsiwa, kołaczów9, piwa i miodu, i wieźli je z sobą dla częstowania. Tak uczynili Myszkowie, a gdy się o tym dowiedział Bumir i jego drużyna, nie chcieli się też dać wyprzedzić, naładowali co w domu mieli na wozy i konie i słali na gród.
Zbór nie był tak gromadnym jak pierwszym razem, ale wyglądał uroczyściej.
Ludzie też baczniejsi, bo doświadczeńsi, więcej się przysłuchiwali niż mówili i serca sobie jednać usiłowali.
Już koło zasiąść miało, gdy z dzidą w ręku nadciągnął Wizun stary, który przybywać się zdawał znużony z drogi dalekiej.
Starzec poważanie miał u ludzi nie tylko dla doświadczenia i rozumu, bo w ciągu życia dalekie zwiedzał kraje, i znał prawie wszystkie, gdzie sięgało „słowo”, ich obyczaje, ład, zakony, prawa wszystkich gromad i plemion siedzących poza Wisłą i Dnieprem, i po Tatry, i nad Dunajem, nad Łabą i Odrą, i nad Morzem Białym – ale wróżbitem10 też był wielkim i proroczo widział a wiedział, co się dziać miało… Chadzano doń nieraz po radę, acz jej szczodrym nie był. Wszyscy mu więc okazali radość wielką, iż na wiec przychodził, a spodziewali się, iż przemówiwszy do zgody nakłoni.
Więc gdy się z dala ukazał, i Myszkowie i Leszki witać go szli, a nim do mówienia o sprawie przystąpili, wystawiono niecki z mięsiwem i chlebami i napój, prosząc wszystkich – na strawę.
Posiadano na ziemi około wozów. Wizunowi poczestne miejsce zrobiono i częstować się poczęli z dobrą myślą. Dzień też był dziwnie pogodny i piękny; napoju wszelkiego stało siła, a gdy się raz ugaszczać zaczęto, ani się postrzeżono, jak dobra część dnia na ucztowaniu zeszła. Wizun milczał. Myszkom się zdało, że go mieli za sobą, a Leszkowie prawie byli pewni, iż przeciwko nim nie stanie. Więc nim do koła szli, prosili go, aby im radę dał, co czynić mieli dla rychlejszego sprawy końca.
Stary obejrzał się dokoła i namyśliwszy począł.
– Po tom ci ja tu się przywlókł, ażebym wam prawdę przyniósł, nie z siebie ale z tego źródła, skąd ona płynie. Umyślniem odbył pielgrzymkę do miejsc świętych pytając, co czynić, abyśmy się od biedy uratowali. Wracam z niej właśnie. Byłem daleko, byłem po kontynach Światowida, Radegasta11, Porewita12… byłem na Kołobrzegu, Szczecinie, w Retrze13 i na ostrowiu świętym Ranów, u Czarnego Stawu… Bogowie tam królują, którzy całemu plemieniu naszemu rozkazują, Obodrytom14 i Wilkom15 równie jak Ludkom16 i Polanom…
Nie ma u nas takich chramów17 i takich bóstw, jak te, co są u Redarów i Ranów… czcimy i my przecie Rugiewida o siedmiu twarzach i mieczach siedmiu, Trygłowa o trzech głowach, Porewita o czterech obliczach z piątą na piersi, Światowida, który czterema głowy patrzy na cztery świata strony…
Tam ja do nich chodziłem po wróżbę i wieszczbę dla nas, stamtąd wam przynoszę, co mi rzeczono…
Obejrzał się, słuchano w milczeniu, a Myszko spytał.
– Jakżeście się do Retry dostali?
– Któż co starcowi bezbronnemu miał uczynić? – odezwał się Wizun. – Zatrzymywali mnie Wilcy po gościńcach nie jeden raz, ale puścili wolno… Do Radegasta też niełatwo się dobić… Leży kontyna na wyspie zewsząd wodą otoczonej jak Lednica nasza, długa hać18 i mosty prowadzą do niej, a gdyś już na ląd wszedł, dziewięć bram przebywać musisz, a do każdej z nich pukać i prosić się, bo u każdej stróż stoi czujny dniem i nocą, a pyta cię i opatruje. Nie puszczają zaś więcej jak trzech naraz do chramu. Kontyna19 stoi na podwyższeniu, z trojgiem wrót w tynach, co ją otaczają, z których dwoje się tylko otwiera, a trzecie tajemne do wody prowadzą… Bóstwo stoi całe złocone w koronie na głowie, na rogach jeleni i kozłów, misternie wywyższone pod dachem purpurowym, ze słupy malowanymi, a obok niego łoże jego królewskie purpurą zasłane… I wkoło bogowie drudzy we zbrojach, z mieczami… Tamem ja naprzód szedł o wyrocznię pytać…
– Cóż ci powiedziała? – zaczęli szemrać otaczający.
Wizun spuścił oczy.
– Musiałem na wyrocznię czekać… póki mi nie przyszła w jednym słowie: Wybierzcie pokornego… Nie dość mi na tym było i szedłem na ostrów święty, nad Czarny Staw, na Jasmund20, do Rekony21… pytałem u Trygłowa i Światowida… Światowid mi rzekł: Wybierzcie małego. Trygłów kazał powiedzieć: Wybierajcie ubogiego… Pytałem Rogu Światowida przez miód, który w nim stoi i rzeczono mi, że niepokój i wojna czeka nas, dopóki mały nie będzie uczyniony wielkim…
Słuchając Wizuna wszyscy się po sobie oglądali i widać było na twarzach frasunek, a stary mówił dalej.
– Com przyniósł od wyroczni bogów, to i w sobie nosiłem wprzódy… Zgody nam prędko potrzeba i jedności… Zwędrowałem wszystkie plemiona i narody nasze, jakie na ziemiach siedzą od Dniepru do Łaby, od jednego do drugiego, od sinego do białego morza, i liczyłem w myśli, wiele nas jest, a jak my mało możemy… Jedni z nas już się Niemcom poddali i trzymają z nimi; drudzy z sąsiady braćmi wojują; inni się po lasach chowają, a swoich o miedzę znać nie chcą… Każdy żyje, jako woli, a do kupy się zebrać i w kupie zgodzić najtrudniejsza rzecz… Chodzili jak ja nieraz Polanie nasi do Ranów, do świątyni, spotykali się tam z Serbami i Ludkami, i Dulębami, i Wilki, i wszelkimi plemionami jednej mowy, pili z nimi z czary razem, chleb łamali, a nazajutrz znać się nie chcieli…
Niemcy mają jednego wodza, a gdy się pokłócą, ten ich jedna jak matka dzieci przy misce, obojgu po głowach dając naukę; u nas swoboda panuje, a kto chce, szarpie… Dla onej swobody, pana nie znając, zwierzom dzikim dostajemy
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21